Atak nastąpił niespodziewanie –
dokładnie tak, jak miał w zwyczaju. Tak gwałtownie poderwałam się do pozycji
siedzącej podczas próby wyrwania się z objęć snu, że aż spadłam z łóżka.
Spocona, przerażona, w dodatku owinięta kołdrą niczym powrozem, siedziałam w
tej samej pozycji przez kilka długich minut, próbując odróżnić rzeczywistość od
fantazji. Rychłej rekonwalescencji nie służyło jednak nieznane otoczenie. Szare
ściany przywodziły na myśl kryptę bądź grobowiec, a odczucie to jedynie
potęgował przejmujący do szpiku kości chłód. Dopiero gdy raz jeszcze
zamrugałam, zaczęłam dostrzegać inne, o wiele bardziej domowe elementy wystroju
– jak biurko, regał czy szafę.
Uniosłam drżącą dłoń do twarzy i
otarłam mokre policzki. Przez paraliż, który ogarnął moje ciało na kilka chwil,
nie zauważyłam nawet, że zaczęłam płakać. Ku swojemu zaskoczeniu zarejestrowałam
jednak, że ciecz, którą przetransferowałam z twarzy na dłoń, wcale nie była
bezbarwna, lecz miała czerwonawe zabarwienie. Wyplątałam się z pościeli i na
nogach jak z waty podeszłam do lustra, by to sprawdzić. Miałam nieco krwi
rozmazanej po policzku, dlatego też mechanicznie sięgnęłam po nawilżane
chusteczki do demakijażu leżące na biurku i starłam wszelkie smugi, nie
zastanawiając się nawet nad możliwą przyczyną tego zjawiska.
Modliłam się jednak o to, by do
pokoju nie weszła mama. Gdyby zobaczyła, że znów doświadczyłam krwotoku nosa,
zaczęłaby panikować, a to było ostatnim, czego każde z nas potrzebowało. Na
krótko po śmierci Soleil, kiedy całymi tygodniami nie byłam w stanie jeść czy
spać, bardzo często mnie to spotykało. Lekarze bezradnie załamywali ręce,
mówiąc że krwotoki są wynikiem jedynie stresu, niedożywienia i niedospania.
Mama jednak ubzdurała sobie, że na pewno ma to związek z jakąś śmiertelną
chorobą, dlatego też krzykiem żebrała o kolejne serie badań, wzbudzając wśród
szpitalnego personelu litość opowieściami o tym, że nie jest gotowa na utratę ostatniego
dziecka.
Nie mogłam jej winić za to, że
była względem mnie nadopiekuńcza – szczególnie po tym, co spotkało Sol. Nie
chciałam jednak dodatkowo jej niepokoić. Choć nie przyznała się do tego głośno,
po jej uśmiechu byłam w stanie wywnioskować, że w Clearwater naprawdę jej się
podobało i, co ważniejsze, nie żałowała, że przenieśliśmy się tu wraz z całym
naszym życiowym dobytkiem. Wszyscy potrzebowaliśmy zmiany otoczenia. W naszym
domu rodzinnym na każdym kroku zalewały nas wspomnienia – choćby te drobne i
nic nie znaczące. Ilekroć wchodziłam do kuchni, kierowałam wzrok w kierunku
zlewu; Soleil miała bowiem tendencję do zostawiania pustych kubków na jego
krawędzi. Nigdy nie wstawiała ich do środka, nawet gdy zlew był kompletnie
pusty. Podobnie sprawy miały się w łazience – jej półka z kosmetykami zawsze
była jednym wielkim wysypiskiem, a bladoróżowy ręcznik, który tak uwielbiała,
był byle jak rozwieszony na suszarce. Wcześniej nie rejestrowałam tego typu
drobiazgów, ale kiedy ich zabrakło, nie potrafiłam się od nich opędzić.
Zaczęłam tęsknić za wszelkimi nawykami mojej siostry, mimo iż dotychczas zwykły
mnie one irytować.
Spoglądająca na mnie z lustra dziewczyna
miała poszarzałą, pociągłą twarz i zaczerwienione oczy. Byłam w stanie się z
nią w pełni zidentyfikować jednak jedynie wtedy, gdy uniosłam dłoń – kiedy ja to
robiłam, postać z lustra uczyniła to samo. Poza tym nie widziałam między nią a
sobą żadnego podobieństwa. Nigdy nie uważałam się za szczególną piękność, jak
każda dziewczyna miałam jakieś „ale” względem swojego wyglądu, lecz teraz
wyglądałam bardziej jak cień samej siebie. Schudłam co najmniej połowę tego, co
ważyłam jeszcze przed rokiem, przez co i moja twarz zaczęła wyglądać inaczej. Głęboko
osadzone oczy sprawiały wrażenie wyłupiastych, a nos wyglądał na zbyt
spiczasty. Jak bardzo bym się jednak nie starała, pod tą wyniszczoną powłoką
wciąż byłam do niej nieprawdopodobnie podobna. Ilekroć spoglądałam w lustro,
widziałam Ją. Już nie siebie, lecz
właśnie Ją. Z tego też powodu od
blisko roku unikałam patrzenia w lustra.
Moje odbicie było bowiem gorzkim przypomnieniem tego, co straciłam.
Może to kwestia osłabienia, a
może to Clearwater miało na mnie motywujący wpływ, ale po odłożeniu nawilżanych
chusteczek na biurko, od razu sięgnęłam po nożyczki. Wzbraniałam się przed tą
decyzją od miesięcy, ale wtedy – trzysta dwa dni po śmierci Soleil, o godzinie
czwartej pięćdziesiąt – w końcu zebrałam się na odwagę, by przynajmniej
symbolicznie odciąć się od
przeszłości.
Przygładziłam włosy, robiąc
względnie równy przedziałek na środku głowy, po czym ucięłam solidny zapas,
pozwalając, by wolne kosmyki upadły na podłogę. Nie bawiłam się w wyrównywanie
fryzury czy jej cieniowanie, po prostu ucięłam dwa kucyki na wysokości
obojczyków. Nie sprawiło to, że przestałam być jedynie tą cichą Selene Ivelle
Harding, ukrywającą się w cieniu tragicznie zmarłej bliźniaczką, ale
psychicznie choć przez chwilę mogłam poczuć się lepiej.
– Selene, zejdź na śniadanie!
Westchnęłam ciężko, stając przed
szafą. Kompletowanie stroju od zawsze było moją zmorą. To Soleil była tą, która
czuła modę; łącznie dodatków i wzorów wychodziło jej naturalnie. Ja z kolei rzadko
kiedy wychodziłam poza swoją strefę komfortu. Trzymałam się ściśle gładkich
topów i jasnych dżinsów, wychodząc z założenia, że w ubraniach trzeba się
przede wszystkim dobrze czuć. Wielokrotnie toczyłam z bliźniaczką modowe spory –
Soleil musiała nieźle się nagimnastykować, by przekonać mnie do włożenia
spódniczki czy chociażby czegoś, co zmuszało do pokazania nieco więcej ciała.
Po jej śmierci nie zmieniłam
drastycznie swoich modowych upodobań, ale wymieniłam jasne dżinsy i koszulki na
te stonowane i czarne. Tamtego dnia nie zamierzałam stawiać na nic bardziej
wyszukanego. Ciemne ubrania mogły okazać się moją zmorą na wiecznie rozpalonej
słońcem Florydzie, ale nie chciałam z nich rezygnować. Ryzykując przegrzaniem,
włożyłam więc dżinsy i zestawiłam je z szarą, zapinaną na guziki koszulą na
krótki rękaw.
– Sel!
– krzyknęła ponownie mama. Tym razem jednak w jej tonie pobrzmiewała irytacja.
Nie była jeszcze zła, bo wówczas zwróciłaby się do mnie pełnym imieniem, ale
nie była zadowolona z tego, że ją ignoruję. – Za godzinę mamy spotkanie z
dziekanem!
Złapałam
jeszcze torbę, do której włożyłam teczkę z niezbędnymi dokumentami, po czym
wyszłam z pokoju. Pusty, biały korytarz, w którym się znalazłam, jak co ranek
na moment mnie przytłoczył. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że nie byłam
w stanie przywyknąć do nowego mieszkania. Wciąż coś mi w nim przeszkadzało. Mimo
to jego podstawową wada było po prostu to, że nie było nasze. Myślałam, że nowe
miejsce pozwoli mi się otrząsnąć i wyjść z żałoby, ale było zgoła odwrotnie.
Rodzice
siedzieli już przy stole, pijąc kawę i wymieniając się nawzajem zadaniami do
wykonania. Na mój widok mama pretensjonalnie przewróciła oczami, ale w żaden
sposób nie skomentowała mojego spóźnienia. Obróciła się z powrotem w stronę
taty i otworzyła usta, by o czymś jeszcze go poinformować. Nim jednak to
zrobiła, znów spojrzała na mnie, tym razem jednak z zaskoczeniem.
– Co
się stało z twoimi włosami, kochanie? – zapytała ostrożnie, patrząc, jak
zajmuję swoje miejsce przy stole.
Dotknęłam końcówek krótszych niż
zazwyczaj włosów, po czym założyłam ich część za prawe ucho.
–
Poprzednia fryzura mi się znudziła – odparłam wymijająco.
Przy stole zapadła cisza. Nie
patrząc na rodziców sięgnęłam po talerz, na którym znajdowały się tosty.
Chwyciłam aż dwa, aby udowodnić mamie, że wszystko ze mną w porządku, a
następnie obficie posmarowałam je masłem orzechowym i dżemem. Podejrzewałam
jednak, że moje przedstawienie na nic się zda, bo mama tak czy siak wykona
telefon do doktora Fletchera. Raportowała mu o wszystkim, nawet największej
głupocie, która jej zdaniem mogła wskazywać na nawrót depresji. Irytowało mnie
to, ale nie miałam serca zwrócić jej uwagi. Mama od zawsze była kobietą, która
lubiła mieć wszystko zaplanowane. Ja i Soleil byłyśmy dla niej niemałą
niespodzianką, gdyż w dziesięcioletnim planie mamy najpierw był jeden poród, a
dopiero po czterech latach kolejny. Szybko jednak odnalazła się w nowej
sytuacji, układając plany nie dla jednego dziecka lecz dla dwójki. Nasze
wychowanie, szkoły, hobby, zajęcia dodatkowe… Wszystko to, co sobie wymarzyła,
prędzej czy później znalazło swoje ujście. Punktem, który zmienił wszystko,
psując daleko idące koncepcje mamy, okazała się oczywiście śmierć Soleil. Od
tamtej chwili zaczęła skupiać się na tym, co tu i teraz. Nadal nienawidziła,
gdy coś nie szło po jej myśli, ale już nie tworzyła scenariuszy na kilkanaście
lat do przodu.
Chciałam, żeby między nami było
jak dawniej. Jeszcze rok temu miałam rodzinę, której inne dzieciaki mogły nam
zazdrościć – zgraną, otwartą i przyjazną. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic,
uwielbialiśmy swoje towarzystwo i bardzo często spędzaliśmy razem czas. Mimo
naszego wyjazdu na studia, rodzice nie byli w stanie się od nas odciąć, ale i
my nie pozostawałyśmy im dłużne. Godzinne rozmowy na skypie, telefony z
pytaniami o rzeczy błahe, ale tak istotne dla naszej przyszłości… Ponadto
ilekroć wraz z Sol wracałyśmy do domu, robiłyśmy sobie z rodzicami maratony
filmowe. Potrafiliśmy gadać do rana o wszystkim i o niczym. Mama – rzecz jasna
zaraz po Soleil – była moją najlepszą przyjaciółką. Bez skrępowania pytałam ją
o wszystko to, co dzieciaki próbują zataić przed swoimi rodzicami. Miałyśmy
nawet specjalny kod składający się z sekwencji krótszych i dłuższych puknięć w
drewnianą powierzchnię, z pomocą którego informowałyśmy się nawzajem o tym, że
potrzebujemy pogadać. Zbierałyśmy się wtedy całą trójką w sypialni którejś z
nas i dyskutowałyśmy, obgadywałyśmy i doradzałyśmy sobie nawzajem. Uwielbiałam
te nasze babskie pogaduszki jak nic innego.
Wszystko jednak zmieniło się po
śmierci Soleil. Pragnęłam porozmawiać z mamą o tym, co czuję i czego
potrzebuję, wielokrotnie wyciągałam dłoń, by zaanonsować jej swoją potrzebę
poprzez wystukanie odpowiedniego kodu, ale rezygnowałam, kiedy docierało do
mnie, że nie ma słów, którymi mogłabym się posiłkować. W swoim słowniku nie
posiadałam wyrazów, które byłyby w stanie jak najlepiej oddać moją sytuację. A
te, które posiadałam, nawet w różnych kombinacjach, zdawały mi się
niewystarczające.
Tym bardziej, że to nie z mamą
chciałam porozmawiać, lecz z moją bliźniaczką. Z nią nawet milczenie zdawało
się być wymowne. Nikt nie rozumiał mnie tak, jak ona – niekiedy miałam wręcz
wrażenie, że Sol rozumie mnie lepiej niż samą siebie. Według psychologów
parapsychiczna więź między bliźniętami jest jedynie bujdą literacką, ale ja nie
byłam skłonna zgodzić się z tą teorią. Było coś takiego między mną i Soleil,
coś… coś, czego nie sposób opisać. Coś pięknego, ale i na swój sposób
tragicznego – coś, dzięki czemu od trzystu dwóch dni budziłam się co noc o
stałej porze, czując, jak część mnie raz za razem umiera.
Chciałam żyć, chciałam wrócić do
dawnego, choć niekompletnego życia. Chciałam, by rodzice byli ze mnie dumni,
dostrzegli mnie jako kogoś więcej niż tylko tą podobną do tej, co im zmarła… Z
każdym kolejnym dniem powrót wydawał się jednak zbyt trudny, wręcz niemożliwy.
Zupełnie jakby wraz z Soleil umarła moja przyszłość. Utknęłam w limbo, stanie
ciągłego zawieszenia, budząc się raz za razem w tej samej szarej, nie mającej
dla mnie żadnych perspektyw rzeczywistości.
– Selene. – Głos mamy wyrwał
mnie z chwilowego odrętwienia. – Nic nie zjadłaś – zauważyła, spoglądając
wymownie na mój talerz. Tosty, które chwyciłam pod wpływem impulsu, leżały
nietknięte.
– Straciłam apetyt – zełgałam. W
rzeczywistości miałam ochotę na jakiś porządny posiłek, ale gula w gardle nie
pozwoliłaby mi na przełknięcie czegokolwiek. – Doktor Fletcher mówił, że to
jeden z przejściowych etapów po odstawieniu antydepresantów.
Tata pod stołem chwycił mamę za
rękę. Chciał zapewne zrobić to dyskretnie, ale mama go zdradziła, kiedy to
automatycznie spojrzała w tamtym kierunku. Poza tym robili tak od miesięcy –
mama zaczynała drążyć temat, a tata ją hamował. Jednym z zaleceń mojego lekarza
było właśnie to, by nie zmuszano mnie do mówienia o czymś, co mi nie leżało.
Rodzice z bólem serca starali się dostosować do tych wytycznych. Nie mogli
dopuścić do tego, bym ponownie popadła w depresję i zamknęła się w sobie. Tacie
nieźle szło trzymanie emocji na wodzy, ale mama od zawsze była nieco bardziej
porywcza, czego skutkiem były tego typu spięcia.
– W takim razie chyba możemy
jechać – oświadczyła po minucie mama, wstając od stołu. – Jesteś gotowa?
Nie. I jeszcze raz, cholera, nie.
Ale to z mojej inicjatywy
znaleźliśmy się w Clearwater. Czy tego chciałam czy nie, musiałam wypić to
piwo, którego sobie nawarzyłam.
– Wspaniale cię tu widzieć, Selene!
Uśmiechnęłam się uprzejmie,
podając dziekanowi dłoń. Nie czułam się swobodnie w sytuacjach, które stawiały
mnie w centrum zainteresowania, ale pogrzeb i licznie zbierane na mieście
kondolencje nauczyły mnie już, że odpowiednie ułożenie ust wystarczy, by
zniechęcić rozmówcę do drążenia tematu. Ludzie nie chcieli bowiem słuchać o
tym, jak się czujesz, ale pytali o to z grzeczności.
Podczas roku mojej nieobecności
zmienił się dziekan. Mama wspominała coś o tym w aucie, ale nie bardzo
skupiałam się na tym, co do mnie mówiła. Musiałam jednak przyznać, że byłam
zadowolona z tej zmiany. Poprzedni dziekan wyglądem przypominał stracha na
wróbla – nieogolony, zaniedbany i porządnie wypchany pod koszulą, która ledwo
się dopinała na jego krągłej klacie. Kiedy mówił mi i rodzicom, jak bardzo mu
przykro z powodu straty, której doświadczyliśmy, pragnęłam jedynie uderzyć go
pięścią w brzuch i sprawdzić, czy zacznie pluć słomą. Jego świńskie oczka i
wiecznie zarumieniona twarz mnie jednak peszyły i nie potrafiłam się na to
zdobyć. Dziekan, który go zastępował, miał znacznie milszą aparycję. Nieco
młodszy, liczący sobie pewnie koło czterdziestki, nie miał żadnych cech
szczególnych – może poza uśmiechem, który, odkąd przekroczyłyśmy próg, nie
schodził mu z ust. Był to nieco irytujący nawyk, ale odpuściłam mu, kiedy
dostrzegłam, że dla niego również jest to nerwowe spotkanie. Ilekroć na mnie
spoglądał, nie wiedział, co zrobić z dłońmi. Przekładał je z kolan na blat
biurka, składał jedna na drugą, stykał ze sobą czubki palców… Wówczas
dostrzegłam w nim swojego sprzymierzeńca a nie sztucznego wroga, jak to było w
przypadku Stracha Na Wróble, który mówką napisaną przez kogoś mądrzejszego usiłował
nas zbyć.
– Bardzo nas cieszy twój powrót –
oznajmił dziekan, podchwytując moje spojrzenie. – Pozwól jednak, że o coś
zapytam. Z tego, co widziałem, poprzednim razem zaczęłaś studiować anglistykę.
Co skłoniło cię do zmiany kierunku?
Spięłam się, słysząc to pytanie.
Nie było szczególnie osobiste, przynajmniej tak stwierdziłaby osoba postronna,
ale mnie ono nieco dotknęło.
– Zmiany kierunku? – zdziwiła
się mama, mierząc mnie zaniepokojonym spojrzeniem. – Ale przecież marzyłaś o
pracy w wydawnictwie!
W przeciwieństwie do Soleil
lubiłam własne towarzystwo. Często odrzucałam propozycje wyjścia na rzecz
pozostania w czterech ścianach sypialni i oddaniu się czynności, którą lubiłam
najbardziej – czytania. Odkąd tylko pamiętałam uciekałam w świat fantazji.
Zaczytywałam się w klasycznych powieściach, ale ukojenie odnajdowałam dopiero
podczas opowieści, których dzieje wykraczały poza zwykłą i nudną rzeczywistość.
Zakazane romanse, walka dobra ze złem, wampiry, demony, wilkołaki… Tego typu
tematyka fascynowała mnie, odkąd tylko urosłam na tyle, by samodzielnie ściągać
tego rodzaju książki z półek. Soleil często śmiała się ze mnie, twierdząc, że w
tym wieku już dawno powinnam z tego wyrosnąć, ale ignorowałam jej zaczepki, nie
chcąc, by odebrała mi jedyną rzecz, która naprawdę sprawiała mi przyjemność.
Tak też skończyłam na anglistyce.
Po tym kierunku studiów miałam nadzieję zatrudnić się w jakimś słynnym
wydawnictwie i czytać książki, których nikt wcześniej jeszcze nie czytał. Było
coś podniecającego w myśli, że moja praca polegałaby na decydowaniu, która z powieści
warta jest zaprezentowania szerszej publiczności.
Po śmierci Soleil moje
priorytety uległy jednak przewartościowaniu. Nadal lubiłam czytać, gdyż
pozwalało mi to odcinać się od szarej rzeczywistości, jednak przestałam
fantazjować o wampirzych hrabiach czy przystojnych demonach z rozdroży.
Zrozumiałam bowiem, że o ile oni są czyimiś wymysłami, o tyle w prawdziwym
świecie nie brakuje znacznie gorszych i jeszcze bardziej nieprzewidywalnych
wynaturzeń.
I to właśnie na nich chciałam się skupić w mojej przyszłej pracy.
– A czy to jakiś problem? –
zapytałam. Mój ton zabrzmiał nieco ostrzej, niż powinien. – Moje oceny z liceum
są zadowalające, podobnie jak wyniku z egzaminów. Sprawdzałam wszystko z
regulaminami, nie ma żadnych przeciwwskazań do tego, bym podjęła naukę na innym
kierunku.
Byłam gotowa powoływać się na
paragrafy statutu uniwersytetu, jeśli tego wymagałaby sytuacja. Naprawdę
porządnie przygotowałam się do tej rozmowy. Nie wzięłam jedynie pod uwagę tego,
że słowne potyczki i bezpośredni kontakt z rozmówcą nieco mnie peszą. To nieco
krzyżowało moje nienagannie spisane plany.
– Dość skrajnym kierunku –
zauważył pan Duncan, mimo wszystko brzmiąc przy tym dość pogodnie.
– Pan nigdy nie podjął jakiejś
decyzji zbyt pochopnie? – zapytałam, wymigując się tym samym od odpowiedzi.
Dziekan Duncan roześmiał się.
Jego początkowe skrępowanie zaczynało ustępować, zauważyłam to po sposobie, w
jaki przysiadł. Poczuł się swobodnie, a ręce przestały mu doskwierać; teraz
trzymał je ułożone płasko na blacie. Ja mimo to nie byłam w stanie pójść w jego
ślady i się odprężyć. Wiedziałam, że dopóki nie wygram dyskusji i nie dam rady
postawić na swoim, mój puls nie spadnie.
– Nie chcę stawać na drodze twojej
przyszłości, Selene – oznajmił. – Zastanawia mnie tylko, czy po tym wszystkim,
co przeszłaś, taki kierunek jest dla ciebie odpowiedni.
Poruszyłam się nerwowo na
krześle. Pozytywne pierwsze wrażenie, które wywołał we mnie dziekan, nagle
wyparowało, a przede mną rozsiadł się mężczyzna pewny swoich racji i wygadany
na tyle, by za wszelką cenę ich bronić.
Rozejrzałam się po gabinecie,
próbując nieco zyskać na czasie. Musiałam dokładnie zastanowić się nad tym,
jakie obrać stanowisko i jakich użyć kontrargumentów. Byłam dobra w słowach,
ale tylko tych na piśmie. Dysputy nigdy nie były moją mocną stroną.
– O jakim kierunku mowa? –
wtrąciła mama nerwowo. – Bardzo pana przepraszam za to zamieszanie, ale córka
nie poinformowała mnie o tym, że zamierza się przenieść…
– Na początku przyszłego
tygodnia mogę donieść zaświadczenie od mojego psychiatry, jeśli tego właśnie
pan wymaga – oznajmiłam, stawiając na opcję, która wydawała mi się
najodpowiedniejsza. Nikt bowiem nie chciałby polemizować z tego typu
argumentami. To wiązałoby się z podważaniem lekarskich kompetencji, a ku temu
żadne z nas nie miało predyspozycji. – Jestem przekonana, że doktor Fletcher
poprze moje stanowisko i udowodni, iż mój stan psychiczny jest wystarczająco
stabilny, bym mogła podjąć edukację na kierunku kryminologicznym.
Mama ze świstem wciągnęła
powietrze do płuc. Nie odezwała się, czego jednak nie wzięłam za dobry znak.
Kiedy Ellen Harding nie podejmowała rozmowy, oznaczało to, że czuła się do
żywego dotknięta i potrzebowała chwili na zgromadzenie kontrargumentów mających
na celu wprawić rozmówce w zakłopotanie i wyrzuty sumienia.
Ku mojemu zaskoczeniu dziekan
zaczął klaskać. Mimowolnie rozejrzałam się po gabinecie, spodziewając się
kamerzysty wyskakującego zza szafki na dokumenty, który ze śmiechem oznajmiłby,
że wraz z mamą wzięłyśmy udział w jakimś eksperymencie społecznym i dałyśmy się
wrobić.
– Jestem pod wrażeniem, Selene.
Chłodna kalkulacja, konkretne argumenty… No i oczywiście odpowiednio
wyrachowane spojrzenie, na podstawie którego niewiele można wywnioskować –
wymieniał dziekan, kiwając głową z uśmiechem. – Jak tak dalej pójdzie, będzie z
ciebie naprawdę niezły kryminolog.
Spojrzałam na mamę, aby upewnić
się, czy słyszałyśmy to samo. Świadomość, że rzeczywiście dałyśmy się wrobić, a
ja nieświadomie zostałam poddana jakiemuś testowi, wcale jednak nie sprawiła,
że poczułam się z całą tą sytuacją lepiej.
– Odbierzesz plan w dziekanacie –
dorzucił dziekan, wyraźnie ignorując moje zirytowanie. – Gdyby jakieś zajęcia
przeszkadzały ci w czynnościach dodatkowych, zgłaszaj to prowadzącemu. Możliwe,
że uda wam się wypracować jakieś rozwiązanie. Szukamy też osób do samorządu
akademickiego – dorzucił. – Gdybyś chciała spróbować…
– Nie – weszłam mu w słowo,
brzmiąc przy tym nieco chłodniej niż zamierzałam. – Nie jestem typem osoby
społecznej, daleko mi też do lidera.
To wszystko było działką Soleil.
Pan Duncan spojrzał na mamę,
szukając u niej pomocy. Mama jednak najwidoczniej zaczęła myśleć o tym samym,
bo jedynie wbiła tępy wzrok w podłogę.
– Jeśli to wszystko,
chciałybyśmy już wyjść, może nieco zwiedzić uczelnię – zagaiłam, próbując
zabrzmieć nieco uprzejmiej niż poprzednim razem. Z jakiegoś powodu nie mogłam
pozwolić, by to do dziekana należały ostatnie słowa w dyskusji, którą przecież
wygrałam. – Doszły mnie słuchy, że dobudowano kolejne skrzydło biblioteki. Mama
i ja z przyjemnością je obejrzymy. Prawda? – dodałam, wymownie spoglądając na
swoją rodzicielkę.
– Mógłbym panie oprowadzić… –
Dziekan zamilkł pod wpływem spojrzenia, którym go uraczyłam. – Niestety jednak
obowiązki wzywają – wybrnął gładko, podobnie jak ja i mama wstając z krzesła.
Obszedł biurko i pożegnał nas uprzejmym uściskiem dłoni. – Miło było panie
poznać. W razie jakichkolwiek problemów moje biuro stoi przed paniami otworem.
Mama, której w końcu udało się
wyjść ze swoistego transu, uśmiechnęła się do niego uprzejmie, zapewniając, że
w razie potrzeby na pewno się z nim skontaktuje. Ja nie odezwałam się już ani
słowem, gdyż nie czułam takiej potrzeby. Panu Duncanowi, który najwidoczniej
wyczuł, że gdzieś palnął gafę, takie rozwiązanie przypadło do gustu.
Osobiście nie chciałam oglądać
biblioteki, mimo iż przeczuwałam, że będzie to miejsce, w którym będę spędzać
najwięcej czasu, ale mama ubzdurała sobie, że przyda nam się mały spacer.
Przemierzałyśmy więc kolejne znajome dla mnie korytarze w milczeniu, w
samotności zmagając się ze swoimi odczuciami. Mimo wszystko czekałam na moment,
w którym mama wybuchnie, zarzucając mi niewdzięczność i głupotę.
Powrót na uczelnię był… cóż, nie
było to łatwe doświadczenie, ale musiałam przyznać, że przyszło mi ono znacznie
płynniej, niż zakładałam. Bałam się, że stanę gdzieś na środku sali i rozpłaczę
się, bo przypomnę sobie, co w tym konkretnym miejscu powiedziała do mnie Soleil.
Ku mojemu zaskoczeniu nic takiego jednak się nie wydarzyło. I choć pan Duncan
nieświadomie rozdrapał stare rany, poniekąd mnie do tego prowokując, nie miałam
ochoty na kontynuowanie tej słodko-gorzkiej tortury. Przyjmowałam kolejne
znajome miejsca z pokorą i spokojem, bez wyobrażania sobie nie wiadomo czego.
– Jestem z ciebie dumna, Selene.
Stanęłam w pół kroku, zaskoczona
słowami, które padły z ust mojej rodzicielki. Nie pamiętałam kiedy tego typu
zwrot skierowała pod moim adresem. Nigdy jej jednak za to nie winiłam – to
Soleil była dzieckiem wyjątkowym i utalentowanym. A jako że jej osiągnięcia
cieszyły mnie bardziej niż własne, nigdy nie lgnęłam ku rodzicom, szukając ich
aprobaty. Nie lubiłam robić wokół siebie szumu. Zamiast więc osiągać własne
sukcesy wolałam trzymać kciuki za siostrę.
– Bałam się, że sobie nie
poradzisz, ale ty… cóż, przyjmujesz to wszystko lepiej od nas – dodała drżącym
głosem. – Próbujesz nowych rzeczy i walczysz o swoje mimo wyraźnych
przeciwności.
Patrzyłam przez chwilę na
rodzicielkę, zastanawiając się, jak powinnam zareagować. Ostatni rok negatywnie
wpłynął na nasze relacje rodzinne, drastycznie nas od siebie odsuwając. Co
prawda wciąż próbowaliśmy jeść wspólne posiłki czy oglądać teleturnieje w
sobotnie popołudnia, ale prawda była taka, że robiliśmy to wszystko bardziej na
pokaz niż ze szczerych chęci. Na siłę próbowaliśmy utrzymać iluzję zdrowej i
prawidłowo funkcjonującej rodziny, mimo iż wiedzieliśmy, że to mija się z
celem.
Kiedy tak patrzyłam na poważną
twarz mamy, przypomniała mi się noc, w której po raz pierwszy doświadczyłam
sennego paraliżu. Wtedy też do samego końca starała się zachowywać reszki
opanowania. Nawet wtedy, gdy ja szlochałam bez tchu, ona pozostawała niemalże
niewzruszona.
Dokładnie o czwartej trzydzieści
siedem, w noc śmierci Soleil, moje serce na ułamek sekundy przestało bić. Odczułam
to wyraźnie, mimo iż przez wzgląd na paraliż, ciało zdawało się nie należeć do
mnie przez kilka chwil. Gdy udało mi się wyrwać z jego okropnych objęć,
strwożona usiadłam na łóżku i zaczęłam krzyczeć. Niespełna minutę później w
drzwiach naszej dawnej sypialni pojawiła się mama. Zapaliła światło i
rozejrzała się po pokoju, szukając zagrożenia. Kiedy jednak nikogo poza mną nie
zastała, przysiadła na krawędzi łóżka i ciasno mnie objęła.
– To tylko zły sen, kochanie –
wymamrotała, głaszcząc mnie po włosach.
W tamtej chwili podniosłam głowę
i ponad ramieniem mamy spojrzałam na puste łóżko Soleil. Z powodu audytorium,
na którym musiała się stawić, nie wróciła wraz ze mną na weekend. Miała
dojechać dopiero w sobotę na urodziny babci Aurelii.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy rozdzieliłyśmy się w ten sposób.
– Mamo, coś jest nie tak z
Soleil – oznajmiłam szeptem.
I tak oto właśnie, z pomocą tych
kilku krótkich słów, zapoczątkowałam trzy najgorsze godziny w moim życiu – po
których nastąpił jeszcze gorszy rok. Mama z początku nie chciała mi uwierzyć;
nigdy nie była bowiem zwolenniczką tez o parapsychicznej więzi występującej
między bliźniętami. Widząc jednak, że nie mogę się uspokoić, obiecała
zatelefonować do Soleil. Kiedy ta nie odebrała, zapał mamy nieco przygasł. Zaczęłyśmy
na przemian wydzwaniać na komórkę Sol, a nawet wysłałyśmy Aarona, by sprawdził,
czy wróciła do akademika. Panikowałyśmy, ale gdzieś z tyłu głowy miałyśmy myśl,
że przecież jest wcześnie, więc prawdopodobnie Soleil najzwyczajniej w świecie
spała, ignorując dzwoniący telefon. Naszą pewność siebie podburzył jednak
Aaron, który o piątej pięćdziesiąt zadzwonił z oświadczeniem, że pokój Sol jest
pusty, a całkowicie zburzył ją komendant policji, który równo o szóstej
trzydzieści poinformował mamę o znalezieniu zwłok Soleil.
Zrobiłam więc to samo, co ona
zrobiła dla mnie wtedy – podeszłam i przytuliłam ją, przy jednoczesnym
zachowaniu dystansu. Chciałam, aby między nami było tak jak dawniej, ale zbyt
wiele straciłam podczas ubiegłego roku, by nie zachować nieco powściągliwości.
– Już dobrze, mamo. Wszystko
wkrótce się ułoży.
Mama nie odpowiedziała, a
jedynie mocniej mnie objęła. Tyle mi jednak wystarczyło. Nie potrzebowałam
górnolotnych zapewnień. Byłam gotowa zadowolić się świadomością, że był to
przełomowy moment dla naszej relacji, która ostatnimi czasy sporo ucierpiała.
Naszą intymną chwilę przerwało
pojawienie się studentki na korytarzu. Ponad ramieniem rodzicielki skrzyżowałam
z nią spojrzenia. Blondwłosa dziewczyna dosłownie zamarła na mój widok, a
telefon, na którym przed chwilą wystukiwała jakąś wiadomość, bezwiednie wypadł
jej z dłoni. Zajęło mi to chwilę, ale w końcu rozpoznałam w niej Laurę, jedną z
licznych koleżanek mojej bliźniaczki. Wyraz jej twarzy przywodził mi na myśl
tylko jedną rzecz: „Od teraz właśnie tak to miało wyglądać”. Szok,
niedowierzanie, strach i niezręczne milczenie.
Czy mogłam ich jednak winić? Sama doskonale
wiedziałam, jak to jest zobaczyć ducha – w końcu co ranek widywałam go w
lustrzanym odbiciu.
Witam ponownie!
Znów serwuję rozdział z rodzaju tych przejściowych, które jednocześnie lubię i nie lubię pisać. Sama nie wiem, dlaczego tak jest. Z jednej strony całe to posiadanie "czystego konta" jest satysfakcjonujące, ale tak bardzo chciałabym Wam już przedstawić pozostałe postacie i ruszyć z akcją, którą co wieczór przed pójściem spać wałkuję i dopracowuję w swojej głowie... #zżyciaaŁtorki
Mam jednak nadzieję, że jakoś razem przemęczymy tych kilka wstępnych rozdziałów. A z kolei te, które dopiero planuję, wynagrodzą Wam początkowe niedogodności.
Ściskam, całuję i wielbię,
Klaudia
PS Pierwszego lipca jednak z najcudowniejszych osób, jakie przyszło mi poznać na Blogspocie, świętowała swoje siedemnaste urodzin. Gabi, moja najwierniejsza fanko, życzenia składałam Ci już osobiście, ale pragnęłam wspomnieć o Twej niedoli również na blogu. W końcu za mniej niż rok będziesz już stara i dorosła, ha!
Kocham Cię, maluchu! 💝
Kolejny rozdział też mi się podoba, czekam z niecierpliwością jak się wszystko potoczy, jak ona sobie poradzi w szkole... no i wcale nie jestem zdziwiona że wybrała kryminologię to było do przewidzenia, że będzie chciała sama rozwiązać tą sprawę szczególnie, że policja nic nie zrobiła i zamiotła pod dywan. Mam nadzieję że następny rozdział szybko się pojawi :)
OdpowiedzUsuńShadow
O słodki Jezu w malinach, czemu ja nie wiedziałam o istnieniu drugiego rozdziału? Albo może mi ktoś wspominał, ale moja pamięć, jak zawsze zawodzi? Chryste, serio jestem w szoku. Całe szczęście, że mnie coś podkusiło, aby zerknąć na Wattpada czy dałam gwiazdki do prologu i pierwszego, a tu bum - jest drugi! :D
OdpowiedzUsuńFajnie, bardzo fajnie widzieć kolejny rozdział, a ja już teraz czekam z wytęsknieniem na kolejny. Z każdym kolejnym coraz lepiej poznajemy postać Selene i jak na razie to dziewczynę lubię. Poza tym ma plusika za kryminologię, bo ja ze swoim zamiłowaniem do kryminałów, co widać po Trójeczce odnalazłabym się w tym świecie idealnie. <3 Choć nie na moją głowę widok krwi i martwych ciał. :D Ale dość o mnie. Krótkie włosy rządzą, a jak są czerwone to już w ogóle. Czekam na to aż główna bohatera będzie biegać z czerwonymi pasmami. :D Mam i polecam! A tak na poważnie, wcale nie dziwię się jej mamie, że zareagowała w taki sposób. Inaczej by się sytuacja miała, gdyby pewnie wspominała co jakiś czas, że chciałaby skrócić włosy, to zostałoby to inaczej przyjęte. I podziwiam, bo ja nie odważyłabym się tego zrobić sama w łazience. Efekt byłby taki, że ryczałabym z tego powodu przez następny rok, dopóki by nie odrosły. xD I tak ścięłam więcej niż planowałam, to miałam małe załamanie nerwowe, ale jest git. xD
Kolejny ciekawy, wprowadzający nas w ten świat rozdział. Początek boski i środek również, a końcówka wymiata. Nawet nie umiem sobie wyobrazić jak to musi być widzieć osobę, która umarła, a to w rzeczywistości tylko siostra bliźniaczka... Chyba nie chciałabym czegoś takiego przeżyć, naprawdę. Brr, aż mam ciary na samą myśl.
Czekam już na kolejny i tym razem postaram się być na czas, obiecuję!;))
Ściskam, ślę sto buziaków i wenę!
Gabbie
Dobry!
OdpowiedzUsuńMam chwilę, to stwierdziłam, że wpadnę. Z góry przepraszam za ewentualny nieogarnięty komentarz, ale wciąż jestem poza domem, a autokorekta lubi być złośliwa. =P
Teraz cieszę się z tych małych zaległości, które mam. To czyta się tak lekko, że gdybym miała teraz skończyć i czekać na nowy, byłoby mi przykro. Co nie zmienia faktu, że opisu są… hm, ciężkie. Depresyjne, pełne smutku Selene i szczegółów, za które już zawsze będę Cię chwalić. W skrócie: cudo, nawet jeśli wciąż powoli wprowadzasz nas w ten świat.
Tak bardzo nie wyobrażam sobie, co czuje Selene. Stracić kogoś bliskiego to jedno. Ale bliźniaczkę… Nawet gdyby nie były blisko, taka śmierć nie byłaby prosta. Tym bardziej że bliźniaki często są postrzegane jako jakaś nierozerwalna całość; jak jedna osoba, choć potrafią się tak różnic. To na pewno nie pomaga w przechodzeniu żałoby.
Ta krew jest niepokojąca. Nie wydaje mi się, byś wspomniała o tym bez powodu, ale zobaczymy. To przykre jak tragedia potrafi zniszczyć nawet najbardziej zgraną rodzinę. W teorii powinno być odwrotnie, ale…
Nie dziwi mnie, że ścięła włosy. Patrzysz w lustro i widzisz twarz zmarłego – i zarazem swoją… Boże. Opis matki bliźniaczek też wzbudził we mnie mieszane uczucia, bo jak ta przyjaźń i wsparcie musiały być cudowne, tak ta tendencja do planowania za innych jest tym rodzajem irytującej cechy, której osobiście nie umiałabym zdzierżyć. Nadopiekuńczości też, choć jest zrozumiała. Rodzice zawsze chcą dobrze.
Biedny dziekan. :D Niezręcznie wyszło, chociaż widać, że intencje miał dobre. Co prawda po AC mam dystans do przyjaznej kadry, ale może z nim będzie inaczej. No i motywy Selene… Cóż, śledztwo na własną rękę nigdy nie kończy się dobrze. Ale trudno dziwić się, że próbuje.
I ta końcowa scena… Auć. Wtopienie się w tłum nie będzie proste. Wyczuwam obustronny koszmar.
Okej, lecę dalej. Jeszcze trochę przede mną. ;>
Nessa