niedziela, 13 października 2019

Siedem









Tej nocy moja tortura trwała o kilka sekund za długo. Z reguły nie zamartwiałam się upływem czasu, gdyż sekundy zdawały się rozciągać w godziny, jednak wtedy, kiedy pojawiła się nowa fala bólu, byłam bliższa śmierci niż zazwyczaj. Paraliż bowiem zawładnął nie tylko moim ciałem, ale również umysłem, przez co nie byłam w stanie należycie skontrolować nawet oddechu. Wraz z wybiciem czwartej trzydzieści siedem moje drogi oddechowe zostały zatkane przez tę samą niewidzialną siłę, która utrzymywała w bezruchu moje ciało, sprowadzając mnie na sam skraj szaleństwa i bólu. Dopiero kilka minut później, za sprawą dzwoniącego telefonu, zdołałam wydostać się ze śmiertelnych objęć mojego własnego koszmaru. Usiadłam na łóżku, ze świstem wciągając powietrze. Podrażnione gardło zaoponowało, powodując natychmiastowy atak suchego kaszlu. Pokasłując, ścierałam spływające w dół moich policzków łzy, nie chcąc, by mama, która z całą pewnością już zmierzała w kierunku mojej sypialni, zastała mnie w tym stanie.
Kiedy atak kaszlu minął, wciąż nieco zdrętwiała i otępiała siedziałam na krawędzi łóżka. Telefon, za sprawą którego się wybudziłam, nadal dzwonił. Chwilę zajęło mi zlokalizowanie go, gdyż ukryty między poduszką a prześcieradłem na moment zamilkł, by po chwili ponownie rozdzwonić się z pełną mocą. Serce ponownie mi stanęło, kiedy dostrzegłam na wyświetlaczu nieznany ciąg cyfr. Jeszcze jednak zanim odebrałam przeczuwałam, kogo zastanę po drugiej stronie.
Niepewna brzmienia swojego głosu po prostu wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. Nie musiałam długo czekać na nieco zlęknioną odpowiedź dzwoniącego.
– Selene? Wszystko w porządku?
Gabriel nie kontaktował się ze mną od czasu przypadkowego spotkania w kościele. Z początku czekałam na jakiś sygnał, chociażby zwykłego esemesa, ale po tygodniu przestałam się łudzić. Podświadomość podpowiadała mi, że Gabriel nie był mężczyzną, który lubił zagrzewać miejsce na dłużej. Zawsze dotrzymywał danego słowa, ale w swoim czasie i na sposób, który on uważał za stosowny. Dlatego też jego telefon nieszczególnie mnie zaskoczył. Już w kościele udowodnił, że zależy mu na naszej współpracy. Dopóki czerpał z naszej relacji jakieś korzyści, postanowił się mnie trzymać.
– Tak – wychrypiałam.
– Nie brzmisz najlepiej – przyznał nieprzekonany. Coś w tle skrzypnęło, a po chwili dało się słyszeć dźwięk podobny do trzasku odpalanej zapalniczki.
– Jest piąta nad ranem – zauważyłam. – Wybacz, że nie prezentuję ci się w pełnej okazałości.
Gabriel nie odpowiedział od razu, najprawdopodobniej nieco zaskoczony przytykiem. Kiedy jednak się odezwał, zrozumiałam, że to wcale nie mój cięty język wyprowadził go z równowagi, lecz pora dnia.
– Jest tak wcześnie? Przepraszam, byłem przekonany, że dzwonię o bardziej przyzwoitej porze.
– To nic – odetchnęłam, ignorując natarczywe drapanie w gardle. – I tak nie spałam.
Oczami wyobraźni widziałam go w ciemnym pokoju, siedzącego na krześle obróconym tyłem na przód, palącego papierosa… Nie wiedzieć czemu cichutki głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że to jego ulubiona pozycja.
– Zły sen?
Uniosłam lekko głowę i dotknęłam gardła, nie mogąc wyzbyć się uczucia, jakoby ktoś jeszcze przed momentem z pasją zaciskał na nim dłonie.
– Można tak powiedzieć.
Ponownie zamilkliśmy, przytłoczeni wagą niewypowiedzianych słów. Bo czy istniał inny powód dla którego oboje nie spaliśmy o czwartej trzydzieści siedem, godzinie śmierci Soleil? Mimo iż od tej tragedii minął prawie rok, mój świat wciąż kręcił się wokół niej.
– Nie chcę naciskać, ale czy przejrzałaś jej rzeczy? – zapytał po chwili. – Jej zapiski, notatki, może prowadziła pamiętnik… Możesz tam znaleźć jakiś istotny trop w sprawie.
Mój wzrok mimowolnie odnalazł stojący w kącie pokoju karton. Przed wyprowadzką pozbyliśmy się większości ubrań czy biżuterii, sprzedając ją lub oddając na cele charytatywne. Z początku oczywiście byłam temu przeciwna, przez co rodzice musieli tygodniami przekonywać mnie, że ciąganie tego za sobą po Stanach nic nie da. W ramach kompromisu pozwolono mi jednak zabrać pudełko z najbardziej osobistymi przedmiotami. Od czasu przeprowadzki stało jednak nietknięte. Z jakiegoś powodu bałam się zajrzeć do środka, mimo iż doskonale wiedziałam, co tam znajdę.
– Pracuję nad tym – zełgałam. – Ale nie nastawiaj się na nic. Policja wszystko przejrzała, łącznie z jej komputerem i telefonem, i niczego nie znalazła.
– Ty znałaś ją lepiej niż ktokolwiek inny – zauważył. – Jeśli zostawiła jakiś ślad, wskazówkę na temat zabójcy, tylko ty będziesz w stanie ją odkryć.
Westchnęłam bezgłośnie, nie chcąc zdradzać narastającej irytacji. Schlebiało mi, że tak we mnie wierzył, ale jednocześnie nie podobało mi się to, jak na mnie naciskał. Musiał wiedzieć, że nie jest mi łatwo. Namawianie do przeglądania gratów tragicznie zmarłej siostry nie było więc cechą, którą pochwalałam. Facetom, szczególnie tym pokroju Gabriela, bardzo często brakowało wrażliwości na tego typu kwestie.
– Nie będę dłużej zawracał ci głowy. Rzeczywiście jest za wcześnie na takie rozważania. Może spotkamy się później? – zasugerował. – Chciałbym poznać twoją wersję zdarzeń.
Pomyślałam o dniu, w którym dowiedziałam się o śmierci mojej bliźniaczki, o tym, jak cała we łzach wyczekiwałam powrotu rodziców, gdyż nikt na komisariacie nie chciał mi zdradzić żadnych szczegółów. A potem o tej chwili, w której ponownie usłyszałam to przeklęte zdanie – wypowiedziane w sposób wyraźny i dobitny, niepozostawiający żadnych wątpliwości – które zniszczyło całe moje dotychczasowe życie: „Państwa córka nie żyje”.
Było zdecydowanie za wcześnie na rozdrapywanie tych ran. Nawet z moim terapeutą nie rozmawiałam o wydarzeniach z dwudziestego listopada ubiegłego roku. Chęć ujrzenia Gabriela była jednak silniejsza od głosu rozsądku. Poza tym chciałam się dowiedzieć, co było między nami. Ostatni rok był dla mnie straszny, pełen mrocznych epizodów i lekarstw, których nie powinny przyjmować dzieciaki w moim wieku, ale z moją pamięcią wszystko było w porządku. Utraciłam wiele rzeczy w ciągu ubiegłych miesięcy, ale zachowałam zdrowe zmysły. Musieliśmy więc poznać się jeszcze wcześniej. Gdzie, dlaczego, w jakich okolicznościach… Tego akurat potrzebowałam się dowiedzieć.
– Jasne, możemy się spotkać – westchnęłam. – Zdzwonimy się czy…
– Znajdę cię, señorita.
Nawet na długo po tym, gdy Gabriel się rozłączył, a w słuchawce rozbrzmiała cisza, siedziałam w tej samej pozycji, trzymając telefon przy uchu. Ilekroć jednak zwracał się do mnie tym hiszpańskim zwrotem, ogarniało mnie dziwne uczucie – coś jakby mieszanina strachu, podniecenia i żalu. Jednocześnie towarzyszyło mi przeświadczenie, jakoby coś takiego miało już miejsce; lata temu, w zupełnie innych okolicznościach i przy użyciu innego, o wiele bardziej intymnego zwrotu. Lecz za każdym razem, gdy próbowałam sobie przypomnieć, co to było za słowo, natrafiałam na ścianę.
Niepokoiło mnie to, co do niego czułam. Tym bardziej, że nie wiedziałam, skąd się to brało. Byłam więcej niż pewna, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Jak jednak inaczej wyjaśnić to, że znałam jego imię, nazwisko i ulubioną markę papierosów jeszcze na długo przed tym, nim zdążył mi się osobiście przedstawić? Czy to wszystko było zasługą więzi, którą za życia dzieliłam z Soleil? Może po prostu odbierałam, jakkolwiek szalenie to nie brzmi, część jej wspomnień – tak samo jak co noc przeżywałam chwilę jej śmierci? A może to była kwestia lekarstw, których nie chciałam przyjmować? Może brałam ich za dużo, albo to wszystko było reakcją na któryś ze składników? A może…
Może zwyczajnie wariowałam.
Odłożyłam telefon na szafkę nocną, po czym wstałam z łóżka i dziarskim krokiem ruszyłam w stronę kartonu z rzeczami Sol. Im bliżej jednak znajdowałam się tych pamiątek, tym mniej pewny stawał się mój chód. Do pokonania dwóch ostatnich kroków musiałam się wręcz zmusić gdyż chęć, by czmychnąć z powrotem do łóżka, stała się zbyt silna. Zajęło mi to co prawda dwa razy dłużej niż powinno, ale ostatecznie usiadłam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, podsuwając sobie niemalże pod nos karton z rzeczami mojej zmarłej siostry. Mimo drżenia rąk udało mi się zdjąć z niego pokrywę i zajrzeć do środka. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, było zdjęcie w złotej ramce przedstawiające nas obie. Soleil, patrząca prosto w obiektyw, uśmiechała się szeroko, ukazując wszystkie zęby, podczas gdy ja, obejmowana przez nią ramieniem w talii, spoglądałam bezpośrednio na jej roześmiany profil. Na moich ustach również igrał uśmiech lecz był nieco subtelniejszy, ale tym samym – bardziej szczery. Podczas gdy Sol szczerzyła się na potrzeby zdjęcia, mnie cieszyło to, że była szczęśliwa. Miewałyśmy lepsze i gorsze momenty, jak większość rodzeństw, ale to nie zmieniało faktu, że zrobiłybyśmy dla siebie wszystko. Jej szczęście było moim szczęściem – i odwrotnie. Aaronowi udało się na fotografii uwiecznić jeden z momentów, który potwierdzał tę tezę.
Odłożyłam zdjęcie na podłogę obok moich kolan, usiłując zapanować nad drżeniem dłoni. Nie było to jednak łatwe, zważywszy na fakt, co jako następne wyciągnęłam z kartonu. Frotka Sol z dzieciństwa była wyblakła i rozciągnięta, przez co nie nadawała się już do użytku, ale mnie i tak zmiękło serce na jej widok. Ostrożnie musnęłam opuszkiem palca jej puchatą strukturę, czując narastającą w gardle gulę.
Boże, oddałabym wszystko za możliwość powrotu do tych beztroskich czasów dzieciństwa…
Wyciągnęłam z pudełka jeszcze kilka mniej lub bardziej kojarzących mi się z Sol drobiazgów – jak szklana kula, którą dałam jej na dziesiąte urodziny, kolczyki, które wykonałam na zajęciach z plastyki z masy solnej, a także bejsbolówka, którą podkradła Aaronowi czy jej ulubiony, soczyście różowy lakier do paznokci – aż dotarłam do notesu, który zawsze miała przy sobie. Niepozorny zeszyt zawierał w sobie zapiski dotyczące zmian w planie, zajęć do wykonania, czy spotkań do odbycia. Mimo panującego w pokoju półmroku przekartkowałam go, szukając czegoś, co przykułoby moją uwagę. Kartki były lekko wygniecione, w kilku miejscach dostrzegłam też plamy z kawy – ulubionego napoju mojej bliźniaczki. Jednak poza tym i kilkoma nic nie wnoszącymi bohomazami, wykonanymi zapewne podczas jakichś nudnych zajęć, niczego nie znalazłam.
Zresztą, czego mogłam się spodziewać… Nazwiska mordercy zanotowanego gdzieś w rogu? A może od razu jego adresu i nazwiska panieńskiego matki?
Wrzuciłam notes z powrotem do kartonu, przykrywając go pozostałymi pamiątkami. Na wierzchu pozostawiłam jedynie różowego laptopa należącego niegdyś do Sol. Wróciłam z nim na łóżko i zapobiegawczo podłączyłam do ładowarki – bez tego nie miałam co liczyć na dostęp do zapisanych w nim informacji. Czekając na to, aż urządzenie się uruchomi, sięgnęłam po telefon, chcąc zapisać numer do Gabriela. Okazało się jednak, że dzwonił do mnie z zastrzeżonej karty. Widząc to, jedynie prychnęłam pod nosem. Byłam na niego skazana – czy mi to odpowiadało, czy nie. Dopóki on nie będzie chciał ze mną rozmawiać, nie miałam co liczyć na jakikolwiek kontakt.
Laptop Sol uruchomił się, ukazując systemową tapetę z jakimś krajobrazem. Kiedy jednak poruszyłam myszką, moim oczom ukazał się główny ekran, a na nim zdjęcie przedstawiające całą nieświętą trójcę: mnie, Sol i Aarona. Ponownie poczułam lekkie ukłucie w piersi. Myśl, że od wykonania tej fotografii minęło tylko kilka miesięcy, była dla mnie zwyczajnie niewyobrażalna. Jakim cudem tak wiele mogło się zmienić w tak krótkim odstępie czasu?
Przejrzałam znajdujące się na pulpicie foldery, nie przykładając do tego szczególnej wagi. Sol w większości z nich przechowywała po prostu zdjęcia, w dodatku w żaden sposób ich nie katalogowała, przez co pod tą samą nazwą można było znaleźć zdjęcia z naszego balu maturalnego czy świąt Bożego Narodzenia w dwa tysiące szóstym, kiedy to tata po raz ostatni przebrał się za Mikołaja, by uszczęśliwić nas obie. Zaledwie dwa z siedmiu folderów były przeznaczone na skany notatek czy dokumentów niezbędnych na uczelnię. Kiedy dotarłam do ostatniego z dostępnych, zatytułowanego enigmatyczną literką „G”, coś ścisnęło mnie w żołądku. Na samą myśl, że mogłam znaleźć tam jakieś pikantne zdjęcia jej i Gabriela, robiło mi się słabo. Wzięłam cztery głębokie wdechy i dopiero wtedy wykonałam dwa szybkie kliknięcia. Nie da się jednak opisać słowami zaskoczenia, jakie ogarnęło mnie na widok okienka, które wyskoczyło na ekranie po tym zabiegu. Kiedy system poprosił mnie o podanie hasła dostępu, coś we mnie drgnęło.
Soleil nie miała przede mną żadnych sekretów, a hasła wszelkiej maści uznawała za totalny bezsens. Posiadała do wszystkich kont takie samo i absolutnie się tego nie wstydziła. Jak sama twierdziła, życie było za krótkie na pamiętanie wszystkich tych wymyślnych sekwencji; połączeń dużych i małych liter ze znakami specjalnymi czy cyframi. Niejednokrotnie ją z tego powodu wyśmiewałam, zaznaczając, że nie będę słuchać jej jęków, kiedy w końcu jakiś haker ukradnie jej dane.
Wpisałam więc ten sam znany ciąg, mając nadzieję, że nałożenie hasła na ten folder nie miało niczego większego na celu. Kiedy jednak połączenie miesiąca i roku naszych urodzin nie przeszło, a ja spotkałam się z odmową, gula w gardle zwiększyła swoje rozmiary.
Co skrywał ten folder? Co mogło być tak ważne, by wymagało szyfrowania? I dlaczego policja ani słowem nie napomknęła o podobnym zjawisku? Po przeszukaniu rzeczy Soleil rzucili krótkie: „Dziękujemy za udostępnienie przedmiotów osobistych waszej córki. Nie znaleźliśmy w nich jednak żadnych wskazówek” co rozsierdziło mnie mocniej, niż ich bezczelne odroczenie sprawy z powodu braku niezbędnych poszlak. Gdzie indziej niby mogliby je znaleźć, jeśli nie w zabezpieczonym hasłem folderze?
Widząc, że mam niezliczoną ilość prób, wpisywałam wszystko to, co przychodziło mi na myśl. Pamiętałam przy tym, że Soleil nigdy nie była zbyt kreatywna w tej kwestii. Ilekroć logowałyśmy się do jakiejś gry albo zakładałyśmy jakieś konto społecznościowe, jej nick brzmiał – w zależności od ilości nakazywanych znaków – Soleil albo SoleilHarding. Kiedy potrzebny był znak specjalny, dodawała myślnik bądź liczbę. Dostosowując się więc do tych nieskomplikowanych kombinacji wpisywałam swoje imię, łącząc je z niesławną jedynką bądź datą naszych urodzin, a także imię Gabriela. Dość enigmatyczny tytuł folderu sugerował, iż jest on w pełni oddany tajemniczemu kochankowi mojej siostry, dlatego miałam nadzieję, że prędzej czy później uda mi się do niego dostać.
Po kolejnej błędnej próbie z trzaskiem zatrzasnęłam laptop. Stłumiłam jednocześnie cisnące mi się na usta przekleństwo, dochodząc do wniosku, że tej nocy padło już zbyt wiele brzydkich słów. Spojrzałam na różową obudowę urządzenia, a w szczególności na naklejkę z uśmiechniętym emotikonem, krzywiąc się. Przetarłam dłonią po twarzy, ścierając z niej resztki zmęczenia i gniewu. Mój wzrok co chwila uciekał jednak w kierunku laptopa. Chęć odgadnięcia hasła była silniejsza od zdrowego rozsądku, który podpowiadał mi, że to, co mogę znaleźć w zabezpieczonym folderze, może diametralnie zmienić moje spojrzenie na bliźniaczkę.
Problemem pozostawało jednak to, że już na tym etapie przyłapywałam się na tym, że nie znałam osoby, z którą dzieliłam życie.
Co takiego ukrywałaś nawet przede mną, Soleil…?




Zaczęty zbyt wcześnie dzień, albowiem po próbie zhakowania komputera siostry już nie udało mi się zmrużyć oka, nie należał do najłagodniejszych w mojej egzystencji. Podczas wyprawy na uczelnię o mały włos uniknęłam stłuczki – w ostatniej chwili udało mi się wykręcić kierownicę – a kawa, którą naprędce kupiłam w przyuczelnianej kawiarni, zamiast do moich ust, trafiła na chodnik, gdyż nie udało mi się skorelować dwóch czynności naraz.
Zakupy z Blair, na które wyskoczyłyśmy w przerwie między zajęciami, miały pomóc mi się zrelaksować, ale godząc się na ten wypad, nie wzięłam pod uwagę nadpobudliwości mojej nowej koleżanki. Od rana bowiem Blair usiłowała wyperswadować mi, że za rzadko spotykamy się poza uczelnią. Tłumaczenia, że znałyśmy się od zaledwie trzech tygodni, na nic się zdawały.
Żeby było śmieszniej, wszystko zaczęło się od tego, że odrzuciłam propozycję Blair o wyjściu w weekend na imprezę integracyjną organizowaną przez jeden z domów akademickich.
– Nie chcesz wyjść ze mną nawet na kawę po zajęciach – mruknęła zdegustowana blondynka. – Wstydzisz się ze mną pokazywać czy jak?
Westchnęłam. Nie wierzyłam, że toczyłyśmy właśnie tego typu dysputę. Co to miało być, sentymentalny powrót do czasów podstawówki?
– Blair, nie bądź niemądra. Po prostu dopiero wprowadziłam się do miasta, mam masę spraw do załatwienia…
– Pierdolenie – fuknęła gniewnie dziewczyna. Powiedziała to nieco głośniej niż powinna, bo starsza pani stojąca po drugiej stronie wieszaka spojrzała na nas groźnie. – Mieszkam w Clearwater niemal od urodzenia, chcę ci więc pokazać fajne miejscówki. Ale ty wciąż masz jakieś wymówki!
Blair miała rację, ale nie zamierzałam głośno tego przyznać. Ponowne socjalizowanie się nie przychodziło mi jednak łatwo. Po roku spędzonym w izolacji osoby takie jak Blair – żywiołowe, wygadane i energiczne – nieco mnie przerażały. Potrzebowałam swobody i czasu, by odnaleźć się w rzeczywistości, która w ostatnich miesiącach zwyczajnie mnie mijała, a nie cotygodniowych wycieczek krajoznawczych do miejsc, które mnie nie pociągały. Wiedziałam, że odmawiając wychodzę na nudziarę, ale nie zamierzałam robić czegoś, co nie szło w zgodzie w moją naturą tylko dlatego, że tak wypadało. Nie byłam jeszcze gotowa na powrót do czasów radosnych i beztroskich. Moje życie zbyt długo było jednym, niekończącym się labiryntem bólu i ciemności. Jeśli nie chciałam niepotrzebnie błądzić po drodze do normalności, musiałam zwyczajnie zwolnić.
Schlebiało mi to, że Blair chciała się ze mną trzymać, mimo iż wytrwale ją od siebie odpychałam. Traktowałam ją jednak bardziej jako znajomą ze szkolnej ławki aniżeli przyjaciółkę, przed którą byłabym gotowa się otworzyć. Choć minął prawie miesiąc, odkąd zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, nie wyznałam jej prawdy na temat tego, co robię na tym uniwersytecie. Blair trajkotała jednak za nas obie, co tym bardziej mi odpowiadało. Było mi dobrze tak, jak było, i absolutnie nie chciałam tego zmieniać. Mimo to Blair nieprzerwanie żebrała o każdy ochłap mojej uwagi. Z dumą rozpowiadała, że jestem brunetką, której potrzebuje każda blondynka, podświadomie robiąc z nas coś na kształt najlepszych przyjaciółek. Nie posiadałam jej otwartości, nie obdarowywałam ślepo zaufaniem dopiero co poznanych osób, a to powodowało zgrzyty. Blair pragnęła jednak ode mnie więcej, niż byłam gotowa jej ofiarować.
– Podaj chociaż jeden sensowny powód, dla którego nie możesz spędzić ze mną wolnego czasu – poprosiła, naburmuszając się niczym małe dziecko, któremu odmówiono cukierka.
Nie odpowiedziałam, co najwyraźniej uraziło blondynkę bardziej, niż powinno, bo sama również zamilkła. Odeszła ode mnie na kilka metrów i skupiła się na przeglądaniu rzeczy zawieszonych na sąsiedniej sztandze.
Blair ze swoim podejściem do zakupów niesamowicie przypominała mi Soleil. Była równie chaotyczna i niezorganizowana, łapała wieszaki z tym, co jej się podobało, nie zwracając uwagi na takie rzeczy jak rozmiar czy choćby to, na jaką okoliczność będzie w stanie daną rzecz założy. W przypadku obu dziewczyn liczyła się bowiem ilość, a nie jakość. Ja lubiłam podchodzić do zakupów na trzeźwo. Soleil śmiała się ze mnie, ilekroć planowałam jakiś wypad na zakupy, ponieważ zwykłam robić wówczas przegląd szafy, a następnie spis rzeczy, które chciałabym kupić. Zdaniem Sol takie podejście nie zdawało rezultatu, ponieważ wybierając się do sklepu w danym celu, z reguły wraca się z niczym. Ja na szczęście nie miałam takiego problemu, albowiem mój styl był wyjątkowo prosty i niewymagający. W każdej sieciówce bez trudu znajdowałam gładkie dżinsy z wyższym stanem, sukienki bez udziwnień w postaci koronek czy tiulu czy koszulki bez nadruków.
Dzięki temu, że zachowywałam umiar w garderobie, potrafiłam nawet w pośpiechu zestawić jedno z drugim i wyglądać schludnie. Soleil na ubieranie się poświęcała chyba najwięcej porannego czasu. Co rano w naszej sypialni odbywał się mini pokaz mody. Podczas gdy ja już dawno miałam za sobą codzienną toaletę, Sol co chwila znikała w garderobie, przerzucając kolejne wieszaki, bo coś jej się ze sobą gryzło. Jej stylizacje zawsze były idealnie dopracowane i w trendzie. Z tego też powodu Sol musiała sezonowo wymieniać praktycznie całą garderobę. Podczas gdy ja chadzałam na zakupy sporadycznie, w ręku dzierżąc mikroskopijną listę zakupów, Sol w torbie przewoziła masę magazynów modowych, aby w przerwie między przymierzaniem ciuchów, zainspirować się rzeczami noszonymi przez osoby sławne.
 – Co myślisz o tym? – zapytała nagle Blair, w pośpiechu unosząc w górę wieszak. Przeczuwałam, że wciąż ma mi za złe to, że się od niej odwróciłam, ale tak, jak to miała w zwyczaju, próbowała robić dobrą minę do złej gry. – O, nie, nic nie mów, jest tragiczne. Spójrz lepiej na to. Ale cudo, nie? Biorę!
Na dobrą sprawę ja wcale nie byłam jej potrzebna. Doceniałam jednak to, że w ferworze zakupów nie zapomniała o tym, że nie przyszła tu sama. Dlatego, choć cholernie się nudziłam, podążałam za nią z miejsca na miejsce, przytakując za każdym razem, gdy na mnie spojrzała, mimo iż moja opinia tak naprawdę w ogóle jej nie interesowała.
– Powinnaś ją kupić – zauważyła nagle Blair, wybijając mnie z zamyślenia.
Blair opuściła wieszak z neonoworóżową sukienką i wskazała na tą, na którą patrzyłam. Dopiero po chwili zrozumiałam, że w swoim zamyśleniu zupełnie nieświadomie utkwiłam wzrok w kopertowej sukience w kropki.
– Serio, weź ją do przymierzalni. Przy twoim kolorze włosów czerwień będzie wyglądać obłędnie – nalegała, uśmiechając się przy tym.
– A gdzie ja ją niby założę, co?
Nim się spostrzegłam, skończyłam za kotarą w przymierzalni, dzierżąc w dłoni sukienkę, która zupełnie nie wpisywała się w mój nieskomplikowany styl ubierania się. Stojąca na straży Blair zapowiedziała jednak, że nie wypuści mnie ze środka, dopóki jej nie przymierzę.
– To głupie – mruknęłam, patrząc na materiał w mojej dłoni jak na bombę, która lada moment miała wybuchnąć. – Idzie zima, nie będę miała kiedy jej założyć…
– Mieszkasz na Florydzie, do cholery – burknęła Blair, wsadzając głowę w szparę między kotarę a ściankę mojej część przebieralni. – Będziesz miała setki okazji do włożenia tej kiecki.
– Jest czerwona – dodałam, nie dając za wygraną. Wciąż nie wierzyłam, że zupełnie przypadkowo wkopałam się w tak kompromitującą sytuację.
Blair przewróciła oczami.
– Och, no co ty nie powiesz!
Miałam ochotę jęknąć z rozpaczy, ale się powstrzymałam, nie chcąc robić większych scen niż Blair. Ona nieszczególnie przejmowała się opinią społeczeństwa, ale mnie spojrzenia obcych nieco dotykały. A krzycząca na całą przebieralnię Blair zdecydowanie przykuwała uwagę.
Dziewczyna patrzyła na mnie przeciągle przez kilka zbyt długich chwil, by ostatecznie westchnąć dramatycznie. Nie zważając na zakaz pań z obsługi, wpakowała się do mojej kabiny i uścisnęła mnie. Czerwona sukienka, przedmiot naszego sporu, został ściśnięty wraz z wieszakiem między naszymi ciałami.
Blair milczała, jednak nie mogłam jej za to winić. Znałyśmy się krótko, ale nasza relacja postępowała naprawdę szybko – na szczęście w dobrym kierunku. Kilka mroczniejszych epizodów zbliżyło nas do siebie, przez co nie byłam już w stanie wyobrażać sobie codzienności bez tej żywiołowej i wiecznie uśmiechniętej postaci u boku. To właśnie dzięki niej szczerze się śmiałam i zaczęłam dostrzegać pozytywy w sprawach, które jeszcze do niedawna tak bardzo mnie przerażały. Powrót na studia miał mi pomóc zostawić przeszłość za sobą, ale nie zrobiłabym tego, gdyby nie Blair. Gdyby nie uczepiła się mnie pierwszego dnia zajęć prawdopodobnie nikogo bym nie poznała, ponieważ za bardzo wstydziłabym się do kogoś zagadać.
Blair pod wieloma względami przypominała mi siostrę. Obie były energiczne i pełne życia, ale tym razem nie chciałam jedynie kryć się w jej cieniu, aby z bezpiecznego miejsca przypatrywać się osiągnięciom osoby, którą kochałam najmocniej na świecie. W moim życiu było już i bez tego wystarczająco dużo ciemności. Tym razem chciałam dla siebie czegoś więcej. Pragnęłam dotrzymywać Blair kroku. Przerażało mnie to jak cholera, ale jednocześnie czułam, że to dobra decyzja.
Ostatnie miesiące były dla mnie trudne. Utrata bliźniaczki odcisnęła bowiem piętno, które bezpowrotnie na mnie wpłynęło. Nie mogłam odzyskać tych zmarnowanych na żal i żałobę dni. Dzięki Blair i Aaronowi mogłam jednak nadrobić stracone chwile. Musiałam jedynie zdobyć się na wykonanie pierwszego kroku.
Bywałam wycofana, oddawałam się wspomnieniom. Rozpamiętywałam swój żal tak namiętnie, że przemienił się on w zwykłe użalanie się nad sobą. Niczym męczennica chodziłam wokół, z niemym pytaniem wypisanym w oczach: „Dlaczego nie ja?”. Zamiast docenić dar, jaki otrzymałam, i afirmować życie tak, jak uczyniłaby to Soleil, pozwalałam, by trawił mnie mrok.
Chciałam podziękować Blair – tak po prosu, aby wiedziała, jak bardzo cenię sobie jej obecność. Jedno spojrzenie w jej oczy wystarczyło jednak, bym zrozumiała, że ona doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę.
– Zostajesz tutaj – dodała rozkazującym tonem Blair, wycofując się. – I mierzysz tę sukienkę. Ja dla pewności znajdę ci jeszcze kilka. Teraz, kiedy w końcu zaczynasz wychodzić na ludzi, muszę się należycie zatroszczyć o twoją garderobę.
Zniknęła, zanim zdążyłam zaprotestować. Byłam więcej niż pewna, że zrobiła to celowo. Ofiarowywała mi przestrzeń, której mimo wszystko wciąż potrzebowałam. Nie mając więc nic do stracenia, dostosowałam się i przymierzyłam sukienkę, która okazała się leżeć idealnie. Co prawda nieprzyzwyczajona do postępującej mody przez chwilę walczyłam z jej wiązaniem, chcąc ukryć dekolt, ale kiedy załapałam mechanizm, wszystko poszło gładko.
Obróciłam się w kierunku głównego lustra, by się sobie przyjrzeć, i zamarłam. Patrząca wprost na mnie dziewczyna wyglądała identycznie, jednak ja wiedziałam, że odbicie nie należało do mnie. A kiedy otworzyłam usta, by wypowiedzieć jej imię, wyciekł z nich strumień wody. Mimowolnie uniosłam więc dłonie do twarzy, chcąc ją zetrzeć, bo nie chciałam poplamić sukienki. Moje zdrętwiałe ze strachu palce nie natrafiły jednak na wilgoć. To, czego doświadczałam, miało pokrycie jedynie za szklaną powłoką. Patrząca na mnie z odbicia Soleil rozwarła usta w niemym krzyku i zacisnęła dłonie na gardle. Paraliż podobny do tego, który ogarniał mnie co noc, nie pozwolił mi w jakikolwiek sposób zareagować – podobnie jak w koszmarze mogłam tylko patrzeć i współodczuwać. Choć woda nie spływała mi po brodzie, czułam, jak zalewa mi płuca, pomału odbierając oddech.
Już dawno zauważyłam, że koszmar, który wyrywał mnie z objęć snu co noc równo o czwartej trzydzieści siedem, przybrał wymiar bardziej realnego, a czas trwania mojej tortury znacząco się wydłużył. Nigdy jednak nie przeżyłam niczego podobnego na jawie.
Aż do teraz.
Osunęłam się na podłogę, czując, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Paraliż odpuścił, a moja martwa bliźniaczka zniknęła, w lustrze pozostawiając jedynie moje odbicie. Jednak ucisk w piersi pozostał. Jeszcze przez kilka zdecydowanie zbyt długich chwil nie byłam w stanie złapać oddechu.
– Mam dla ciebie… Umm, Sel, wszystko gra?
Spojrzałam z dołu na przyjaciółkę, w popłochu usiłując wymyśleć jakąś wymówkę. Nie wspomniałam jej nawet o tym, że moja siostra zginęła w zeszłym roku. Niby jak miałam opowiedzieć jej o koszmarach i wizjach?
– Zgubiłam kolczyk – wykrztusiłam, jednocześnie dźwigając się do pionu.
Blair zmrużyła oczy, przyglądając mi się uważnie.
– Masz oba, głuptasie!
Na zdrętwiałych nogach obróciłam się w kierunku lustra i spojrzałam na własne odbicie. Bałam się, że raz jeszcze ujrzę tam topiącą się Soleil, ale za szklaną powłoką znajdowała się jedynie moja, wyraźnie zlękniona podobizna.
– Rzeczywiście – wypaliłam, dla ulepszenia efektu dotykając najpierw jednego, potem drugiego ucha.
Kiedy ponownie obejrzałam się na Blair, wiedziałam jednak, że moje przedstawienie nie zostało najlepiej przyjęte.
– Na pewno wszystko gra, S.?
– Na pewno. Powiedziałabym ci, gdyby było inaczej.

Bo przecież poza tym, że najprawdopodobniej wariowałam, to naprawdę wszystko grało.






Witam serdecznie wszystkich zbłąkanych po dłuższej przerwie! Przyznam jednak szczerze, czas ostatnio tak przyśpieszył, że przestałam zwracać uwagę na to, jaki mamy dzień tygodnia. Powrót na uczelnię uderzył we mnie nagle i bez ostrzeżenia, wciągając w wir mniej i bardziej przyjemnych obowiązków.
A sam rozdział został zrodzony w bólach, choć mam cichą nadzieję na to, że podczas czytania nie jest to szczególnie odczuwalne. Prawda jest jednak taka, że kiedy otworzyłam plik w Wordzie z tym opowiadaniem, system zakomunikował mi, że nie otwierałam go od siedemnastego września - czyli dnia, w którym wrzuciłam ostatni rozdział. Od tamtego czasu na dobrą sprawę nawet nie myślałam o tej historii, pochłonięta końcówką wakacji i praktykami, które w tamtym okresie musiałam odbyć. Ale oto jestem, z nową energią mimo coraz mocniej postępującej jesienno-zimowej aury. To najprawdopodobniej zasługa pumpkin spice latte, którą właśnie piję, ale mam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej, gdyż naprawdę stęskniłam się za tymi bohaterami. I choć nadal nie wiem, do czego nas to wszystko doprowadzi, jestem dobrej myśli ;)
Oby następny rozdział pojawił się szybciej!
Ściskam,
Klaudia


EDIT 10.05.20 TAK, WIEM. Trochę mi zeszło. Okazuje się, że paradoksalnie, jak mam więcej czasu (notka dla potomnych albo podróżników w czasie: siedzimy zamknięci w domach, bo na zewnątrz szaleje koronka; także ogólnie średniawka, świat sra sam na siebie) to nie mam tak dużo czasu. Rozumiecie? Nie? To spoko, bo ja też nie. Tak czy inaczej ukłony dla Gabi aka Ice Queen, która wysłała mi na insta zdjęcie, że zabrała się za pisanie... Trochę mnie sumienie ruszyło i przez to ja też postanowiłam otworzyć plik. Z tego otwarcia wyszła reszta poprawek i trzy nowe rozdziały, także dzięki, G.! 💋

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz