Tej nocy moja tortura trwała o kilka sekund za długo. Z reguły nie
zamartwiałam się upływem czasu, gdyż sekundy zdawały się rozciągać w godziny,
jednak wtedy, kiedy pojawiła się nowa fala bólu, byłam bliższa śmierci niż
zazwyczaj. Paraliż bowiem zawładnął nie tylko moim ciałem, ale również umysłem,
przez co nie byłam w stanie należycie skontrolować nawet oddechu. Wraz z
wybiciem czwartej trzydzieści siedem moje drogi oddechowe zostały zatkane przez
tę samą niewidzialną siłę, która utrzymywała w bezruchu moje ciało,
sprowadzając mnie na sam skraj szaleństwa i bólu. Dopiero kilka minut później,
za sprawą dzwoniącego telefonu, zdołałam wydostać się ze śmiertelnych objęć
mojego własnego koszmaru. Usiadłam na łóżku, ze świstem wciągając powietrze.
Podrażnione gardło zaoponowało, powodując natychmiastowy atak suchego kaszlu.
Pokasłując, ścierałam spływające w dół moich policzków łzy, nie chcąc, by mama,
która z całą pewnością już zmierzała w kierunku mojej sypialni, zastała mnie w
tym stanie.
Kiedy atak kaszlu minął, wciąż nieco zdrętwiała i otępiała siedziałam na
krawędzi łóżka. Telefon, za sprawą którego się wybudziłam, nadal dzwonił. Chwilę
zajęło mi zlokalizowanie go, gdyż ukryty między poduszką a prześcieradłem na
moment zamilkł, by po chwili ponownie rozdzwonić się z pełną mocą. Serce
ponownie mi stanęło, kiedy dostrzegłam na wyświetlaczu nieznany ciąg cyfr.
Jeszcze jednak zanim odebrałam przeczuwałam, kogo zastanę po drugiej stronie.
Niepewna brzmienia swojego głosu po prostu wcisnęłam zieloną słuchawkę i
przyłożyłam telefon do ucha. Nie musiałam długo czekać na nieco zlęknioną
odpowiedź dzwoniącego.
– Selene?
Wszystko w porządku?
Gabriel nie
kontaktował się ze mną od czasu przypadkowego spotkania w kościele. Z początku
czekałam na jakiś sygnał, chociażby zwykłego esemesa, ale po tygodniu przestałam
się łudzić. Podświadomość podpowiadała mi, że Gabriel nie był mężczyzną, który
lubił zagrzewać miejsce na dłużej. Zawsze dotrzymywał danego słowa, ale w swoim
czasie i na sposób, który on uważał za stosowny. Dlatego też jego telefon
nieszczególnie mnie zaskoczył. Już w kościele udowodnił, że zależy mu na naszej
współpracy. Dopóki czerpał z naszej relacji jakieś korzyści, postanowił się
mnie trzymać.
– Tak –
wychrypiałam.
– Nie brzmisz
najlepiej – przyznał nieprzekonany. Coś w tle skrzypnęło, a po chwili dało się
słyszeć dźwięk podobny do trzasku odpalanej zapalniczki.
– Jest piąta nad
ranem – zauważyłam. – Wybacz, że nie prezentuję ci się w pełnej okazałości.
Gabriel nie
odpowiedział od razu, najprawdopodobniej nieco zaskoczony przytykiem. Kiedy
jednak się odezwał, zrozumiałam, że to wcale nie mój cięty język wyprowadził go
z równowagi, lecz pora dnia.
– Jest tak
wcześnie? Przepraszam, byłem przekonany, że dzwonię o bardziej przyzwoitej
porze.
– To nic –
odetchnęłam, ignorując natarczywe drapanie w gardle. – I tak nie spałam.
Oczami wyobraźni
widziałam go w ciemnym pokoju, siedzącego na krześle obróconym tyłem na przód,
palącego papierosa… Nie wiedzieć czemu cichutki głosik w mojej głowie
podpowiadał mi, że to jego ulubiona pozycja.
– Zły sen?
Uniosłam lekko
głowę i dotknęłam gardła, nie mogąc wyzbyć się uczucia, jakoby ktoś jeszcze
przed momentem z pasją zaciskał na nim dłonie.
– Można tak
powiedzieć.
Ponownie
zamilkliśmy, przytłoczeni wagą niewypowiedzianych słów. Bo czy istniał inny
powód dla którego oboje nie spaliśmy o czwartej trzydzieści siedem, godzinie
śmierci Soleil? Mimo iż od tej tragedii minął prawie rok, mój świat wciąż
kręcił się wokół niej.
– Nie chcę
naciskać, ale czy przejrzałaś jej rzeczy? – zapytał po chwili. – Jej zapiski,
notatki, może prowadziła pamiętnik… Możesz tam znaleźć jakiś istotny trop w
sprawie.
Mój wzrok mimowolnie
odnalazł stojący w kącie pokoju karton. Przed wyprowadzką pozbyliśmy się
większości ubrań czy biżuterii, sprzedając ją lub oddając na cele charytatywne.
Z początku oczywiście byłam temu przeciwna, przez co rodzice musieli tygodniami
przekonywać mnie, że ciąganie tego za sobą po Stanach nic nie da. W ramach
kompromisu pozwolono mi jednak zabrać pudełko z najbardziej osobistymi
przedmiotami. Od czasu przeprowadzki stało jednak nietknięte. Z jakiegoś powodu
bałam się zajrzeć do środka, mimo iż doskonale wiedziałam, co tam znajdę.
– Pracuję nad
tym – zełgałam. – Ale nie nastawiaj się na nic. Policja wszystko przejrzała,
łącznie z jej komputerem i telefonem, i niczego nie znalazła.
– Ty znałaś ją
lepiej niż ktokolwiek inny – zauważył. – Jeśli zostawiła jakiś ślad, wskazówkę
na temat zabójcy, tylko ty będziesz w stanie ją odkryć.
Westchnęłam
bezgłośnie, nie chcąc zdradzać narastającej irytacji. Schlebiało mi, że tak we
mnie wierzył, ale jednocześnie nie podobało mi się to, jak na mnie naciskał.
Musiał wiedzieć, że nie jest mi łatwo. Namawianie do przeglądania gratów
tragicznie zmarłej siostry nie było więc cechą, którą pochwalałam. Facetom,
szczególnie tym pokroju Gabriela, bardzo często brakowało wrażliwości na tego
typu kwestie.
– Nie będę
dłużej zawracał ci głowy. Rzeczywiście jest za wcześnie na takie rozważania.
Może spotkamy się później? – zasugerował. – Chciałbym poznać twoją wersję
zdarzeń.
Pomyślałam o
dniu, w którym dowiedziałam się o śmierci mojej bliźniaczki, o tym, jak cała we
łzach wyczekiwałam powrotu rodziców, gdyż nikt na komisariacie nie chciał mi
zdradzić żadnych szczegółów. A potem o tej chwili, w której ponownie usłyszałam
to przeklęte zdanie – wypowiedziane w sposób wyraźny i dobitny,
niepozostawiający żadnych wątpliwości – które zniszczyło całe moje
dotychczasowe życie: „Państwa córka nie żyje”.
Było
zdecydowanie za wcześnie na rozdrapywanie tych ran. Nawet z moim terapeutą nie
rozmawiałam o wydarzeniach z dwudziestego listopada ubiegłego roku. Chęć
ujrzenia Gabriela była jednak silniejsza od głosu rozsądku. Poza tym chciałam
się dowiedzieć, co było między nami. Ostatni rok był dla mnie straszny, pełen
mrocznych epizodów i lekarstw, których nie powinny przyjmować dzieciaki w moim
wieku, ale z moją pamięcią wszystko było w porządku. Utraciłam wiele rzeczy w
ciągu ubiegłych miesięcy, ale zachowałam zdrowe zmysły. Musieliśmy więc poznać
się jeszcze wcześniej. Gdzie, dlaczego, w jakich okolicznościach… Tego akurat
potrzebowałam się dowiedzieć.
– Jasne, możemy
się spotkać – westchnęłam. – Zdzwonimy się czy…
– Znajdę cię,
señorita.
Nawet na długo
po tym, gdy Gabriel się rozłączył, a w słuchawce rozbrzmiała cisza, siedziałam
w tej samej pozycji, trzymając telefon przy uchu. Ilekroć jednak zwracał się do
mnie tym hiszpańskim zwrotem, ogarniało mnie dziwne uczucie – coś jakby
mieszanina strachu, podniecenia i żalu. Jednocześnie towarzyszyło mi
przeświadczenie, jakoby coś takiego miało już miejsce; lata temu, w zupełnie
innych okolicznościach i przy użyciu innego, o wiele bardziej intymnego zwrotu.
Lecz za każdym razem, gdy próbowałam sobie przypomnieć, co to było za słowo,
natrafiałam na ścianę.
Niepokoiło mnie
to, co do niego czułam. Tym bardziej, że nie wiedziałam, skąd się to brało.
Byłam więcej niż pewna, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Jak jednak inaczej
wyjaśnić to, że znałam jego imię, nazwisko i ulubioną markę papierosów jeszcze
na długo przed tym, nim zdążył mi się osobiście przedstawić? Czy to wszystko
było zasługą więzi, którą za życia dzieliłam z Soleil? Może po prostu
odbierałam, jakkolwiek szalenie to nie brzmi, część jej wspomnień – tak samo
jak co noc przeżywałam chwilę jej śmierci? A może to była kwestia lekarstw,
których nie chciałam przyjmować? Może brałam ich za dużo, albo to wszystko było
reakcją na któryś ze składników? A może…
Może zwyczajnie wariowałam.
Odłożyłam
telefon na szafkę nocną, po czym wstałam z łóżka i dziarskim krokiem ruszyłam w
stronę kartonu z rzeczami Sol. Im bliżej jednak znajdowałam się tych pamiątek,
tym mniej pewny stawał się mój chód. Do pokonania dwóch ostatnich kroków
musiałam się wręcz zmusić gdyż chęć, by czmychnąć z powrotem do łóżka, stała
się zbyt silna. Zajęło mi to co prawda dwa razy dłużej niż powinno, ale
ostatecznie usiadłam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, podsuwając sobie
niemalże pod nos karton z rzeczami mojej zmarłej siostry. Mimo drżenia rąk
udało mi się zdjąć z niego pokrywę i zajrzeć do środka. Pierwszym, co rzuciło
mi się w oczy, było zdjęcie w złotej ramce przedstawiające nas obie. Soleil,
patrząca prosto w obiektyw, uśmiechała się szeroko, ukazując wszystkie zęby,
podczas gdy ja, obejmowana przez nią ramieniem w talii, spoglądałam bezpośrednio
na jej roześmiany profil. Na moich ustach również igrał uśmiech lecz był nieco
subtelniejszy, ale tym samym – bardziej szczery. Podczas gdy Sol szczerzyła się
na potrzeby zdjęcia, mnie cieszyło to, że była szczęśliwa. Miewałyśmy lepsze i
gorsze momenty, jak większość rodzeństw, ale to nie zmieniało faktu, że zrobiłybyśmy
dla siebie wszystko. Jej szczęście było moim szczęściem – i odwrotnie. Aaronowi
udało się na fotografii uwiecznić jeden z momentów, który potwierdzał tę tezę.
Odłożyłam
zdjęcie na podłogę obok moich kolan, usiłując zapanować nad drżeniem dłoni. Nie
było to jednak łatwe, zważywszy na fakt, co jako następne wyciągnęłam z
kartonu. Frotka Sol z dzieciństwa była wyblakła i rozciągnięta, przez co nie
nadawała się już do użytku, ale mnie i tak zmiękło serce na jej widok.
Ostrożnie musnęłam opuszkiem palca jej puchatą strukturę, czując narastającą w
gardle gulę.
Boże, oddałabym wszystko za możliwość powrotu do tych
beztroskich czasów dzieciństwa…
Wyciągnęłam z
pudełka jeszcze kilka mniej lub bardziej kojarzących mi się z Sol drobiazgów –
jak szklana kula, którą dałam jej na dziesiąte urodziny, kolczyki, które
wykonałam na zajęciach z plastyki z masy solnej, a także bejsbolówka, którą
podkradła Aaronowi czy jej ulubiony, soczyście różowy lakier do paznokci – aż
dotarłam do notesu, który zawsze miała przy sobie. Niepozorny zeszyt zawierał w
sobie zapiski dotyczące zmian w planie, zajęć do wykonania, czy spotkań do
odbycia. Mimo panującego w pokoju półmroku przekartkowałam go, szukając czegoś,
co przykułoby moją uwagę. Kartki były lekko wygniecione, w kilku miejscach
dostrzegłam też plamy z kawy – ulubionego napoju mojej bliźniaczki. Jednak poza
tym i kilkoma nic nie wnoszącymi bohomazami, wykonanymi zapewne podczas jakichś
nudnych zajęć, niczego nie znalazłam.
Zresztą, czego
mogłam się spodziewać… Nazwiska mordercy zanotowanego gdzieś w rogu? A może od
razu jego adresu i nazwiska panieńskiego matki?
Wrzuciłam notes
z powrotem do kartonu, przykrywając go pozostałymi pamiątkami. Na wierzchu
pozostawiłam jedynie różowego laptopa należącego niegdyś do Sol. Wróciłam z nim
na łóżko i zapobiegawczo podłączyłam do ładowarki – bez tego nie miałam co
liczyć na dostęp do zapisanych w nim informacji. Czekając na to, aż urządzenie
się uruchomi, sięgnęłam po telefon, chcąc zapisać numer do Gabriela. Okazało
się jednak, że dzwonił do mnie z zastrzeżonej karty. Widząc to, jedynie
prychnęłam pod nosem. Byłam na niego skazana – czy mi to odpowiadało, czy nie.
Dopóki on nie będzie chciał ze mną rozmawiać, nie miałam co liczyć na
jakikolwiek kontakt.
Laptop Sol
uruchomił się, ukazując systemową tapetę z jakimś krajobrazem. Kiedy jednak
poruszyłam myszką, moim oczom ukazał się główny ekran, a na nim zdjęcie
przedstawiające całą nieświętą trójcę: mnie, Sol i Aarona. Ponownie poczułam
lekkie ukłucie w piersi. Myśl, że od wykonania tej fotografii minęło tylko
kilka miesięcy, była dla mnie zwyczajnie niewyobrażalna. Jakim cudem tak wiele
mogło się zmienić w tak krótkim odstępie czasu?
Przejrzałam
znajdujące się na pulpicie foldery, nie przykładając do tego szczególnej wagi.
Sol w większości z nich przechowywała po prostu zdjęcia, w dodatku w żaden
sposób ich nie katalogowała, przez co pod tą samą nazwą można było znaleźć
zdjęcia z naszego balu maturalnego czy świąt Bożego Narodzenia w dwa tysiące
szóstym, kiedy to tata po raz ostatni przebrał się za Mikołaja, by uszczęśliwić
nas obie. Zaledwie dwa z siedmiu folderów były przeznaczone na skany notatek
czy dokumentów niezbędnych na uczelnię. Kiedy dotarłam do ostatniego z
dostępnych, zatytułowanego enigmatyczną literką „G”, coś ścisnęło mnie w żołądku.
Na samą myśl, że mogłam znaleźć tam jakieś pikantne zdjęcia jej i Gabriela,
robiło mi się słabo. Wzięłam cztery głębokie wdechy i dopiero wtedy wykonałam
dwa szybkie kliknięcia. Nie da się jednak opisać słowami zaskoczenia, jakie
ogarnęło mnie na widok okienka, które wyskoczyło na ekranie po tym zabiegu. Kiedy
system poprosił mnie o podanie hasła dostępu, coś we mnie drgnęło.
Soleil nie miała
przede mną żadnych sekretów, a hasła wszelkiej maści uznawała za totalny
bezsens. Posiadała do wszystkich kont takie samo i absolutnie się tego nie
wstydziła. Jak sama twierdziła, życie było za krótkie na pamiętanie wszystkich
tych wymyślnych sekwencji; połączeń dużych i małych liter ze znakami
specjalnymi czy cyframi. Niejednokrotnie ją z tego powodu wyśmiewałam,
zaznaczając, że nie będę słuchać jej jęków, kiedy w końcu jakiś haker ukradnie
jej dane.
Wpisałam więc
ten sam znany ciąg, mając nadzieję, że nałożenie hasła na ten folder nie miało
niczego większego na celu. Kiedy jednak połączenie miesiąca i roku naszych
urodzin nie przeszło, a ja spotkałam się z odmową, gula w gardle zwiększyła
swoje rozmiary.
Co skrywał ten
folder? Co mogło być tak ważne, by wymagało szyfrowania? I dlaczego policja ani
słowem nie napomknęła o podobnym zjawisku? Po przeszukaniu rzeczy Soleil
rzucili krótkie: „Dziękujemy za udostępnienie przedmiotów osobistych waszej
córki. Nie znaleźliśmy w nich jednak żadnych wskazówek” co rozsierdziło mnie
mocniej, niż ich bezczelne odroczenie sprawy z powodu braku niezbędnych
poszlak. Gdzie indziej niby mogliby je znaleźć, jeśli nie w zabezpieczonym
hasłem folderze?
Widząc, że mam
niezliczoną ilość prób, wpisywałam wszystko to, co przychodziło mi na myśl.
Pamiętałam przy tym, że Soleil nigdy nie była zbyt kreatywna w tej kwestii.
Ilekroć logowałyśmy się do jakiejś gry albo zakładałyśmy jakieś konto społecznościowe,
jej nick brzmiał – w zależności od ilości nakazywanych znaków – Soleil albo
SoleilHarding. Kiedy potrzebny był znak specjalny, dodawała myślnik bądź
liczbę. Dostosowując się więc do tych nieskomplikowanych kombinacji wpisywałam
swoje imię, łącząc je z niesławną jedynką bądź datą naszych urodzin, a także
imię Gabriela. Dość enigmatyczny tytuł folderu sugerował, iż jest on w pełni
oddany tajemniczemu kochankowi mojej siostry, dlatego miałam nadzieję, że
prędzej czy później uda mi się do niego dostać.
Po kolejnej
błędnej próbie z trzaskiem zatrzasnęłam laptop. Stłumiłam jednocześnie cisnące
mi się na usta przekleństwo, dochodząc do wniosku, że tej nocy padło już zbyt
wiele brzydkich słów. Spojrzałam na różową obudowę urządzenia, a w
szczególności na naklejkę z uśmiechniętym emotikonem, krzywiąc się. Przetarłam
dłonią po twarzy, ścierając z niej resztki zmęczenia i gniewu. Mój wzrok co
chwila uciekał jednak w kierunku laptopa. Chęć odgadnięcia hasła była
silniejsza od zdrowego rozsądku, który podpowiadał mi, że to, co mogę znaleźć w
zabezpieczonym folderze, może diametralnie zmienić moje spojrzenie na
bliźniaczkę.
Problemem
pozostawało jednak to, że już na tym etapie przyłapywałam się na tym, że nie
znałam osoby, z którą dzieliłam życie.
Co takiego ukrywałaś nawet przede mną, Soleil…?
Zaczęty zbyt
wcześnie dzień, albowiem po próbie zhakowania komputera siostry już nie udało
mi się zmrużyć oka, nie należał do najłagodniejszych w mojej egzystencji.
Podczas wyprawy na uczelnię o mały włos uniknęłam stłuczki – w ostatniej chwili
udało mi się wykręcić kierownicę – a kawa, którą naprędce kupiłam w
przyuczelnianej kawiarni, zamiast do moich ust, trafiła na chodnik, gdyż nie
udało mi się skorelować dwóch czynności naraz.
Zakupy z Blair,
na które wyskoczyłyśmy w przerwie między zajęciami, miały pomóc mi się
zrelaksować, ale godząc się na ten wypad, nie wzięłam pod uwagę nadpobudliwości
mojej nowej koleżanki. Od rana bowiem Blair usiłowała wyperswadować mi, że za
rzadko spotykamy się poza uczelnią. Tłumaczenia, że znałyśmy się od zaledwie
trzech tygodni, na nic się zdawały.
Żeby było
śmieszniej, wszystko zaczęło się od tego, że odrzuciłam propozycję Blair o
wyjściu w weekend na imprezę integracyjną organizowaną przez jeden z domów
akademickich.
– Nie chcesz
wyjść ze mną nawet na kawę po zajęciach – mruknęła zdegustowana blondynka. –
Wstydzisz się ze mną pokazywać czy jak?
Westchnęłam. Nie
wierzyłam, że toczyłyśmy właśnie tego typu dysputę. Co to miało być, sentymentalny
powrót do czasów podstawówki?
– Blair, nie
bądź niemądra. Po prostu dopiero wprowadziłam się do miasta, mam masę spraw do
załatwienia…
– Pierdolenie –
fuknęła gniewnie dziewczyna. Powiedziała to nieco głośniej niż powinna, bo starsza
pani stojąca po drugiej stronie wieszaka spojrzała na nas groźnie. – Mieszkam w
Clearwater niemal od urodzenia, chcę ci więc pokazać fajne miejscówki. Ale ty
wciąż masz jakieś wymówki!
Blair miała
rację, ale nie zamierzałam głośno tego przyznać. Ponowne socjalizowanie się nie
przychodziło mi jednak łatwo. Po roku spędzonym w izolacji osoby takie jak
Blair – żywiołowe, wygadane i energiczne – nieco mnie przerażały. Potrzebowałam
swobody i czasu, by odnaleźć się w rzeczywistości, która w ostatnich miesiącach
zwyczajnie mnie mijała, a nie cotygodniowych wycieczek krajoznawczych do
miejsc, które mnie nie pociągały. Wiedziałam, że odmawiając wychodzę na
nudziarę, ale nie zamierzałam robić czegoś, co nie szło w zgodzie w moją naturą
tylko dlatego, że tak wypadało. Nie byłam jeszcze gotowa na powrót do czasów
radosnych i beztroskich. Moje życie zbyt długo było jednym, niekończącym się
labiryntem bólu i ciemności. Jeśli nie chciałam niepotrzebnie błądzić po drodze
do normalności, musiałam zwyczajnie zwolnić.
Schlebiało mi to,
że Blair chciała się ze mną trzymać, mimo iż wytrwale ją od siebie odpychałam.
Traktowałam ją jednak bardziej jako znajomą ze szkolnej ławki aniżeli
przyjaciółkę, przed którą byłabym gotowa się otworzyć. Choć minął prawie miesiąc,
odkąd zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, nie wyznałam jej prawdy na temat tego, co
robię na tym uniwersytecie. Blair trajkotała jednak za nas obie, co tym
bardziej mi odpowiadało. Było mi dobrze tak, jak było, i absolutnie nie
chciałam tego zmieniać. Mimo to Blair nieprzerwanie żebrała o każdy ochłap
mojej uwagi. Z dumą rozpowiadała, że jestem brunetką, której potrzebuje każda
blondynka, podświadomie robiąc z nas coś na kształt najlepszych przyjaciółek.
Nie posiadałam jej otwartości, nie obdarowywałam ślepo zaufaniem dopiero co
poznanych osób, a to powodowało zgrzyty. Blair pragnęła jednak ode mnie więcej,
niż byłam gotowa jej ofiarować.
– Podaj chociaż
jeden sensowny powód, dla którego nie możesz spędzić ze mną wolnego czasu –
poprosiła, naburmuszając się niczym małe dziecko, któremu odmówiono cukierka.
Nie
odpowiedziałam, co najwyraźniej uraziło blondynkę bardziej, niż powinno, bo
sama również zamilkła. Odeszła ode mnie na kilka metrów i skupiła się na
przeglądaniu rzeczy zawieszonych na sąsiedniej sztandze.
Blair ze swoim
podejściem do zakupów niesamowicie przypominała mi Soleil. Była równie
chaotyczna i niezorganizowana, łapała wieszaki z tym, co jej się podobało, nie
zwracając uwagi na takie rzeczy jak rozmiar czy choćby to, na jaką okoliczność
będzie w stanie daną rzecz założy. W przypadku obu dziewczyn liczyła się bowiem
ilość, a nie jakość. Ja lubiłam podchodzić do zakupów na trzeźwo. Soleil śmiała
się ze mnie, ilekroć planowałam jakiś wypad na zakupy, ponieważ zwykłam robić
wówczas przegląd szafy, a następnie spis rzeczy, które chciałabym kupić.
Zdaniem Sol takie podejście nie zdawało rezultatu, ponieważ wybierając się do
sklepu w danym celu, z reguły wraca się z niczym. Ja na szczęście nie miałam
takiego problemu, albowiem mój styl był wyjątkowo prosty i niewymagający. W
każdej sieciówce bez trudu znajdowałam gładkie dżinsy z wyższym stanem,
sukienki bez udziwnień w postaci koronek czy tiulu czy koszulki bez nadruków.
Dzięki temu, że
zachowywałam umiar w garderobie, potrafiłam nawet w pośpiechu zestawić jedno z
drugim i wyglądać schludnie. Soleil na ubieranie się poświęcała chyba najwięcej
porannego czasu. Co rano w naszej sypialni odbywał się mini pokaz mody. Podczas
gdy ja już dawno miałam za sobą codzienną toaletę, Sol co chwila znikała w
garderobie, przerzucając kolejne wieszaki, bo coś jej się ze sobą gryzło. Jej
stylizacje zawsze były idealnie dopracowane i w trendzie. Z tego też powodu Sol
musiała sezonowo wymieniać praktycznie całą garderobę. Podczas gdy ja chadzałam
na zakupy sporadycznie, w ręku dzierżąc mikroskopijną listę zakupów, Sol w
torbie przewoziła masę magazynów modowych, aby w przerwie między przymierzaniem
ciuchów, zainspirować się rzeczami noszonymi przez osoby sławne.
– Co myślisz o tym? – zapytała nagle Blair, w
pośpiechu unosząc w górę wieszak. Przeczuwałam, że wciąż ma mi za złe to, że
się od niej odwróciłam, ale tak, jak to miała w zwyczaju, próbowała robić dobrą
minę do złej gry. – O, nie, nic nie mów, jest tragiczne. Spójrz lepiej na to.
Ale cudo, nie? Biorę!
Na dobrą sprawę
ja wcale nie byłam jej potrzebna. Doceniałam jednak to, że w ferworze zakupów
nie zapomniała o tym, że nie przyszła tu sama. Dlatego, choć cholernie się
nudziłam, podążałam za nią z miejsca na miejsce, przytakując za każdym razem,
gdy na mnie spojrzała, mimo iż moja opinia tak naprawdę w ogóle jej nie
interesowała.
– Powinnaś ją
kupić – zauważyła nagle Blair, wybijając mnie z zamyślenia.
Blair opuściła
wieszak z neonoworóżową sukienką i wskazała na tą, na którą patrzyłam. Dopiero
po chwili zrozumiałam, że w swoim zamyśleniu zupełnie nieświadomie utkwiłam
wzrok w kopertowej sukience w kropki.
– Serio, weź ją
do przymierzalni. Przy twoim kolorze włosów czerwień będzie wyglądać obłędnie –
nalegała, uśmiechając się przy tym.
– A gdzie ja ją
niby założę, co?
Nim się
spostrzegłam, skończyłam za kotarą w przymierzalni, dzierżąc w dłoni sukienkę,
która zupełnie nie wpisywała się w mój nieskomplikowany styl ubierania się.
Stojąca na straży Blair zapowiedziała jednak, że nie wypuści mnie ze środka,
dopóki jej nie przymierzę.
– To głupie –
mruknęłam, patrząc na materiał w mojej dłoni jak na bombę, która lada moment
miała wybuchnąć. – Idzie zima, nie będę miała kiedy jej założyć…
– Mieszkasz na
Florydzie, do cholery – burknęła Blair, wsadzając głowę w szparę między kotarę
a ściankę mojej część przebieralni. – Będziesz miała setki okazji do włożenia
tej kiecki.
– Jest czerwona
– dodałam, nie dając za wygraną. Wciąż nie wierzyłam, że zupełnie przypadkowo
wkopałam się w tak kompromitującą sytuację.
Blair
przewróciła oczami.
– Och, no co ty
nie powiesz!
Miałam ochotę
jęknąć z rozpaczy, ale się powstrzymałam, nie chcąc robić większych scen niż
Blair. Ona nieszczególnie przejmowała się opinią społeczeństwa, ale mnie
spojrzenia obcych nieco dotykały. A krzycząca na całą przebieralnię Blair
zdecydowanie przykuwała uwagę.
Dziewczyna
patrzyła na mnie przeciągle przez kilka zbyt długich chwil, by ostatecznie
westchnąć dramatycznie. Nie zważając na zakaz pań z obsługi, wpakowała się do
mojej kabiny i uścisnęła mnie. Czerwona sukienka, przedmiot naszego sporu, został
ściśnięty wraz z wieszakiem między naszymi ciałami.
Blair milczała,
jednak nie mogłam jej za to winić. Znałyśmy się krótko, ale nasza relacja
postępowała naprawdę szybko – na szczęście w dobrym kierunku. Kilka
mroczniejszych epizodów zbliżyło nas do siebie, przez co nie byłam już w stanie
wyobrażać sobie codzienności bez tej żywiołowej i wiecznie uśmiechniętej
postaci u boku. To właśnie dzięki niej szczerze się śmiałam i zaczęłam
dostrzegać pozytywy w sprawach, które jeszcze do niedawna tak bardzo mnie przerażały.
Powrót na studia miał mi pomóc zostawić przeszłość za sobą, ale nie zrobiłabym
tego, gdyby nie Blair. Gdyby nie uczepiła się mnie pierwszego dnia zajęć
prawdopodobnie nikogo bym nie poznała, ponieważ za bardzo wstydziłabym się do
kogoś zagadać.
Blair pod
wieloma względami przypominała mi siostrę. Obie były energiczne i pełne życia,
ale tym razem nie chciałam jedynie kryć się w jej cieniu, aby z bezpiecznego
miejsca przypatrywać się osiągnięciom osoby, którą kochałam najmocniej na
świecie. W moim życiu było już i bez tego wystarczająco dużo ciemności. Tym
razem chciałam dla siebie czegoś więcej. Pragnęłam dotrzymywać Blair kroku.
Przerażało mnie to jak cholera, ale jednocześnie czułam, że to dobra decyzja.
Ostatnie
miesiące były dla mnie trudne. Utrata bliźniaczki odcisnęła bowiem piętno,
które bezpowrotnie na mnie wpłynęło. Nie mogłam odzyskać tych zmarnowanych na
żal i żałobę dni. Dzięki Blair i Aaronowi mogłam jednak nadrobić stracone
chwile. Musiałam jedynie zdobyć się na wykonanie pierwszego kroku.
Bywałam
wycofana, oddawałam się wspomnieniom. Rozpamiętywałam swój żal tak namiętnie,
że przemienił się on w zwykłe użalanie się nad sobą. Niczym męczennica
chodziłam wokół, z niemym pytaniem wypisanym w oczach: „Dlaczego nie ja?”.
Zamiast docenić dar, jaki otrzymałam, i afirmować życie tak, jak uczyniłaby to
Soleil, pozwalałam, by trawił mnie mrok.
Chciałam podziękować
Blair – tak po prosu, aby wiedziała, jak bardzo cenię sobie jej obecność. Jedno
spojrzenie w jej oczy wystarczyło jednak, bym zrozumiała, że ona doskonale
zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę.
– Zostajesz
tutaj – dodała rozkazującym tonem Blair, wycofując się. – I mierzysz tę
sukienkę. Ja dla pewności znajdę ci jeszcze kilka. Teraz, kiedy w końcu
zaczynasz wychodzić na ludzi, muszę się należycie zatroszczyć o twoją
garderobę.
Zniknęła, zanim
zdążyłam zaprotestować. Byłam więcej niż pewna, że zrobiła to celowo.
Ofiarowywała mi przestrzeń, której mimo wszystko wciąż potrzebowałam. Nie mając
więc nic do stracenia, dostosowałam się i przymierzyłam sukienkę, która okazała
się leżeć idealnie. Co prawda nieprzyzwyczajona do postępującej mody przez
chwilę walczyłam z jej wiązaniem, chcąc ukryć dekolt, ale kiedy załapałam
mechanizm, wszystko poszło gładko.
Obróciłam się w
kierunku głównego lustra, by się sobie przyjrzeć, i zamarłam. Patrząca wprost
na mnie dziewczyna wyglądała identycznie, jednak ja wiedziałam, że odbicie nie
należało do mnie. A kiedy otworzyłam usta, by wypowiedzieć jej imię, wyciekł z
nich strumień wody. Mimowolnie uniosłam więc dłonie do twarzy, chcąc ją
zetrzeć, bo nie chciałam poplamić sukienki. Moje zdrętwiałe ze strachu palce
nie natrafiły jednak na wilgoć. To, czego doświadczałam, miało pokrycie jedynie
za szklaną powłoką. Patrząca na mnie z odbicia Soleil rozwarła usta w niemym
krzyku i zacisnęła dłonie na gardle. Paraliż podobny do tego, który ogarniał
mnie co noc, nie pozwolił mi w jakikolwiek sposób zareagować – podobnie jak w
koszmarze mogłam tylko patrzeć i współodczuwać. Choć woda nie spływała mi po
brodzie, czułam, jak zalewa mi płuca, pomału odbierając oddech.
Już dawno
zauważyłam, że koszmar, który wyrywał mnie z objęć snu co noc równo o czwartej
trzydzieści siedem, przybrał wymiar bardziej realnego, a czas trwania mojej
tortury znacząco się wydłużył. Nigdy jednak nie przeżyłam niczego podobnego na
jawie.
Aż do teraz.
Osunęłam się na
podłogę, czując, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Paraliż odpuścił, a moja
martwa bliźniaczka zniknęła, w lustrze pozostawiając jedynie moje odbicie. Jednak
ucisk w piersi pozostał. Jeszcze przez kilka zdecydowanie zbyt długich chwil
nie byłam w stanie złapać oddechu.
– Mam dla
ciebie… Umm, Sel, wszystko gra?
Spojrzałam z
dołu na przyjaciółkę, w popłochu usiłując wymyśleć jakąś wymówkę. Nie
wspomniałam jej nawet o tym, że moja siostra zginęła w zeszłym roku. Niby jak
miałam opowiedzieć jej o koszmarach i wizjach?
– Zgubiłam
kolczyk – wykrztusiłam, jednocześnie dźwigając się do pionu.
Blair zmrużyła
oczy, przyglądając mi się uważnie.
– Masz oba,
głuptasie!
Na zdrętwiałych
nogach obróciłam się w kierunku lustra i spojrzałam na własne odbicie. Bałam
się, że raz jeszcze ujrzę tam topiącą się Soleil, ale za szklaną powłoką
znajdowała się jedynie moja, wyraźnie zlękniona podobizna.
– Rzeczywiście –
wypaliłam, dla ulepszenia efektu dotykając najpierw jednego, potem drugiego
ucha.
Kiedy ponownie
obejrzałam się na Blair, wiedziałam jednak, że moje przedstawienie nie zostało
najlepiej przyjęte.
– Na pewno
wszystko gra, S.?
– Na pewno.
Powiedziałabym ci, gdyby było inaczej.
Bo przecież poza tym, że najprawdopodobniej wariowałam,
to naprawdę wszystko grało.
Witam serdecznie wszystkich zbłąkanych po dłuższej przerwie! Przyznam jednak szczerze, czas ostatnio tak przyśpieszył, że przestałam zwracać uwagę na to, jaki mamy dzień tygodnia. Powrót na uczelnię uderzył we mnie nagle i bez ostrzeżenia, wciągając w wir mniej i bardziej przyjemnych obowiązków.
A sam rozdział został zrodzony w bólach, choć mam cichą nadzieję na to, że podczas czytania nie jest to szczególnie odczuwalne. Prawda jest jednak taka, że kiedy otworzyłam plik w Wordzie z tym opowiadaniem, system zakomunikował mi, że nie otwierałam go od siedemnastego września - czyli dnia, w którym wrzuciłam ostatni rozdział. Od tamtego czasu na dobrą sprawę nawet nie myślałam o tej historii, pochłonięta końcówką wakacji i praktykami, które w tamtym okresie musiałam odbyć. Ale oto jestem, z nową energią mimo coraz mocniej postępującej jesienno-zimowej aury. To najprawdopodobniej zasługa pumpkin spice latte, którą właśnie piję, ale mam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej, gdyż naprawdę stęskniłam się za tymi bohaterami. I choć nadal nie wiem, do czego nas to wszystko doprowadzi, jestem dobrej myśli ;)
Oby następny rozdział pojawił się szybciej!
Ściskam,
Klaudia
EDIT 10.05.20 TAK, WIEM. Trochę mi zeszło. Okazuje się, że paradoksalnie, jak mam więcej czasu (notka dla potomnych albo podróżników w czasie: siedzimy zamknięci w domach, bo na zewnątrz szaleje koronka; także ogólnie średniawka, świat sra sam na siebie) to nie mam tak dużo czasu. Rozumiecie? Nie? To spoko, bo ja też nie. Tak czy inaczej ukłony dla Gabi aka Ice Queen, która wysłała mi na insta zdjęcie, że zabrała się za pisanie... Trochę mnie sumienie ruszyło i przez to ja też postanowiłam otworzyć plik. Z tego otwarcia wyszła reszta poprawek i trzy nowe rozdziały, także dzięki, G.! 💋
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz