piątek, 21 czerwca 2019

Jeden













Nie od dziś wiadomo, że ciąża bliźniacza jest dla rodziców tak samo błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Problem pojawia się już na jej pierwszym etapie, kiedy to matka zmuszona jest o wiele częściej odwiedzać gabinet ginekologiczny czy poddawać się niezbędnym badaniom, a także troszczyć o swoją dietę i styl życia. Jej ciąża nosi miano wiecznie zagrożonej, zaś ryzyko wystąpienia powikłań – nie tylko u dzieci, ale i u niej – wzrasta z tygodnia na tydzień. Przeszkody mogą wystąpić dosłownie na każdym kroku. Rodzice już od początku muszą liczyć się z tym, że jedno z ich dzieci może urodzić się martwe albo posiadać jakieś wady rozwojowe.
Z drugiej jednak strony posiadanie bliźniąt to swoisty przywilej. Szczególnie, gdy starasz się o dziecko latami, lub gdy mieszkasz w małym miasteczku – a już tym bardziej, gdy oba te czynniki są ze sobą powiązane. Wówczas rodzisz sobie małych celebrytów, którzy na każdym etapie rozwoju będą przyciągać czyjąś uwagę. Najpierw jako pucołowate brzdące, następnie urocze przedszkolaczki, a później olśniewające nastolatki. Ludzie bowiem mimowolnie uśmiechają się, kiedy widzą tak samo wyglądające dzieci. Zaczepki, pochwały i słowa podziwu nie są niczym obcym dla rodziców wieloraczków.
Początki nie należą do najłatwiejszych. Rodzice muszą zmierzyć się z trudnym zadaniem opieki nie nad jednym, a nad dwojgiem dzieci jednocześnie, co już samo w sobie brzmi abstrakcyjnie. Do tego dochodzą różne pory drzemek, inne upodobania żywieniowe, spacery… Wraz z ich wzrostem okazuje się jednak, że to wcale nie jest takie trudne, a dzieci rozwijają się znacznie szybciej dzięki temu, że mają w swoim otoczeniu rówieśnika, który również zmuszony jest zmagać się z trudem chodzenia, mówienia czy samodzielnego jedzenia. Z tego też względu bliźnięta właściwie same się wychowują – poprzez obserwację i naśladowanie siebie nawzajem.
Dla rodziców bliźnięta są wyjątkowe, dla otoczenia urocze, zaś dzieci te same dla siebie są… wszystkim. Związane jednym łożyskiem już w życiu płodowym nawiązują więź, której nikt, poza nimi samymi, nie jest w stanie zrozumieć. Ludzie chodzą po ziemi całymi latami, szukając swojej bratniej duszy, a bliźnięta po prostu się z nią rodzą. Wspólne wychowywanie i nawyki wzmagają więź, czyniąc ją niemalże parapsychiczną. Porozumiewanie się bez słów, współodczuwanie bólu... Plotek na temat więzi łączącej bliźnięta jest mnóstwo.
Nikt jednak nie mówi o tym, co dzieje się z bliźniakiem, który w tragicznych okolicznościach traci swoją drugą połowę. Bo niby co można powiedzieć o człowieku, któremu ktoś nagle wyrywa fragment duszy i serca?
– Selene, kochanie, wszystko w porządku?
Oderwałam wzrok od scenerii za szybą i spojrzałam na siedzącą na fotelu pasażera, lecz zwróconą twarzą w moją stronę, matkę. Nie uśmiechała się, a wokół jej oczu i ust widoczne były pierwsze zmarszczki. Jeszcze dwa miesiące temu nie dostrzegałam u niej tego typu oznak starości, a nie dalej jak kilka godzin temu dopatrzyłam się kolejnych srebrnych pasm w jej ciemnoczekoladowym dobieranym warkoczu.
– Tak – wyszeptałam. Zdarte podczas nocnego szlochu gardło zapiekło mnie delikatnie podczas tej czynności. – Po prostu się zamyśliłam.
– Nie czytasz książki? – zagadnęła mnie rodzicielka, skinieniem wskazując na nieco wyświechtaną okładkę Lolity Nabokova, którą zabrałam do auta, by umilić sobie podróż.
– Nie potrafiłam się na tym skupić – odparłam, niby od niechcenia wzruszając ramionami.
Ostatnio często mi się to zdarzało. Potrafiłam tracić kontakt ze światem rzeczywistym na długie minuty. Doktor Fletcher określał ten stan przejściowym, myśląc zapewne, że poprawi mi tym humor. Na niewiele zdawały się jednak te podchody. Z jego ust padało bowiem o wiele więcej podobnych, pusto brzmiących zwrotów, które sprawiały, że zaczynałam wątpić w mój powrót do normalności. Zespół stresu pourazowego, trauma, nerwica, depresja… Wraz z diagnozami częstowano mnie kolejnymi pigułkami.
Gdybym tylko miała nieco więcej werwy, mogłabym dla rozrywki zacząć handlować tymi prochami wśród młodzieży. Wyszedłby z tego prawdopodobnie nieźle opłacalny biznes.
– Może to nie był dobry pomysł? – westchnęła mama, spoglądając na prowadzącego w skupieniu tatę. – Może za bardzo się pośpieszyliśmy i…
– Potrzebujemy tego, Ellen. Poza tym, to był pomysł Sel – dorzucił, posyłając mi spojrzenie we wstecznym lusterku. – To ona chciała wrócić do college’u.
Mama westchnęła, poprawiając się na fotelu.
Kiedy powiedziałam im, że chcę wrócić do nauki, nie uwierzyli mi. Zamiast tego od razu zadzwonili do doktora Fletchera, by to przedyskutować. Ich zdaniem nie byłam jeszcze gotowa na zmierzenie się z rzeczywistością, w której… wiele się pozmieniało. Na szczęście lekarz przyjął moją stronę i delikatnie wyperswadował mamie, że może to nie tyle ja nie jestem gotowa na ten krok, co po prostu ona. Po tych słowach moja rodzicielka zaszyła się w sypialni na kilka długich godzin, wytrwale unikając mnie i taty. Zeszła dopiero na kolację, oznajmiając nam, że znalazła dom w Clearwater na Florydzie – mieście, w którym znajdował się mój college. Nie od razu zrozumiałam, po co była cała ta szopka. Z czasem okazało się, że mój powrót do rzeczywistości był popierany przez mamę, ale tylko pod warunkiem, że przeniesiemy się wszyscy. Mieszkanie w akademiku, tak jak to miało miejsce dotychczas, odpadało.
Z jednej strony byłam jej wdzięczna za podjęcie takiej a nie innej decyzji. Rozstawanie się ze wszystkim, co dotychczas znałam, i mierzenie czoła dorosłości w pojedynkę, było zbyt przerażającą wizją. Z drugiej jednak strony czułam, że prędzej czy później tego pożałuję. Mama już zachowywała się względem mnie nadopiekuńczo. Jak miałam wydorośleć, skoro aż do zakończenia tego prawdopodobnie ostatniego etapu edukacji w moim życiu miałam wisieć na garnuszku rodziców?
Spakowanie się i wyjazd z Georgii, naszego rodzinnego stanu, zajął mamie zaledwie dwa tygodnie. Jak sama jednak mówiła potrzebowała ciągłego działania, żeby nie popaść w marazm i depresję. Dlatego też całymi dniami i nocami pakowała nasz dobytek, załatwiała sprawy związane z przeprowadzką, informowała znajomych… W pewnych chwilach aż zazdrościłam jej tego spokoju i organizacji. Była niczym perfekcyjnie zaprojektowana maszyna. Z tego też powodu obawiałam się trochę tego, co się z nią stanie, gdy zmiana miejsca zamieszkania przestanie być jej życiowym priorytetem.
Od tragedii, która wstrząsnęła całą naszą rodziną, minął niespełna rok. Pierwsze miesiące spędziłam zamknięta w czterech ścianach pokoju, ograniczając aktywność fizyczną do całkowitego minimum – wychodziłam od czasu do czasu do łazienki i bardzo metodycznie pochłaniałam podsuwane mi przez mamę obiady. Cała nasza trójka wycofała się ze świata i zaczęła izolować, ale ja i tak znosiłam to wszystko najgorzej. Przynajmniej raz dziennie mierzyłam się z myślami samobójczymi – choć podczas rozmów z lekarzami wytrwale temu zaprzeczałam. Tata otrząsnął się jako pierwszy i zarządził terapię, dzięki czemu po upływie kolejnych dwóch tygodni poprawiło się również mamie. Oboje wciąż pozostawali nieco melancholijni i apatyczni, ale w przeciwieństwie do mnie starali się wdrażać. Było to dla nich męczące i trudne, nie raz przyłapywałam mamę na płaczu w najmniej oczywistych miejscach domu, ale nie mogłam ich winić za to, że próbowali. Nie robili w końcu nic złego – po prostu starali się pogodzić przeszłość z teraźniejszością.
Mniej więcej w połowie wakacji poczułam się zmęczona terapią, która mi tak właściwie w niczym nie pomagała, nadopiekuńczością matki i udawanym zainteresowaniem ludzi z naszego otoczenia, dlatego też zapowiedziałam rodzicom, że chcę jak najszybciej wrócić na studia. Była to nieprzemyślana decyzja, ale wiedziałam, że jeśli w końcu czegoś nie zrobię, skończę swój nędzny żywot w naszej maciupkiej łazience, przedawkowując leki, których i tak łykałam stanowczo za dużo.
W rzeczywistości powrót na studia nie miał niczego zmienić w moim życiu. Miałam być tak samo samotna jak zwykle – tyle tylko, że wśród innych ludzi. Zdaniem terapeutów nieco obowiązków mogło dobrze mi zrobić, podobnie jak powrót do utartej, ale jednocześnie paradoksalnie tak nowej dla mnie rutyny. Wszyscy z góry zakładali, że powrót do czegoś, co lubię, pomoże mi się otrząsnąć z traumy. Żałowałam, że nie umiałam podzielać ich zdania. Teraz uważałam hobby czy wykształcenie za coś trywialnego i nieistotnego, ale godziłam się na wszystko, co mi oferowali, byleby tylko uniknąć posiedzenia w zakładzie psychiatrycznym.
– Wiesz, że nie spotkasz ludzi ze swojego roku, prawda? Będziesz musiała zaliczyć rok od początku.
Zamrugałam, zdradzając tym samym, że ponownie na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. W odpowiedzi na pytanie matki jedynie skinęłam, próbując oszczędzać zdarte gardło.
– Ale niczym się nie martw, nie ty pierwsza i na pewno nie ostatnia wybierasz się na studnia po krótkiej przerwie. – Mama mówiła dalej, wypełniając ciszę w aucie. Znałam dokładnie wszystkie te procedury, gdyż zdążyła mnie już o nich kilkakrotnie poinformować, ale mimo to nie przerwałam jej. Monolog, nawet jeśli nic nie wnoszący, był dla matki formą terapii i radzenia sobie z bólem. – Ludzie robią sobie przerwy po liceum, aby zarobić na studia czy zwiedzić nieco świata.
Ponownie ograniczyłam się do skinięcia głową. Mama jednak była tak pochłonięta własnymi przemyśleniami, że nawet nie zwracała na mnie uwagi. Podobnie jak tata, który całą swoją uwagę koncentrował na prowadzeniu samochodu. Kiedy trzeba było, zgrywali opanowanych, ale gdy nikt nie patrzył, zamykali się we własnym świecie. Między innymi z tego powodu mnie samej było równie ciężko się otrząsnąć. Widząc, że ich rekonwalescencja była pełna hipokryzji, odechciewało mi się własnej.
Udawali, że mnie rozumieją. Cóż, w ich mniemaniu nie było to udawanie, ale ja nie potrafiłam określić tego inaczej. Nie mieli pojęcia, przez co przechodziłam. Na Boga, ja pochowałam tę piękniejszą część własnej duszy! Od dnia, w którym zamknięto ciało mojej siostry bliźniaczki w trumnie, nic nie było takie samo. Bez Soleil ja nie byłam taka sama – w końcu nie bez powodu przyszłyśmy na ten świat razem. Wspierałyśmy się od małego; wspólnie zdobywałyśmy kolejne kroki milowe i doradzałyśmy sobie w trudach codzienności. Nikt nie przygotował mnie na świat, w którym ona nie istnieje.
Bez niej zwyczajnie nie potrafiłam się odnaleźć.
 Babcia Aurelia raz po raz powtarzała, że to nie nasza wina. Bo tak, rodzice w niczym nie zawinili. Znajdowali się setki kilometrów od nas, pozwalając nam żyć naszym najlepszym życiem na własną rękę. Ale ja byłam przy niej przez cały ten czas. Dzieliłam z nią nie tylko serce i duszę, ale również pokój. Powinnam była zorientować się, że coś jest nie w porządku. Dotychczas potrafiłam bezbłędnie odczytywać targające nią emocje. Dlaczego nie zorientowałam się, że w jej życiu dzieje się coś niedobrego? Znikała na całe noce i wracała dopiero nad ranem, a ja naiwnie jej na to pozwalałam, wiedząc, że zasługuje na odrobinę luzu i zabawy. Soleil dopiero w towarzystwie stawała się naprawdę sobą. W odróżnieniu ode mnie, cichej introwertyczki, ona czerpała prawdziwą przyjemność z przebywania wśród ludzi.
Na ile było to moje przeoczenie, na ile jej błąd, a na ile niefortunne zrządzenie losu? Tego prawdopodobnie nigdy miałam się nie dowiedzieć. Policja zawiesiła sprawę, mimo iż znaleziono ciało nieopodal kampusu, co wywołało niemałe poruszenie wśród studentów. Po kilkunastu miesiącach niekończących się przesłuchań i analizowania wszystkiego, czego zdążyli się dowiedzieć, uznali, że mają niewystarczająco dużo dowodów, by kogoś skazać, dlatego też zostawią to tak, jak jest, czekając na rozwój wydarzeń. Mama przynajmniej raz na tydzień dzwoniła na komisariat, aby sprawdzić, czy nie reaktywowano śledztwa za sprawą jakiegoś nagłego przełomu w sprawie, ale odsyłano ją z kwitkiem tak długo, że w końcu zrezygnowała.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Soleil nie miała wrogów. Była jedną z najpogodniejszych istot, jaką widział ten świat. Nie było osoby, która nie zapałałaby do niej sympatią po zaledwie dwóch minutach rozmowy. Miała w sobie coś, co przyciągało innych. Co musiała zrobić, by zginąć tak nagłą i tragiczną śmiercią? Komu się naraziła? W jak szemrane towarzystwo wpadła?
Docisnęłam pięść do ust, próbując stłumić narastający w mojej piersi szloch. Nie chciałam niepokoić rodziców. Dojeżdżaliśmy już do Clearwater i naszego nowego miejsca zamieszkania. Gdybym się rozpłakała, udowodniłabym im, że nie jestem jeszcze gotowa na tak duży krok.
Powrót do miasta, w którym wraz z Soleil uczęszczałyśmy do college’u, nie miał być łatwy dla żadnego z nas – tym bardziej, że to właśnie tutaj znaleziono jej ciało. Po roku byłam jednak gotowa stawić czoła dawnym demonom. Poniekąd był to również ukłon w stronę mojej zmarłej bliźniaczki. Mnie od zawsze marzył się Stanford, Harvard lub Columbia, a ona pragnęła ukończyć dziennikarstwo na Uniwersytecie Florydzkim. Poszłam więc za nią, wiedząc, że nie przetrwałabym rozłąki. Tak też skończyłam w college’u, którego nie brałam pod uwagę, na kierunku, który jednak od zawsze mi się marzył. Bycie siostrą bliźniaczką Soleil Roselen Harding wiązało się z wiecznymi kompromisami.
Poza tym w rodzinnym mieście nie potrafiłam już nawet spoglądać ludziom w oczy. W znajomych spojrzeniach byłam w stanie dopatrywać się jedynie żalu i współczucia, którego nie potrzebowałam. Pragnęłam normalności, a wśród osób, które znały mnie i Sol od małego, było to zwyczajnie niemożliwe. Cała nasza rodzina potrzebowała tej przeprowadzki, ale to ja pokładałam w niej największe nadzieje.
– Oto on – oznajmił z udawaną radością tata, parkując na podjeździe tuż obok białej Toyoty należącej do agentki nieruchomości, z którą mama od tygodni ustalała wszelkie szczegóły.
Dom z zewnątrz wyglądał zwyczajnie i schematycznie. Było to bowiem jedno z tych nowych i modnych w ówczesnym dziesięcioleciu osiedli, na którym wszelkie budynki wyglądały identycznie. Nasz dom parterowy, podobnie jak te należące do sąsiadów, miał prostą budowę, schludny betonowy podjazd i skrawek idealnie zielonego trawnika z miejscem na altankę albo rabatkę. Nieskomplikowana architektura, proste dodatki w postaci klasycznych drzwi i okien – wszystko to prezentowało się raczej surowo i nudno.
Kiedy wysiedliśmy z auta, podeszła do nas ubrana w zwiewną, letnią sukienkę kobieta. Jej jasne włosy były związane na karku, a rozświetlający makijaż podkreślał głęboko osadzone brązowe oczy. Uśmiechnęła się do nas uprzejmie, podając każdemu z nas dłoń na powitanie.
– Witajcie w Clearwater – zaszczebiotała. – Oto klucze do waszego nowego domu!
Mama odebrała od niej pęk, po czym wraz z tatą odciągnęli ją na bok, by uzgodnić szczegóły. Nie chcąc słuchać o kredytach, czynszach i innych nudnych kwestiach dorosłych, postanowiłam wejść do środka. Ledwo jednak postawiłam stopę na progu, poczułam się jak intruz. Uczucie to zaczęło narastać, kiedy przemierzałam korytarz, zaglądając do kolejnych smętnych, urządzonych w industrialnym stylu pomieszczeń.
Czy miałam kiedykolwiek poczuć się jak w domu w przestrzeni zdominowanej przez szkło, metal i szarość?
Mimowolnie zatęskniłam za naszym rodzinnym domem, wiecznie za małą piętrówką, w której żaden element wystroju do siebie nie pasował. Zamiast surowych marmurowych blatów w kuchni, mieliśmy drewniane, porysowane w miejscach, w których któryś z domowników kroił coś bez użycia deski. Na lodówce widniały magnesy, rodzinne zdjęcia i obrazki, które przed laty nabazgrałyśmy z Soleil – skrupulatnie zapieczętowane, by przetrwały trudne kuchenne warunki i próbę czasu. W szafce zamiast idealnych filiżanek znajdowały się kubki w różnych kształtach i kolorach, w tym niektóre lekko obite czy wyszczerbione, ale uwielbione do tego stopnia, że nie sposób było ich wyrzucić. Z kolei salon był miejscem, w którym strategicznym miejscem była kanapa a nie ogromny na pół ściany telewizor. W rodzinnym domu nie mieliśmy również kominka ani przeszklonych drzwi tarasowych prowadzących bezpośrednio na trawnik. Posiadaliśmy za to multum różnokolorowych poduszek i ultramiękki, choć nieco poszarzały dywan, na którym wraz z Sol stawiałyśmy swoje pierwsze kroki.
Większość z tych rzeczy pozostawiliśmy jednak za sobą, gotowi rozpocząć nowe życie w nowym otoczeniu. Padło na chłód, surowość i minimalizm, w którym prawdopodobnie żadne z nas nie miało poczuć się tak, jak w domu.
Wróciłam na korytarz, kontynuując zwiedzanie. Kolejnym dość istotnym punktem w naszym starym domu były schody. Całymi latami uczyłyśmy się, jak po nich schodzić, by nie skrzypiały, a kiedy miałyśmy nastrój – zjeżdżałyśmy w dół po balustradzie, nie dbając o ewentualną krzywdę, która mogła nam się stać.
Ogarnęła mnie niewiadomego pochodzenia nostalgia, kiedy zrozumiałam, że w tym domu tego typu atrakcje nie występują.
Stanęłam w progu sypialni, która miała należeć do mnie. Pomieszczenie, podobnie jak pozostałe w mieszkaniu, było już całkowicie urządzone. Minimalistyczny układ mi odpowiadał, ale brakowało mi dodatków, które ożywiłyby to jasne wnętrze. Miałam nadzieję, że zdjęcia, które ze sobą przywiozłam, i jakiś bukiet postawiony na skraju biurka wprowadzi nieco życia do tej sypialni. Na obecną chwilę czułam się pośród tych szarych, surowych czterech ścian jak w hotelu a nie pokoju, w którym miałam spędzić kilka następnych lat życia.
Mimowolnie dotknęłam dłonią futryny, o którą się opierałam. Oczy zaszły mi łzami, kiedy zrozumiałam, czego szukam. W domu rodzinnym futryna w pokoju, który dzieliłam z Sol, była poznaczona żłobieniami, które stanowiły zapis liczb oddających wzrost mój i mojej bliźniaczki w kolejnych miesiącach naszego życia odkąd skończyłyśmy pięć lat. Różnica między nami z początku była ogromna, odkąd pamiętam byłam tym niższym i wątlejszym dzieckiem, ale w ósmej klasie udało mi się ją doścignąć. Od tamtej pory przestałyśmy się mierzyć, ponieważ stałyśmy się tak samo wysokie. Futryna ta była jednak pierwszym poważny wyznacznikiem bliźniaczej rywalizacji.
– Selene, tu jesteś. – Mama odetchnęła, dotykając mojego ramienia. Zaniepokojenie, które dało się dostrzec na jej twarzy przez ułamek sekundy, ustąpiło miejsca ciepłemu uśmiechowi. – Jak ci się podoba?
Zmusiłam się do uśmiechu, przypominając sobie, że to ja ich skłoniłam do pozostawianie w tyle domu rodzinnego i przeniesienia się na Florydę.
– Wszystko prezentuj się wspaniale, mamo – skłamałam.
Mama poklepała mnie po ramieniu, a jej oczy na moment rozbłysły radością. Wiedziałam, jak wiele serca włożyła w poszukiwania dla nas idealnego domu, dlatego tym bardziej cieszyłam się, że nie podzieliłam się z nią moimi prawdziwymi odczuciami. Tylko złamałabym jej serce, a to było ostatnim, czego pragnęłam.
– W takim razie witaj w domu, Selene!
Raz jeszcze spojrzałam na surowe wykończenie sypialni, tapetę imitującą wzór cegły i pojedyncze łóżko. Mimo iż w pokoju znajdowało się miejsce na jeszcze jedno posłanie, nikt go tutaj nie umieścił. Bo przecież już nie było takiej potrzeby.
Uśmiechnęłam się do rodzicielki, chociaż był to gest podszyty niechęcią i fałszem.
Witaj w domu, Selene, pomyślałam z goryczą. Najgorsze dopiero przed tobą.









Cześć!
Rozdział nudny i przejściowy, przynajmniej w moim odczuciu. Ale ze szczególną dedykacją! Gabbie aka Ice Queen w dniu dzisiejszym żegna etap -naście i z uśmiechem wita dwudziestkę! Także raz jeszcze wszystkiego najlepszego, Señorita! 👅 Uśmiechu na twarzy, dużo zdrowia i weny, no i może jakiegoś Shawna-Iana na własność 😏💕
Bardzo dziękuję również za tak pozytywne przyjęcie prologu tej historii. Jak zapewne wspominałam dopiero odkrywam pozbawiony wampirycznej tematyki grunt, ale obiecuję, że lada moment ruszymy z jakąś akcją! Mam za sobą fatalny okres sesji (który na szczęście zmierza ku końcowi) także jak już psychicznie dojdę do siebie, to pozwolę sobie jakoś Was dopieścić 😅
Do napisania!
Klaudia

4 komentarze:

  1. Ja Ci dam nudny rozdział! :P
    Po pierwsze, matko – taka ze mnie męczybuła z tym rozdziałem, że go wymusiłam na urodziny? Jeśli tak, to wiem, że muszę to robić częściej i to o wiele. Wiem, wiem. Mam masakryczne zaległości na AC, ale tu będę na bieżąco, a AC nadrobię sobie po kolei. Nie stoi mi to jednak na przeszkodzie, aby poganiać Cię do tego, aby rozdziału tu wpadały częściej.
    Po drugie: I love it when you call me señorita
    I wish I could pretend I didn't need ya
    But every touch is ooh-la-la-la
    It's true, la-la-la
    Ooh, I should be runnin'
    Ooh, you know I love it when you call me señorita
    I ja to tu tylko zostawię. ♥♥♥
    Rozdział zdecydowanie nie był nudny ani waż mi się tak myśleć! Sama nie umiem w początki opowieści i te zawsze wychodzą kijowo, ale jak już człowiek rozkręci – o matulu. Dałaś nam ładny zarys tego co wydarzyło się w przeszłości. Przez długi czas mówiłam, że jak już kiedyś będę miała dzieci, to koniecznie muszę mieć bliźniaki. Dwa za jednym zamachem i koniec mordowania na resztę życia. Nawet nie umiem sobie wyobrazić co Selene musi czuć, gdy straciła siostrę bliźniaczkę. Osobę, która najpewniej rozumiała ją lepiej niż ona sama siebie. Świetnie opisałaś stratę, jaką przeżyła cała rodzina i jestem przekonana, że kolejne rozdziały nie raz ani nie dwa sprawią, że podczas czytania będziemy siedzieć wbici w fotel i z rozdziawioną buzią. Zostawiasz nas z nutką niepewności, zaciekawienia – tak trzymać. Już nie mogę się doczekać drugiego rozdziału. Muszę wiedzieć, jakie najgorsze z najgorszych rzeczy przygotowałaś dla bohaterki.
    I dziękuję jeszcze za taki ładny urodzinowy prezencik. I ja wcale nie skończyłam nastu, ja wciąż mam naście! A przynajmniej to będę sobie wmawiać.

    Buziaki,
    Señorita

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram naszą świeżo upieczoną wcale-nie-dwudziestkę – nie jest nudno. Ani trochę, bo ciągnących się w nieskończoność wstępów raczej nie pochłania się w chwile, rozpływając się nad niemalże każdym zdaniem.
    Z oddawaniem żalu i nostalgii bywa tak, że łatwo się zapędzić. W którymś momencie emocje postaci, ta ciągła żałoba, zaczynają być męczące, zwłaszcza że nie należą do nas… Tyle że tutaj tak tego nie odebrałam. Ból Selene jest wyraźny, ta nostalgia, wspomnienia, oderwanie od rzeczywistości – to wszystko aż bije z tekstu, na swój sposób przytłaczając, ale taki stan wydaje mi się w pełni właściwy. Chciałaś oddać wyjątkowość tej relacji i straty, którą poniosła (i która odcisnęła się na całej rodzinie, wielki plus – czasem autorzy tak skupiają się na jednej postaci, że wspólna żałoba gdzieś po prostu ucieka), i jak najbardziej Ci to wyszło. Wzmianki o znaczeniu bliźniąt, wspomnienia, kontrasty…
    Nie wyobrażam sobie tego. Tym bardziej powrotu do „normalności” w miejscu, w którym to się stało. To może okazać się przełomem albo gwoździem do trumny, że tak to ujmę. Porażające jest również to, że po roku Selene wraca do rutyny, którą niby zna, ale która zmieniła się bezpowrotnie. Nawet ten opis domu, porównanie go do wcześniejszego… Szczegóły, które osobiście uwielbiam, co wspominałam w komentarzach już przy okazji AC.
    A skoro o tym mowa… Mogę uznać Lolitę za takim mały easter egg? ;>
    Cóż mogłabym dodać? Jestem mega ciekawa, co sprawa śmierci Soliel przyniesie ze sobą. Zastanawiam się też na ile idealność bliźniaczki to sposób postrzegania Selene, a na ile prawda. Bo przecież nie ma ludzi idealnych, a ja jakoś nie wierzę w śmierć z przypadku, choć czasem zdarza się i tak. Zawieszenie śledztwa też nie wróży niczego dobrego, skoro siostra właśnie wróciła na miejsce zbrodni. Będzie chciała poznać prawdę i to wydaje mi się w pełni naturalne.
    No nic, czekam na więcej. Jestem podekscytowana, bo tak naprawdę nie wiem, czego powinnam się spodziewać – nie jak przy AC. Ale Ty nie jesteś osobą popierającą cukierkowe happy endy, prawda? :3
    Weny, czasu, pomysłów… Zwłaszcza dwóch pierwszych, bo z nimi bywa różnie. I więcej muzycznych perełek, bo ta tutaj chociażby jest doskonała.

    Twoja wiecznie spóźniona Nessa <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział nie był nudny, a początek to czyste złoto. Całe to zbudowanie napięcia, żeby na końcu wszystko zmiazdzyc idealnie oddało rzeczywistość w jakiej znajduje się główna bohaterka. Coś jest takiego zawsze w twoich opisach, że są nasycone takimi wyraznymi emocjami, od razu wzbudzają u mnie empatię. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy polubiłam główną bohaterkę, ale już wiem że nie bedzie powtórki z AC. I podoba mi się to.
    Lofki <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział pierwszy super, wcale nie jest nudny, pokazuje wszystko, nakreśla historię, tzn ważny element historii, że bohaterka będzie zmagała się ze smiercią siostry i demonami z przeszłości... jestem ciekawa jak ta opowieśc dalej się rozwinie... aż dziwne że nie będzie wampirów bo jest mrocznie :) Twoje opisy uwielbiam ale to już wiesz :) Lecę do drugiego :)

    Pozdrawiam
    Shadow

    OdpowiedzUsuń