Nie spałam od czwartej trzydzieści
siedem, kiedy to paraliż wyrwał mnie z bezpiecznych objęć Morfeusza. Raz po raz
zamykałam oczy, próbując choć na chwilę zasnąć, jednak bezskutecznie. Powodem
mojej bezsenności nie był wcale atak, którego doświadczyłam, gdyż tym razem ten
przebiegł wyjątkowo łagodnie – obyło się nawet bez krzyku; po prostu usiadłam
na łóżku, bezgłośnie płacząc przez kwadrans. Martwił mnie raczej mój pierwszy
samotny dzień z powrotem na uczelni. Możliwe, że nieco wyolbrzymiałam całą tę
sytuację, ale nie potrafiłam opędzić się od czarnych scenariuszy. Bałam się
dosłownie wszystkiego – tego, że sprowokowana zacznę płakać, tego że ktoś
podejdzie do mnie, splunie na mnie i prosto w twarz zarzuci, że śmierć Soleil
to moja wina… Ludzie ją lubili. Ja byłam po prostu tym bezimiennym cieniem,
który zawsze za nią kroczył. Dotychczas nikt nie zwracał na mnie szczególnej
uwagi. Jak miało być tym razem? Nie brałam pod uwagę scenariusza, w którym ktoś,
kto znał wcześniej Sol, po spojrzeniu na mnie nie będzie w stanie połączyć
faktów.
Z łóżka zwlokłam się chwilę po
szóstej. Wzięłam prysznic, ubrałam się, spakowałam torbę. Nie wiedząc, co
jeszcze mogłabym ze sobą zrobić, by jakoś zapełnić czas, przeszłam do kuchni.
Nawet mama, która słynęła w naszej rodzinie z bardzo wczesnego wstawania, nie
zdążyła się tu jeszcze przemieścić. Wyręczyłam ją więc w podstawowych
obowiązkach, nastawiając kawę w ekspresie, wypakowując naczynia ze zmywarki czy
nawet nakrywając do stołu. Miałam w planach zabrać się nawet za przygotowywanie
śniadania, ale w chwili, w której sięgałam po jajka, do kuchni wkroczyła mama i
przejęła pałeczkę. Usiadłam przy stole i przyglądałam jej się, nieśpiesznie
sącząc kawę.
– Jak ci się spało, kochanie? –
zagaiła mnie w końcu rodzicielka, próbując z całych sił nie zadać pytania,
które nasuwało jej się na myśl.
– Właściwie to kiepsko – odparłam,
stawiając na prawdę. – Jeśli ten stan będzie się utrzymywał…
Mama przestała mieszać jajecznicę i
obejrzała się na mnie. Miała łagodny wyraz twarzy, ale widziałam, jak nerwowo
drga jej powieka.
– Tak?
Ostrożnie odstawiłam kubek na blat.
Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie tak intensywnie, jakbym co najmniej
próbowała wyczytać z nich swoje dalsze losy.
– Możliwe, że to tylko stres
związany z przeprowadzką i powrotem na uczelnię. Jednak jeśli to nie ustąpi… –
Westchnęłam. To był pierwszy raz od śmierci Soleil, kiedy zebrałam się na taką
szczerość przed moją rodzicielką. – Możliwe, że będziemy musiały poprosić
mojego psychiatrę o ponowne przepisanie czegoś na sen.
Mama niepewnie skinęła głową.
Wiedziałam, że była rozdarta i że nie podobał jej się ten pomysł, gdyż z
tabletkami wiązało się ryzyko, nad którym żadna z nas nie byłaby w stanie
zapanować w razie potrzeby, ale jednocześnie chciała mi pomóc. Stawianie jej w
takiej sytuacji było nie fair, ale jednocześnie nie chciałam kompletnie jej od
siebie odcinać. Jedynym miejscem, do którego chciałam udawać się sama, był
gabinet psychiatryczny, który według zaleceń doktora Fletchera odwiedzałam trzy
razy w miesiącu. Były to krótkie wizyty, mające raczej na celu sprawdzenie, jak
się trzymam aniżeli prawdziwej terapii, gdyż mimo usilnych chęci nie potrafiłam
otworzyć się przed żadnym lekarzem. Doktor Fletcher cenił moją małomówność i
nie naciskał na mnie. Trochę się bałam, jak to będzie z nowym lekarzem,
niejakim Christianem Rutherfordem. W internecie wyczytałam na jego temat same
dobre opinie, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
– Dasz radę dojechać tam sama? –
zapytała po chwili mama, stawiając krzyżyk na niedogodnym temacie.
Skinęłam głową w ramach odpowiedzi. Nie
prowadziłam od wieków, ale miałam nadzieję, że czegoś takiego się zwyczajnie
nie zapomina. Małymi kroczkami pragnęłam w końcu się nieco usamodzielnić, a
samotna jazda autem na uczelnię miała otworzyć ten jakże ważny rozdział w moim
życiu.
Czułam się trochę tak, jakbym znowu
przechodziła od siadu, przez raczkowanie aż po dwunożny chód. Niczym małe i
zagubione dziecko wypełniałam kolejne kroki milowe świadczące o kierunku mojego
rozwoju. Tym razem było to jednak dla mnie znacznie trudniejsze zadanie, gdyż
przez wszystkie te etapy musiałam przechodzić samotnie. Prawie dwadzieścia lat
temu podpatrywałam Soleil i szłam jej śladami, podczas gdy teraz zmuszona byłam
samodzielnie wydeptywać swoją ścieżkę.
– Napisz, jak dojedziesz – poprosiła
mama, stawiając na stole talerz z chlebem. Odchodząc, przelotnie musnęła moje
ramię.
Ponownie ograniczyłam się jedynie do
skinięcia. Chciałam kontynuować rozmowę, może nawet samodzielnie zapodać jakiś
temat, ale chyba gdzieś pomiędzy kolejnymi atakami a depresją utraciłam
zdolność integrowania się z innymi.
– Ta książka, którą czytałaś w
drodze do Clearwater… – zaczęła mama, nakładając na mój talerz porcję
jajecznicy. – O czym jest?
Skrzyżowałam z rodzicielką
spojrzenia, przez chwilę nie potrafiąc zapanować nad zaskoczeniem. To było
chyba pierwsze pytanie, jakie mi zadała od śmierci Soleil, które nie dotyczyło
stricte mojego stanu zdrowia.
– Lolita? – Uśmiechnęłam się, kiedy skinęła głową. – Cóż, ciężko
powiedzieć coś na jej temat, żeby nie zrazić potencjalnego czytelnika. Jest to
powieść brudna i z całą pewnością nigdy nie powinna była ujrzeć światła
dziennego… Ale to właśnie jest w niej najlepsze – człowiek wie, jak grzeszna i
kontrowersyjna jest to historia, wzdryga się podczas czytania, ale jednocześnie
nie potrafi się oderwać.
Mama parsknęła, zajmując miejsce
przy stole naprzeciwko mnie.
– Okay, zaciekawiłaś mnie. Teraz
gadaj, o czym to jest.
– Zacznę od cytatu rozpoczynającego
tę opowieść – zasugerowałam, bardziej niż chciałam oddając się tej
niezobowiązującej pogawędce. – „Lolito, światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi. Grzechu mój, moja
duszo. Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim
stuka w zęby. Lo. Li. To.”
Mama spojrzała na mnie z
niedowierzaniem. Jednocześnie jednak w jej oczach błysnęły radosne ogniki, za
którymi nawet nie wiedziałam, że tęskniłam.
– Czy to ten rodzaj
książki? Jeśli tak, to powinnaś ją odłożyć, natychmiast!
– To najbardziej wymowny opis
seksu jakiego tam uświadczysz, spokojnie – roześmiałam się, wiedząc, że jej
rozkaz miał ironiczny wydźwięk. – Chodzi raczej o to, w jakich okolicznościach
dochodzi do stosunku i między kim a kim…
– O nie – westchnęła moja mama,
wyraźnie zniesmaczona. – Lolita jest nieletnia, prawda?
Z uśmiechem pokiwałam głową.
– Na obronę Humberta dodam
jednak, że była nimfetką i zawiniła równie mocno co on.
Mama zlustrowała mnie
podejrzliwym spojrzeniem.
– Wiem, że masz już prawie
dwadzieścia lat, ale nadal nie podoba mi się to, o czym czytasz.
– A co takiego czyta? – zapytał
tata, przekraczając próg kuchni. – Myślisz, że powinniśmy dać jej jakiś
szlaban, Ellen?
Przewróciłam oczami, podczas gdy
mama na migi przekazała mi, bym pod żadnym pozorem nie dzieliła się z nim
treścią czytanej przeze mnie powieści. Odpowiedziałam jej uśmiechem, czując
jednocześnie, jak coś ciepłego i miękkiego niczym wosk rozlewa mi się w piersi.
Tęskniłam za babskimi sekretami.
Dokończyliśmy śniadanie w
spokojnej, wręcz wyluzowanej atmosferze. W ostatnich miesiącach posiłki były
dla mnie rodzajem tortury; mordęgą, którą musiałam odklepać co najmniej
dwukrotnie w ciągu dnia. Po dzisiejszym dniu byłam jednak skłonna zmienić w tej
kwestii zdanie. Puste, czwarte miejsce przy stole wciąż wyraźnie kłuło nas w
oczy, ale jego widok jednocześnie nie sprawiał nam już fizycznego bólu. Wciąż
nie było idealnie, ale przynajmniej zaczynało być nieco łatwiej.
Z tego też powodu, kiedy
wsiadłam do auta, po raz pierwszy od bardzo dawna zupełnie sama, poczułam się
nieco samotnie. Nim odpaliłam, spojrzałam jeszcze przelotnie na siedzenie
pasażera. Na widok pustego fotela westchnęłam ciężko, próbując się nie
rozpłakać. W naiwnym przeświadczeniu, że
Sol – choć nienawidziła się spóźniać – zaraz tu przybiegnie, by mi towarzyszyć,
poczekałam na podjeździe jeszcze dwie minuty. Dopiero po tym czasie odważyłam
się odpalić samochód, a następnie włączyć do ruchu.
Trasę zaplanowaną na dwadzieścia
minut ja pokonałam w czterdzieści. W planowaniu wyjazdu nie wzięłam jednak pod
uwagę korków i tego, że nie będę skłonna przekroczyć pięćdziesięciu kilometrów
na godzinę nawet na drodze szybkiego ruchu. Przejeżdżając przez bramę
uniwersyteckiego parkingu, miałam więc dotkliwą świadomość tego, że jestem
spóźniona. Jak raz zatęskniłam za mieszkaniem w akademiku – po prostu wstawałam
dwadzieścia minut przed zajęciami, ubierałam się i wychodziłam, docierając na
miejsce w ciągu kilku minut.
Okrążyłam cały parking w
poszukiwaniu jakiegoś miejsca. Znalazłam jedno, znajdujące się dobre pół
kilometra od budynku, w którym od kwadransa trwał wykład z podstaw prawa. Wyklinając
pod nosem niesprawiedliwość świata, zaparkowałam, zebrałam swoje rzeczy i
biegiem ruszyłam na poszukiwanie swojej sali. Nie znałam tego budynku, gdyż był
to wydział kryminologii, z którą do tej pory nie miałam jeszcze styczności, co
było moim kolejnym zmartwieniem. Po siedmiu minutach, zziajana i z całą
pewnością czerwona na twarzy, dopadłam odpowiednich drzwi. Równocześnie ze mną
za klamkę chwyciła równie zestresowana swoim spóźnieniem blondynka.
– Dzięki ci Boże, że nie jestem
jedyna – wysapała, próbując złapać oddech. – Wchodzimy na trzy, okay?
Dziwnie było zostać zapytanym o
coś niezwiązanego z moją bliźniaczką czy nie zostać z miejsca obrzuconym
oskarżycielskimi spojrzeniami. Tak bardzo zafiksowałam się na tych dwóch
czynnikach, że zupełnie zapomniałam o ludziach obcych, niezaznajomionych z
tajemniczym morderstwem sprzed roku. Z takimi miałam szansę normalnie
porozmawiać, bez wspominek czy bezpodstawnych oskarżeń.
Dopiero po chwili przypomniałam
sobie o tym, że blondynka zadała mi pytanie, dlatego pośpiesznie pokiwałam
głową. Dziewczyna uśmiechnęła się i założyła kosmyk długich włosów za ucho.
Wyglądało na to, że miała lepszą kondycję ode mnie, bo przestała już ciężko
oddychać. Wciąż miała lekko zarumienione policzki, ale musiałam przyznać, że
dodawały jej one jedynie uroku.
Nieznajoma miała w sobie coś, co
nie pozwalało oderwać od niej wzroku. Nie była ładna, ale nie była też brzydka,
mimo iż proporcje jej twarzy były kompletnie niewyważone. Dziewczyna zdawała
się mieć jedno oko większe od drugiego, nos za bardzo zadarty, a połówki ust
nierówne, w dodatku przecięte w lewym kąciku niewielką blizną. Miała krzaczaste
brwi, ale jedną z nich wyskubywała przy końcówce, rozdzielając ją na dwie
części. Wyglądało to nieco dziwacznie, ale jednocześnie nonszalancko.
Dodatkowo, kiedy ponownie się uśmiechnęła, dostrzegłam kolczyk w wędzidełku, na
którego widok aż coś mnie zabolało w górnym dziąśle.
– Tak w ogóle to jestem Blair –
oznajmiła blondwłosa, wyciągając ku mnie rękę.
– Selene. – Wciąż nieco zaskoczona
odpowiedziałam na jej gest.
Uśmiech dosłownie nie schodził
jej z ust. Kiedy jednak otwierałyśmy drzwi, przygotowując się na zejście w
paszczę lwa, przybrał wymiar bardziej wymuszonego.
– Raz kozie śmierć – wymruczała,
wchodząc do środka.
Nienawidziłam sytuacji, które
wymagały ode mnie znalezienia się w centrum uwagi, a już tym bardziej, kiedy
przydarzały mi się one podczas pierwszego dnia. Jak na złość drzwi skrzypnęły
nieznacznie, kiedy je uchylałyśmy, koncentrując uwagę wszystkich zgromadzonych
na mnie i na Blair. Spuściłam głowę, próbując ukryć twarz za włosami. Z
opóźnieniem uświadomiłam sobie jednak, że ścięłam je na krótko poprzedniej
nocy. W tamtej chwili zwalczenie impulsu, by obrócić się i uciec, zdawało mi
się niewykonalne. Oczami wyobraźni widziałam, jak wybiegam z pomieszczenia,
zatrzaskuję się w aucie i odjeżdżam.
Wtedy jednak Blair chwyciła mnie
za rękę. Uczyniła to zapewne instynktownie, nie chcąc samej mierzyć się ze
spojrzeniami, kiedy będzie schodzić w dół auli w poszukiwaniu miejsca, ale mnie
ten gest pozwolił odetchnąć. Tak po prostu – raz, ale głęboko. Po raz pierwszy
od bardzo dawna dane mi było odetchnąć pełną piersią nie dlatego, że musiałam,
ale dlatego że chciałam. Od tak dawna pozwalałam, by poczucie samotności mnie
pochłaniało, że zapomniałam o tym, że wcale nie musiałam żyć w ten sposób.
– Wszystko gra? – wyszeptała
Blair, spoglądając na mnie z niepokojem. – Masz zawał? Ja wiem, że ten bieg cię
wykończył, ale…
– Wszystko gra – potwierdziłam,
po czym pozwoliłam jej się poprowadzić.
Szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, dokąd zawiedzie nas ta wspólna
trasa.
Nie chcąc narażać się
wykładowcy, którego już i tak wkurzyłyśmy solidnym spóźnieniem, nie
rozmawiałyśmy podczas preselekcji. Ledwo jednak opuściłyśmy aulę, w Blair coś
pękło, przez co zaczęła nadawać jak najęta. W trzech zdaniach streściła mi
historię swojego życia – napomykając przy tym o rodzinie, przebytych chorobach
i niechęci do mięsa. Podczas dziesięciominutowego spaceru, podczas którego
zmuszone byłyśmy zmienić lokalizację na następne zajęcia – ku naszemu szczęściu
również wspólne – dowiedziałam się o niej więcej niż byłabym w stanie wyciągnąć
od normalnego człowieka. Blair nie miała jednak żadnych zahamowań. Była jedną z
tych osób, które bez skrępowania mogły w tłumie rozprawiać o procesie defekacji
czy menstruacji. I tak jak samą Blair byłam w stanie polubić za to, że wnosiła
nieco światła do mojego martwego życia, tak nie wiedziałam, czy ta konkretna
cecha charakteru mi pasowała.
– A co z tobą? – Po raz pierwszy
od kilku minut jej usta opuściło zapytanie. – Co robisz w Clearwater?
Szkolny korytarz nie był
najlepszym miejscem, by poinformować ją o swojej przeszłości, dlatego też
ograniczyłam się do drobnego niedopowiedzenia:
– Studiowałam tutaj w zeszłym
roku anglistykę, ale nie przypadła mi do gustu. Wróciłam, gotowa tym razem
ukończyć kierunek.
– Ale czad! – rozradowała się
Blair. – Jesteśmy w tym samym wieku, bo ja wzięłam sobie rok przerwy po liceum.
Nie okazałam tego w taki sposób
jak moja nowa znajoma, ale również ucieszyłam się z rówieśniczki. A już tym
bardziej takiej jak Blair. Choć nie byłam szczególnie społeczną osobą – ani
przed wypadkiem, ani tym bardziej po nim – miałam nadzieję, że nasze
przypadkowe spotkanie przerodzi się w coś poważniejszego. Po tym wszystkim, co
się stało, naprawdę potrzebowałam przyjaciółki, z którą mogłabym porozmawiać o
rzeczach, którymi nie powinnam była zadręczać mamy.
Nie zamierzałam ukrywać przed
Blair szczegółów tragedii, która spotkała całą moją rodzinę w zeszłym roku, ale
chciałam nacieszyć się tym stanem incognito tak długo, jak to było możliwe.
Zapomniałam już, jak cudownie było nie być ocenianym na każdym kroku.
Tym razem udało nam się dostać
na zajęcia o czasie. Zajęłyśmy miejsca w środkowym rzędzie, postanawiając nie
rzucać się w oczy bardziej, niż było to konieczne. Choć Blair zdawała się być
osobą bardzo otwartą i odważną, również nienawidziła wystąpień publicznych,
dlatego kiedy zaproponowałam, byśmy więcej się nie wychylały, przystanęła z
ochotą.
Ledwo wykładowca wszedł do sali
i z impetem postawił neseser na blacie biurka, zrozumiałam, że będą to albo
moje najlepsze zajęcia na studiach, albo najgorsze.
– W każdym z nas drzemie
psychopata – oznajmił w ramach powitania, zaskakując zebranych. – O problemie
mówimy jednak dopiero wtedy, gdy ktoś nie potrafi sobie z nim poradzić i zbyt
często dopuszcza go do głosu.
– Koleś chyba sam nie jest za
pan brat ze swoim psycholem – szepnęła do mnie Blair, nieco zsuwając się na
krześle.
Uśmiechnęłam się lekko, ale nie
spojrzałam na nią, skupiona na wykładowcy, który zamaszystym ruchem ręki
wpisywał swoje nazwisko na tablicy.
– Doktor Seth Miller –
przedstawił się, ponownie stając twarzą do zgromadzonych. – Jestem dyplomowanym
psychiatrą i profilerem śledczym. Podczas bardziej zawiłych i drastycznych
zbrodni pomagam lokalnej policji w określeniu charakteru i sposobu myślenia
zabójcy. Widziałem rzeczy, jakie wam nawet się nie śniły. Jeśli myślicie, że te
wyreżyserowane krwawe scenki w filmach czy serialach były straszne, to nie jest
miejsce dla was.
Blair aż drgnęła. Kiedy
myślałam, że planuje wstać i zwyczajnie wyjść z sali, ta wymamrotała pod nosem:
– O cholera, lubię gościa.
Po szokującym wstępie doktor
Miller przeszedł do nieco spokojniejszych treści. Podczas swojej preselekcji
uwzględnił podstawowe informacje na temat zaburzeń osobowości. Zaznajomił nas z
podstawowym podziałem na typ A, B oraz C, a także opowiedział o różnicach
między nimi. Każdy typ dodatkowo popierał sławnym przykładem, pomagając nam
uporządkować te informacje. Mówił o chorobach psychicznych w taki sposób, jakby
mówił o pogodzie. A kiedy nagle oznajmił, że więcej informacji uzyskamy na
następnych zajęciach, bo te właśnie dobiegły końca, niemal jęknęłam. Nie byłam
jednak jedyna, gdyż przed podobną reakcją wzbraniało się trzy czwarte sali. Po
nudnym wykładzie z podstaw prawa psychopatologia była wstrząsająca, ale i na
tyle orzeźwiająca, że żaden z nas nie miał ochoty na powrót do rzeczywistości.
Następnych zajęć nie dzieliłam
już z Blair. W moim planie wypadało godzinne okienko, podczas gdy Blair miała
spędzić ten czas na historii przestępczości. Choć rozstawałyśmy się z
uśmiechem, wewnętrznie odczuwałam niepokój. O wiele łatwiej było mi bowiem
mierzyć się z nieznanym, kiedy miałam kogoś znajomego u boku. Życie w pojedynkę
wydawało mi się zwyczajnie niewykonalne.
Nie wiedząc, co mogłabym ze sobą
począć, poza samotnym siedzeniem w aucie na parkingu, udałam się do
uniwersyteckiej kawiarni. Z początku, kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia i
zobaczyłam kolejkę do kasy, chciałam zrezygnować. Nie miałam ochoty na
uczestnictwo w tym kofeinowym wyścigu. Wtedy jednak zauważyłam samotny stolik w
koncie i postanowiłam przy nim poczekać na to, aż tłum się przerzedzi.
Wyciągnęłam z torby swój zdezelowany egzemplarz Lolity i zaczęłam czytać. Od lektury oderwał mnie dopiero dźwięk
przychodzącego połączenia. Odłożyłam książkę grzbietem do góry i skupiłam się
na poszukiwaniu telefonu. Zanim udało mi się go wyciągnąć z torby przestał
dzwonić. Na widok trzech nieodebranych połączeń od mamy zrobiło mi się słabo.
Oddzwaniając do niej, przypomniałam sobie jednak o jej prośbie, do której z
powodu pośpiechu się nie dostosowałam, a wtedy przestałam się aż tak stresować.
– Sel, dzięki Bogu! Miałaś
napisać, kiedy dojedziesz na miejsce – zbeształa mnie na wstępie. – Martwiłam
się. Myślałam, że…
– Nic mi nie jest, mamo.
Przyjechałam spóźniona, musiałam biec na zajęcia… Zupełnie zapomniałam o tym,
by do ciebie napisać.
– Najważniejsze, że nic ci nie
jest – podsumowała, wzdychając z ulgą. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Potwierdziłam, streszczając jej
najważniejsze wydarzenia. Na wzmiankę o Blair mama jeszcze bardziej się
rozluźniła. Cieszyło ją to, że jakoś sobie radzę i nie uciekłam z zajęć – co
ona i tata w tajemnicy przede mną zakładali. Kochałam ich, ale niekiedy
przesadzali. To fakt, byłam podupadła psychicznie, ale nie na tyle, by chociaż
nie spróbować zaangażować się w życie studenckie.
Zakończyłam połączenie, ponownie
chowając telefon do torby. Wtedy też zorientowałam się, że byłam jedną z nielicznych
osób przesiadujących w kafejce. Tłum, który zastałam tu po wejściu, wziął kawę
na wynos i pognał na zajęcia. Upatrzywszy więc swoją okazję, zebrałam rzeczy i
ruszyłam do kasy.
– Już podchodzę – poinformował
mnie przez ramię barista, kończąc wycierać blat. – Co dla ciebie?
Mając w głowie gotowe zamówienie
otworzyłam usta, jednak zamarłam na widok stojącego przede mną mężczyzny. On,
zrozumiawszy kogo ma przed sobą, równie mimowolnie spoważniał.
– Witaj, Selene – wyszeptał,
spuszczając wzrok.
Chciałam odpowiedzieć, ale nie
byłam w stanie. Na widok Aarona, chłopaka Soleil a mojego przyjaciela, zaschło
mi w ustach. Miałam mu tak wiele do powiedzenia i tak wiele do zarzucenia, ale
w tamtej chwili zwyczajnie zabrakło mi słów – nawet tych podstawowych. Potrafiłam
po prostu na niego patrzeć i mrugać, żałośnie odganiając od siebie łzy.
Aaron i Soleil byli ze sobą
jeszcze w liceum. Choć nie planowali, skończyli na tej samej uczelni, dzięki
czemu ich związek miał okazję przetrwać dłużej. Ja, jako osoba do szaleństwa
kochająca ich oboje, nie mogłam być szczęśliwsza – w końcu zachowałam przy
sobie i siostrę, i przyjaciela. Uniwersyteckie nocne życie nie służyło jednak
bliższym relacjom. Powstające między nimi zgrzyty raniły mnie bardziej, niż
powinny. Może gdyby wtedy ze sobą zerwali wszystko byłoby łatwiejsze... Ale oni
nie potrafili postąpić dojrzale. Kochali się, tego akurat byłam pewna, ale nie
na tyle, by iść razem przez życie i pewnego dnia skończyć na ślubnym kobiercu.
Z powodu nieporozumień z Aaronem
Soleil odsunęła się również ode mnie. To wszystko wydarzyło się na miesiąc
przed jej śmiercią. Nasze stosunki się ochłodziły, Sol zaczęła znikać nocami i
wracać dopiero nad ranem. Nie oponowałam, pozwalając jej się wyszaleć, mimo iż
wiedziałam, że nie wyjdzie jej to na dobre. Potem jednak zginęła, a ja nawet
nie pożegnałam się z nią tak, jak należy. Może i nie rozstałyśmy się tamtego
dnia w złości, ale powiedziałyśmy o kilka słów za dużo.
Słów, których już zawsze miałam żałować.
Aaron nie pojawił się na pogrzebie,
nie zadzwonił, nie napisał… Kompletnie się odciął, a ja do tej pory nie
wiedziałam, czy to z powodu żałoby, czy po prostu miał mi coś za złe. Ja sama
nigdy nie odważyłam się na wykonanie pierwszego kroku. I aż do dziś tego nie
żałowałam.
Kiedyś wraz z Soleil nazwałyśmy
go pieszczotliwie Aronią, ponieważ Aaron jak nikt inny słynął ze swojego
ciętego języka. Teraz w niczym nie przypominał mi chłopaka, z którym
przyjaźniłam się w liceum. Schudł, rozjaśnił do platyny włosy, przestał się
uśmiechać. Zgasł nagle, niczym postawiona w przeciągu świeczka, bez szansy na
powrót do światła.
Nic nie zamówiwszy, obróciłam
się na pięcie i opuściłam kawiarnię. Może to wina chaotycznego rozstania bez
pożegnania, a może masy narastających między nami niedopowiedzeń, a może po
prostu tego, że kiedy na niego patrzyłam, wracały wspomnienia, ale zwyczajnie
nie byłam w stanie przebywać w tym samym pomieszczeniu co on.
Wsiadłam do auta i odjechałam,
tego dnia zwyczajnie się poddając.
Cześć, hej, witam!
Wciąż nie wiem, czy to idzie w dobrą stronę... Ale jednocześnie mam wrażenie, że to jedyna rzecz, jaka w ostatnim czasie mi wychodzi, dlatego wrzucam - w końcu nie ma co walczyć z przeczuciem. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komentarze i maile... Mam w Was nieocenione wsparcie, to jedno jest pewne.
Kocham i wielbię,
Klaudia
Witam panią, jak się pani miewa?;)
OdpowiedzUsuńRozdział mam już dawno za sobą, ale coś wena na komentowanie mnie kopnęła w tyłek i nie mogłam się za to zabrać. Zrobiłam sobie teraz krótką przerwę od Forever, aby wpaść tutaj. Cieszę się, że kolejny rozdział pojawił się tak szybko i niecierpliwie czekam na jakiś z niespodziewanym zwrotem akcji. Robisz takie ładne wprowadzenie do tego opowiadania, że aż nie chce się psuć takich ładnych rozdziałów. Co nie zmienia faktu, że wszystkie są owiane mrokiem. W każdym jest wspomnienie śmierci Soleil, ciągle przewija się fakt, że minął rok od tragedii i jak bardzo te wydarzenia wpłynęły na domowników oraz osób z otoczenia bliźniaczek. Przez Twoje opowiadanie zastanawiam się, jakby to było, gdyby i mnie coś takiego spotkało. Każdego dnia widzieć w lustrze twarz zmarłej siostry, która jednocześnie jest twoją... A jeszcze bardziej przerażać musiał widok jej w trumnie i ta myśl, że patrzy się na siebie... Ale ja trochę odbiegam od tematu rozdziału. Wprowadzasz nowe postacie, a to dobrze. I poznajemy też Blair, która z tego co widzę jest jedną z sióstr. Od razu mam skojarzenie z Sabriną i tamrymi siostrami, ale mam nadzieję, że te nie okażą się tak... wredne. ;) Zaczynam drążyć sympatia te dziewczynę i chyba nie chciałabym, żeby to się z rozdziału na rozdział zmieniło. ^^ I mamy też Aarona, przez którego naszła mnie ochota na aronię, której wiele lat już nie jadłam. Mm, pycha.
Wyczekuję już kolejnego rozdziału i nie mogę się doczekać, jak ta historia się potoczy. Zwłaszcza, że nie mogę sobie nawet tego w głowie ułożyć i zacząć tworzyć teorii spiskowych... Ale może to i lepiej? Zawsze to będzie niespodzianka przy czytaniu. ;))
Weny!
Buźki,
Gabbie xx
Okej, wczoraj trochę popsuto mi plany akurat ja siadałam do komentarza. Tak więc korzystam teraz, póki jeszcze pamiętam, co się działo.
OdpowiedzUsuńAch, chyba lubię Blair. Kojarzy mi się trochę z kochaną Lidią – radosna blondynka z charakterem. Co prawda Kiełek była o wiele słodsza, ale to nic. Zresztą Selene potrzebuje kogoś takiego. Swoją drogą, kojarzy mi się mem z tekstem, że jednym ze sposobów w jaki introwertyk znajduje przyjaciela, jest spotkanie ekstrawertyka, który go zaadoptuje. Tu chyba właśnie doszło do takiej adopcji. =P
Zgadzam się z Gabi – śmierć Sol jest obecna nawet w tych lżejszych scenach. Cudowne i straszne zarazem. Bardziej niż stres związany z wejściem do sali wykładowej po czasie. Oj, nie tęsknię za uczelnią…
Te zajęcia z psychologii były fascynujące. To i sam prowadzący. Mam nadzieję, że pociągniesz ten wątek, to zdecydowanie.
Och, no i ile nawiązań. Lolita i Aronia… Hm. Brzmi znajomo. I wciąż czekam na powrót Odłamków. :<
No nic, lecę dalej. Im dalej w las, tym lepiej. ;>