Ledwo przekroczyłam próg kawiarni, do moich nozdrzy dotarł przyjemny,
słodko-gorzki zapach kawy i spienionego mleka. Wiedziona tą cudowną nutą
zapachową podeszłam do baru, zajmując jeden z czterech wolnych hokerów. Większość
studentów zakończyła wykłady na dziś, nic więc dziwnego, że kawiarnia świeciła
pustkami.
Starałam za wszelką cenę skupiać się na tym, co było tu i teraz, żeby nie
rozmyślać za dużo nad tym, co spotkało mnie w przymierzalni. Struktury,
zapachy, smaki – zwracałam na to wszystko większą uwagę niż zwykle. Dzięki temu
jednak wciąż zwodziłam swój umysł, podsuwając mu inne tematy do rozważań.
Reszta mojego wypadu z Blair upłynęła pod znakiem niezręczności i
przeciągającej się z mojej strony ciszy. Nic nie mogłam jednak poradzić na to,
że niczym paranoiczka rozmyślałam o tym,
co mnie spotkało. Blondynka, nie owijając w bawełnę, wprost zauważyła, że to z
mojej strony nie fair – w końcu dopiero co postanowiłam się z nią pojednać. Nie
chcąc zaprzepaścić szansy na nową relację, ale jednocześnie wiedząc, że nie mogę
wyznać dziewczynie prawdy, skłamałam, mówiąc, że jestem przybita, ponieważ w
przymierzalni odbyłam nieprzyjemną rozmowę telefoniczną. To nieco uciszyło
Blair, mimo iż widziałam, że aż ją skręca z ciekawości. Na szczęście musiałyśmy
wrócić na uczelnię, więc niewdzięczny temat okraszony moim kłamstwem zginął na
tle tych innych, stricte uniwersyteckich.
– Cześć, S. To samo, co rano? – zapytał Aaron, puszczając do mnie oczko.
Świadoma tego, że chłopak z pewnością widział mój poranny taniec żałości
przez szklaną witrynę kawiarni, kiedy to omal nie poparzyłam się kawą przez
swoją nieporadność, jedynie westchnęłam ciężko.
– Cokolwiek, co postawi mnie na nogi.
– Ciężki dzień? – zagadnął, sięgając po papierowy kubek.
Wciąż dziwiła mnie ta lekkość naszych rozmów. To fakt, nie obyło się bez
drobnych zgrzytów na początku, niemniej jednak to, że kiedyś znaliśmy się na
wylot, było w tej kwestii bardzo pomocne. Dopóki nie poruszaliśmy pewnych
tematów, rozmowy były pełne swobody. Ja sama czułam się lepiej, kiedy
znajdowałam się w jego obecności. Jakoś tak… lżej. Wiedziałam jednak, że przy
Aaronie nie muszę niczego udawać. Był jedyną osobą, której nie byłam w stanie
okłamać – nie licząc oczywiście Soleil. Podczas gdy rodzice łykali moje
bajeczki bez mrugnięcia okiem, tak on nigdy nie dawał się nabrać. Z tego też
powodu nasze rozmowy były szczere i niepodszyte fałszem. Aaron doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że gdy mówiłam, że czuję się świetnie, w rzeczywistości
błagam o pomoc i bardzo dyskretnie mi ją ofiarowywał.
– Ciężki to ładny eufemizm
niecenzuralnego zwrotu, który ciśnie mi się na usta – wyznałam, patrząc, jak
Aaron zwinnie przeskakuje od jednego stanowiska do drugiego, przygotowując dla
mnie karmelowe latte. Pokrótce opowiedziałam mu o wypadzie z Blair oraz
zarzutach blondynki do mojej osoby. – W dodatku ostatnio znów zaczęłam mieć
problemy ze snem. Nadal jednak nie znalazłam psychiatry, który mógłby przepisać
mi nowe leki. Chciałam je całkowicie odstawić, ale… Cóż, chyba nadal na to za
wcześnie.
Antydepresanty nie pozbawiały mnie koszmarów, ale sprawiały, że łatwiej
zasypiałam. Dzięki nim czułam się też bardziej wypoczęta, gdyż w mojej głowie
nie kłębiło się od niepotrzebnych myśli.
– Mogę ci podrzucić wizytówkę do mojego – zaoferował natychmiast Aaron,
ożywiając się. – I zanim coś powiesz… Nie, nie ma w tym żadnego konfliktu
interesu. Nie musisz mu wspominać, że się znamy, a on jest o tyle prawy, że
nawet nie raczy o tym wspomnieć. Zanim trafiłem na Luciena sam błądziłem po
złych i gorszych specjalistach.
Aaron postawił przede mną kubek z parującym płynem, po czym wytarł dłonie w
brązowy fartuszek, który miał przewiązany wokół bioder. Zasygnalizował, że
skoczy na moment na zaplecze po portfel, i że mam w tym czasie przypilnować
kasy, po czym zniknął za koralikową zasłoną. Nie zdążyłam nawet zaoponować.
Podczas jego stosunkowo krótkiej nieobecności zabrzęczał dzwoneczek przy
drzwiach, sygnalizujący nadejście nowego klienta. Spojrzałam w kierunku
zaplecza, sprawdzając, czy Aaron się nie zbliża. Uświadomiwszy sobie, że mój
przyjaciel zaginął na dobre, postanowiłam się obrócić i poinformować nowego
klienta, że barista lada moment powinien się pojawić, aby uchronić przyjaciela
przed nieprzyjemnościami. Nim jednak udało mi się obrócić, wyczułam
przebijający się ponad aromat kawy zapach znanych mi męskich perfum.
Świadomość, że pojawił się znacznie szybciej, niż się go spodziewałam, na
moment wybiła mnie z rytmu. Nie uwierzyłam mu, kiedy nad ranem obiecywał, że
mnie znajdzie.
– Witaj, señorita. Pozwolisz, bym
się dosiadł?
Zaraz po tym, jak osiadła pierwsza fala motyli wywołanych hiszpańskim
zwrotem, który padł z jego ust, odczułam niepokój. Otworzyłam usta, by jakoś
zareagować, a przede wszystkim wyciągnąć go z kawiarni przed powrotem Aarona,
ale w tej samej chwili zagrzechotały koraliki oddzielające wnętrze kawiarni od
zaplecza i do środka wszedł mój przyjaciel. Przeczesał dłonią rozjaśnione
włosy, patrząc to na mnie, to na Gabriela.
– Mogę coś podać? – zapytał uprzejmie, spoglądając na stojącą za mną męską
postać.
Poczułam uścisk w żołądku. Czułam się trochę tak, jakbym była świadkiem
jakiegoś przełomowego momentu. Nie wiedzieć czemu myślałam, że mężczyźni będą
się znali, a przynajmniej wiedzieli, kim są, a to wywoła niepotrzebną burzę.
Najwidoczniej jednak naczytałam się zbyt wielu romansów, w których konfrontacje
byłych i obecnych kochanków były wydarzeniami gwałtownymi i gniewnymi, podczas
gdy w realnym świecie takie akcje nieczęsto miały prawo bytu.
– Tylko pokrywkę do kawy Selene – oznajmił Gabriel, a w jego tonie wyczułam
wymuszony uśmiech. – Musi wziąć ją na wynos. Właśnie zbieramy się do wyjścia.
Aaron nie wyglądał na przekonanego. Spojrzał na mnie, unosząc w górę
kontrastującą z jego płowymi włosami kruczoczarną brew.
– Selie, to prawda? Znasz tego faceta?
Odchrząknęłam, wciąż z jakiegoś powodu nie potrafiąc dojść do siebie. W
napięciu czekałam na iskrę, która wzbudzi pożogę.
– Tak – wychrypiałam po chwili. – Totalnie zapomniałam, że się z nim
umówiłam.
Aaron jeszcze przez chwilę mi się przyglądał, doszukując się w moich
słowach krztyny fałszu. Mówiłam jednak kompletnie szczerze i on doskonale
zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to nie chciał tak łatwo odpuścić. Męska duma
nie pozwalała mu poddać się bez walki. Ostatecznie jednak zmiękł,
prawdopodobnie pod naciskiem mojego spojrzenia, bo z westchnieniem obrócił się
na pięcie, sięgając z półki pokrywkę pasującą do mojego kubka. Nałożył ją na
naczynie, upewniając się, że idealnie przylega z każdej strony i nie poparzę
się kawą, kiedy będę ją popijać w trasie. Zanim wręczył mi kubek, na jego
wierzchu ułożył kredowobiały kartonik. Wizytówka ułożona była rewersem, aby
ukryć jej treść przed spojrzeniem Gabriela, za co podziękowałam Aaronowi
delikatnym uśmiechem.
– Daj, wezmę to, byś się znowu nie poparzyła – zażartował Gabriel, sięgając
po kubek z kawą.
Zamarłam z wizytówką w dłoni, po czym ostrożnie obróciłam się w jego
stronę. Nie potrafiąc się powstrzymać, najpierw zlustrowałam go wzrokiem od
stóp do głów. Ubrany cały na czarno zamiast wtapiać się w tłum, jedynie
przykuwał uwagę. Wszystkiemu winna była jednak ta niechlujnie zapięta koszula, przetarte
dżinsy i motocyklowe buty brzęczące ćwiekami przy każdym kroku. Nieułożone
włosy prosiły się o użycie szczotki i lekkie strzyżenie, a wykrzywiający wargi
uśmiech sugerował, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo i marzy, by stąd
czmychnąć. Z tego też powodu nie drążyłam tematu, ale zanotowałam w myślach, by
po opuszczeniu kawiarni zapytać go o to, skąd u diabła wiedział o moim porannym
wypadku z kawą.
– Dzięki za rozmowę – rzuciłam do Aarona, siląc się na uśmiech. – I
oczywiście za wizytówkę. Zadzwonię tam po południu.
– Z całą pewnością nie pożałujesz – dorzucił usłużnie mój przyjaciel,
nerwowo składając ręce na ladzie. – Zadzwoń też do mnie, jak już będziesz coś
wiedziała.
To powiedział. A w rzeczywistości chodziło mu o to, bym odezwała się po
powrocie do domu, gdyż absolutnie nie ufał Gabrielowi.
Skinęłam głową, jednocześnie przerzucając sobie torebkę przez ramię. Po raz
ostatni spojrzałam na Aarona i uśmiechnęłam się do niego, po czym bez słowa
ruszyłam w stronę wyjścia. Nie słysząc jednak, by Gabriel podążał za mną,
zatrzymałam się przy drzwiach i obejrzałam na niego. Z miną, którą ciężko było
mi zinterpretować, spoglądał na Aarona, tocząc z nim niemą wojnę na spojrzenia.
Dopóki nie zwróciłam się do niego pełnym imieniem, przywołując go tym samym do
porządku, nie dołączył do mnie. Kiedy jednak pokonał dzielący nas dystans, z
rozmachem otworzył przede mną drzwi. Bezgłośnie wzdychając, wyszłam na
zewnątrz.
– Twoja kawa – oznajmił cierpko Gabriel, podając mi kubek.
Jego krok był szybki i sprężysty, dokładnie taki, jakiego używają wkurzeni
ludzie, chcący jak najszybciej zmienić lokalizację. Dreptałam posłusznie za
nim, nie chcąc się narazić. Świadomość tego, że Gabriel wiedział, kim dla
Soleil był Aaron, wystarczyła, bym nie chciała ciągnąć tematu.
– Czemu z nim trzymasz, co?
Nie spodobał mi się ton, którego użył Gabriel – zupełnie jakby zarzucał mi
popełnienie jakiegoś krwawego przestępstwa. To, że nie przepadał za Aaronem,
nie znaczyło, że mógł kazać mi wykluczyć go z kręgu moich znajomych.
– To on powinien pałać do ciebie nienawiścią, ponieważ kręciłeś z Soleil,
kiedy oni jeszcze formalnie byli w związku – odgryzłam się, kolejny raz tego
dnia nie potrafiąc utrzymać języka za zębami.
Gabriel zatrzymał się w połowie drogi na parking. Zrobiłam to samo,
jednocześnie obracając się lekko, by na niego spojrzeć.
– To niemożliwe. Sol mówiła, że sprawy między nimi już dawno zostały
zakończone.
Przez kilka chwil po prostu na niego patrzyłam, próbując w ten sposób
oswoić go z odpowiedzią, która dopiero miała nadejść.
– Przechodzili kryzys, ale nie było oficjalnego zerwania.
– To niemożliwe – powtórzył niczym stara, zarysowana płyta sprawiając. –
Soleil nie była tym typem kobiety.
Westchnęłam, spoglądając na trzymany w dłoni kubek. Zamaszysty podpis,
którego wcześniej nie zauważyłam, miał za zadanie poprawić mi humor, ale w
tamtej chwili jedynie mnie pogrążył.
„Rozchmurz się, Selie! xo”
Podłapałam zmieszane spojrzenie Gabriela.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale coraz częściej zastanawiam
się nad tym, czy ktokolwiek w ogóle wiedział, jakim typem kobiety była Soleil,
skoro samej sobie nie pozostawała wierna.
Gabriel nie odpowiedział. Pokonał ostatnie dzielące go od auta metry i użył
klucza w drzwiach po stronie kierowcy, odblokowując zamki w pozostałych. Brak
autopilota usprawiedliwiony był tym, że Gabriel jeździł jednym z tych starych
samochodów, które ludzie niebędący fanatykami motoryzacji mogli oglądać co
najwyżej w telewizji. Zapytany przeze mnie o rok produkcji tego błękitnego
cacka z dumą oświadczył, że patrzyłam na Chevroleta Camaro z tysiąc dziewięćset
sześćdziesiątego dziewiątego roku. Nie wiedząc, co mogłabym odpowiedzieć,
wyznałam jedynie, że spodobała mi się wizja jeżdżenia po mieście kabrioletem.
– Jazda w biały dzień nie daje tyle przyjemności co o wschodzie bądź
zachodzie słońca – odrzekł, uśmiechając się i z namaszczeniem dotykając
błękitnej, rozgrzanej słońcem karoserii.
Przejął ode mnie torebkę i umieścił ją na tylnej kanapie, po czym otworzył
drzwi po stronie pasażera, zamaszystym gestem zapraszając mnie do środka.
Spojrzałam na niego zmieszana, co najmniej zaskoczona tak nagłym przejawem
galanterii z jego strony, jednak nie zaoponowałam. Zamiast tego absolutnie
niezgrabnie usiadłam na fotelu pokrytym ciemnobrązową tapicerką, czekając, aż
Gabriel obejdzie auto. Zanim zajął miejsce, z kieszeni ciemnych dżinsów
wyciągnął pęk kluczy. Doczepiony do nich brelok w kształcie krzyża zalśnił w
popołudniowym słońcu, przykuwając moją uwagę.
– Wybacz niedyskretne pytanie, ale podczas pierwszego spotkania dałeś mi do
zrozumienia, że twoja relacja z Bogiem pozostawia sporo do życzenia –
zauważyłam, przyglądając się, jak wkłada klucze do stacyjki. Brelok z krzyżem
obił się o jego kolano, kiedy odpaliwszy auto puścił go wolno. – A mimo to
twoje zachowanie, a także auto, w którym
pełno świętych symboli, temu zaprzecza.
Mówiąc to, wymownie spojrzałam na tkwiące w stacyjce kluczyki czy wsteczne
lusterko, na którym był zawieszony burgundowy różaniec. Ponadto w plastikowym
uchwycie obok skrzyni biegów, w którym normalni ludzie trzymaliby kubek z kawą
czy innym gorącym płynem, Gabriel przechowywał mosiężny, bogato zdobiony
krucyfiks wielkości rozpostartej dłoni.
– To część mojej pracy – przyznał, wyjeżdżając z parkingu.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
– To kim niby jesteś? Księdzem?
Gabriel roześmiał się, wyraźnie rozbawiony tą wizją. Nie sygnalizując
skrętu, zjechał na sąsiedni pas, po czym wyminął wleczącą się przed nami
ciężarówkę. Powiedzieć, że tak brawurowym stylem jazdy przyprawił mnie o
palpitacje serca to mało. A kiedy dodatkowo w nonszalanckim geście zarzucił
lewy łokieć na drzwi, przytrzymując kierownicę jedną ręką, życie przeleciało mi
przed oczami.
– Można powiedzieć, że handluję bronią – wyznał po chwili, całkowicie
puszczając kierownicę na rzecz zmiany biegu na wyższy.
– Możesz, proszę, prowadzić normalnie? – wymamrotałam, na moment gubiąc
wątek. Patrzenie na to, jak kaleczy styl jazdy, łamało mi jednak serce.
Gabriel ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem w jego oczach błysnęło
coś niebezpiecznego i zgryźliwego. Zupełnie jakbyśmy mieli po dwanaście lat, a
jego niebywale rozbawiło moje cierpienie i miał w planach dalsze droczenie się.
Jakby na potwierdzenie tej tezy puścił kierownicę i uniósł w górę obie dłonie,
wykrzykując radośnie:
– Patrz, señorita, bez trzymanki!
W dziecięcym odruchu zakryłam twarz dłońmi, szybko jednak uświadomiłam
sobie, że muszę pozostać jedyną rozsądną i obserwować ulicę, dlatego otworzyłam
oczy i zaczęłam wyszukiwać zagrożenia. Szosa przed nami była jednak wyjątkowo opustoszała
jak na tę porę dnia, co było tak samo pocieszające jak i przerażające, i
absolutnie nie tłumaczyło infantylnego zachowania Gabriela.
– Och, no weź się rozchmurz. Przecież nie zrobiłbym ci krzywdy – westchnął
po chwili, poprawiając się na fotelu i chwytając kierownicę tak, jak należy.
Mimo iż odetchnęłam z ulgą, widząc, że przestał się wygłupiać, poważny
wyraz nie opuścił mojej twarzy.
– Tak? A niby skąd mogę to wiedzieć?
Gabriel nie odpowiedział, jednak nie winiłam go za to. Na zadane przeze
mnie pytanie nie istniała bowiem idealna odpowiedź. Podświadomie czułam, że
mogę mu ufać, a jego zapewnienia są szczere, ale niekiedy poprzez zachowanie
sam sobie przeczył. Nie wiedziałam, jakim mianem mogłam określić naszą relację,
ale było więcej niż pewne, że już na tym etapie śmiało mogłam nazwać ją
popieprzoną.
Moje serce wciąż było na etapie wykonywania fikołków, ilekroć pojawiał się
w zasięgu wzroku, a ja nie rozumiałam, dlaczego reagowało w ten sposób; tym
bardziej że Gabriel zdawał się pozostawać względem mnie obojętny. Trójkąt, w
który nieświadomie wciągnęła nas Soleil, niezmiennie uprzykrzał nam życie,
nawet mimo śmierci jednego z uczestników. Jednocześnie mnie to przerażało i
fascynowało. Było coś ciekawego w przyciąganiu, które odczuwałam względem jego
osoby. Tym bardziej, że nigdy do żadnego mężczyzny nie odczuwałam aż takiego
pożądania. W przeciwieństwie do Soleil nie byłam osobą kochliwą, a w
podstawówce czy liceum obyłam się bez masy zbędnych zauroczeń. W związku byłam
tylko raz – chłopak miał na imię Mike i wyszliśmy na dwie randki w odstępie trzech
tygodni. Po tym czasie, kilku infantylnych całusach skradzionych w ciemnej sali
kinowej i nieszczególnie łzawym pożegnaniu, rozeszliśmy się w swoje strony. To,
co czułam do Gabriela, czymkolwiek to było, stanowiło więc dla mnie nowe doświadczenie.
Milczeliśmy aż do końca trasy. Gabriel starał się prowadzić przepisowo, za
co byłam mu niebywale wdzięczna. Mimo że raz czy dwa z przyzwyczajenia zarzucił
łokieć na drzwi, szybko korygował potknięcie. Samo to, że próbował naprawdę
wiele dla mnie znaczyło.
– Mówiłeś, że handlujesz bronią – zauważyłam, kiedy Gabriel rozpoczął
skomplikowany proces parkowania na krawężniku między hydrantem a półciężarówką
dostawczą. – Nadal jednak nie rozumiem, jaki to ma związek z religią.
Gabriel zaciągnął ręczny hamulec, po czym spojrzał na mnie, wzruszając
ramionami.
– Boże, chroń Królową – zacytował w ramach odpowiedzi. – To rodzaj
rodzinnej spuścizny. Nie drąż, bo naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać –
dodał, posyłając mi cierpki uśmiech.
Kiedy jednak poprosiłam o wyjaśnienia, zbył mnie, mówiąc, że jego profesja
nie ma nic wspólnego z motywem przewodnim naszego spotkania. Po tych słowach
wyskoczył z auta i ruszył w kierunku wejścia do kawiarni. Zaskoczona tym, że tym
razem nie otworzył dla mnie drzwi, z opóźnieniem sięgnęłam ku klamce.
Gabriel zaczekał na mnie przed wejściem i przepuścił w progu. Powoli, z
obawy przed tym, co zastanę wewnątrz, pokonałam skąpany w półmroku korytarz,
czując na karku jego spokojny oddech. Okazało się, że wewnątrz kawiarni nie
było wiele jaśniej, a to za sprawą licznych roślin pnących porastających
ściany, ozdobne kolumny czy futryny. Głównie zielone, gdzieniegdzie tylko
kwitnące na biało, z drobnymi liśćmi w kształcie serca odwracały uwagę od
surowego wystroju, który mimo wszystko również miał w sobie coś wyjątkowego.
Połączenie czerni i bieli z surowym, ceglanym wykończeniem gwarantowało
spektakularny efekt. To trochę tak, jakby stworzyć ogród na zgliszczach
jakiegoś opuszczonego domu bądź w piwnicy. Półmrok, wyczuwalna w powietrzu
wilgotność i oczywiście zapach roślin i kawy zdawały się przenosić uczestnika w
dotąd niezbadany wymiar.
Ponadto aby wejść do środka i zająć miejsce przy którymś ze stolików,
należało przejść przez różaną bramę; kwitnącą obficie, mimo iż kończył się już
sezon na te kwiaty. Z ciekawości aż dotknęłam jednej z nich, by na własnej
skórze przekonać się o jej autentyczności. Nadmiar wrażeń i doznań przytłoczył mnie
do tego stopnia, że z rozdziawionymi ustami stanęłam na środku drogi, tarasując
Gabrielowi przejście. Powróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy poczułam
jego dłoń na wysokości łopatek.
– Po reakcji wnioskuję, że ci się podoba – prychnął, wskazując jednocześnie
na jeden z odleglejszych stolików, sugerując tym samym, byśmy go zajęli.
– Jak to jest w ogóle możliwe? – wymamrotałam, chłonąc widoki.
Gabriel odsunął dla mnie krzesło, po czym uśmiechnął się zawadiacko.
– Magia, señorita, magia.
Wywróciłam oczami, zrozumiawszy, że znów się ze mnie naśmiewa. Porzuciwszy
temat, zajęłam wskazane przez niego miejsce i sięgnęłam po kartę, na której
złotą farbą namalowany był dziwny, potrójnie splątany węzeł, w dodatku wpisany
w okrąg. Gabriel, widząc, że bardziej niż zawartości menu przyglądam się
okładce, pośpieszył z wyjaśnieniami.
– To triquetra. Symbolizuje trwałość, nierozerwalność, ale i równowagę.
Ponadto wskazuje na wzajemne przenikanie się zjawisk. Niektórzy utożsamiają ją
z czymś na kształt karmy, twierdząc, że cokolwiek zrobimy, za sprawą tego znaku
wróci do nas z potrojoną siłą. W religii chrześcijańskiej symbolem tym opatruje
się również Trójcę Świętą.
Uniosłam głowę znad karty, zaskoczona jego słowami. Chociaż wydawało mi
się, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu znam go na wylot, on i tak co chwila
mnie olśniewał.
– Jesteś zdumiewający – wymamrotałam, zanim udało mi się ugryźć w język.
Gabriel uśmiechnął się w sposób, który wyglądał na nim najlepiej –
szyderczy i drwiący. Ilekroć układał w ten sposób usta, jego oczy zdawały się
nabierać jeszcze większej głębi.
– Na co masz ochotę? – zapytał, zmieniając temat. – Wypiłaś kawę po drodze,
zakładam więc, że nie będziesz chciała kolejnej. Ale spokojnie, serwują tu wspaniałą
różaną herbatę. Powinnaś spróbować.
Niepewnie skinęłam głową, po czym otworzyłam kartę. Nazwy drinków i deserów
brzmiały co najmniej osobliwe, ale zważywszy na nietypowy wystrój kawiarni były
jak najbardziej na miejscu. Kiedy przy naszym stoliku pojawiła się kelnerka,
zdecydowałam się na czekoladowe
hokus-pokus, które według karty miało być kawałkiem brownie z wiśniowym
sosem, oraz rekomendowaną przez Gabriela herbatę, czyli różaną magię. Gabriel nie
wykazał się kreatywnością, bo spławił pracownicę lokalu mówiąc, że weźmie to
samo.
– Dodać ci rumu do herbaty? – zagadnęła jeszcze kelnerka, wypychając biodro
w jego kierunku.
Gabriel, podłapawszy moje wstrząśnięte spojrzenie, pokręcił głową.
– Wybacz, nie dziś. Prowadzę.
Dziewczyna odeszła w stronę kuchni, prowokująco kręcąc przy tym biodrami.
Co dziwniejsze jednak tylko ja zdawała się to zauważać; Gabriel, w
przeciwieństwie do mnie, nie odprowadził jej wzrokiem. Utkwił za to spojrzenie
we mnie, nieco pesząc mnie tą śmiałością.
– I jak, sprawdziłaś jej rzeczy? – zagadnął niby od niechcenia, odchylając
się lekko na krześle.
Schyliłam się lekko, strzepując z nogawki spodni nieistniejący paproch, aby
ukryć przed nim to, że nie zamierzam pozostać z nim do końca szczera. Kiedy
wróciłam do poprzedniej pozycji dodatkowo skrzyżowałam ramiona i oparłam się o
blat stołu, aby nie zdradzić się przy pomocy jakiegoś niekontrolowanego gestu.
– Nie miałam czasu – skłamałam. – Rozmawialiśmy niespełna dwanaście godzin
temu.
Gabriel skinął głową, pozornie się ze mną zgadzając. Widziałam jednak, że
moje wyznanie wzbudziło w nim podejrzliwość.
Prawdopodobnie popełniałam błąd, nie zaznajamiając go z moim nocnym
odkryciem, a konsekwencje tego czynu miały mnie w przyszłości zniszczyć. Mimo
wszystko nie potrafiłam zapomnieć o tym, że pomimo iż Gabriel Henderson był
jedyną osobą, z którą mogłam szczerze o tym wszystkim porozmawiać, był
jednocześnie tym, którego najmniej znałam, mimo iż moja intuicja zdawała
podpowiadać coś zgoła innego. Jego pomoc przy śledztwie byłaby nieoceniona, bez
dwóch zdań. Najpierw jednak potrzebowałam dowodu na to, że mogę mu w pełni
zaufać. W porównaniu do Soleil nie potrafiłam otwierać się przed ludźmi już
podczas pierwszego spotkania.
– Chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi zaufać, Selene – wtrącił nagle,
zupełnie jakby był w stanie przewidzieć, o czym w danej chwili myślałam. – Nie
znamy się długo, to fakt, ale łączy nas Soleil. A jej przecież ufałaś, czyż
nie?
Zmrużyłam lekko oczy, zła na to, że poruszył ten temat. Jak śmiał zarzucać
mi brak zaufania względem mojej siostry bliźniaczki?
– Wywołujesz we mnie sprzeczne uczucia – przyznałam po chwili, odwracając
wzrok. Nie zamierzałam mówić mu o tych wszystkich cieplejszych uczuciach, które
bezprawnie względem niego żywiłam, ale chciałam dyskretnie zasugerować mu, że
bardziej od słów cenię sobie czyny. – Z jednej strony chcę ci ufać, a z drugiej
widzę cię jako mrocznego typka szlajającego się po kościołach w środku nocy i
odbijającego naiwne, zajęte dziewczyny.
Tym razem to ja rozwścieczyłam jego. Przestał nonszalancko bujać się na
krześle i gwałtownie pochylił się do przodu, zmniejszając odległość między
nami.
– Nie wiedziałem, że ma chłopaka, jasne? I to ona znalazła mnie. Także
przestań robić ze mnie potwora. Może i nie jestem typem, któremu należy
przyklaskiwać, bo karmi biednych i ratuje sieroty z pożarów, ale nie zasługuję
również na to, żebyś mnie obwiniała za jej śmierć.
Słowo śmierć zawisło między nami,
podsycając atmosferę. Od wstania od stołu i czmychnięcia gdzie pieprz rośnie
dzieliło mnie niewiele. Powstrzymałam się jednak od robienia scen, pamiętając o
tym, że nie jesteśmy tu sami.
– Przepraszam – wymamrotałam, postanawiając jako pierwsza wyciągnąć dłoń na
zgodę. Potrzebowałam go, tego jednego byłam pewna. Mordowanie sojuszników
jeszcze na długo przed tym, nim zawiązało się z nimi sojusz nie było raczej
najmądrzejszym rozwiązaniem. – Po prostu nic o tobie nie wiem, okay? Dostałam
jakieś ochłapy informacji, które nie działają na twoją korzyść. Może po prostu
opowiesz mi o tym, jak poznałeś Sol? – zasugerowałam łagodnie, czując mimo
wszystko, że stąpam po kruchym lodzie.
Gabriel nie od razu się odezwał. Wpadł w ten typowy dla niego stan
zawieszenia, w którym na nikogo nie patrzył, z nikim nie rozmawiał, a jedynie
oddawał się rozmyślaniom. Kiedy trwało to chwilę, nie miałam nic przeciwko, ale
gdy zaczynało się przedłużać, zaczynało wyglądać niepokojąco.
– Wpadliśmy na siebie zeszłego lata – zaczął po chwili, spoglądając na mnie
nieco zamglonym wzrokiem. – Ja wracałem po nocnej zmianie, wyczerpany i zły, z
kolei ona… Siedziała na schodach kościoła, kuląc się z zimna, mimo iż na
zewnątrz mimo później pory mogło być ze dwadzieścia stopni. Nie płakała – już
nie – ale wciąż wyglądała na załamaną. Dosiadłem się, cholera, i zagadałem. Co
innego miałem zrobić?
Mimowolnie uśmiechnęłam się, słysząc ten komentarz.
– Tyle tylko że Soleil nie chciała ze mną rozmawiać. Ba, nie chciała nawet
obok mnie siedzieć. Była tak bardzo czymś przerażona, że nie przestawała się
kulić. Z początku myślałem, że może po prostu za dużo wypiła albo coś wzięła i
znajdowała się we własnym świecie, mierząc z nieistniejącymi lękami. Albo
zwyczajnie nie potrzebowała niczyjej litości i niezbyt subtelnie próbowała mi
to przekazać. Wtedy je jednak zobaczyłem: okropne, wręcz granatowe sińce
pokrywające jej przedramiona, układające się w kształt palców. Rozdarta przy
dekolcie góra sukienki ukazywała ich jeszcze więcej.
Mimowolnie zaschło mi w ustach, a przed oczami stanął obraz Soleil noszącej
w ostatnich tygodniach lipca sukienki z kołnierzykami i zabudowane topy, które
podkradała z mojej szafy, gdyż sama od zawsze stroniła od tego typu ubrań. Ani
słowem wówczas tego nie skomentowałam, przyzwyczajona do zmiennych nastrojów
siostry. Po zestawianiu jednak tego obrazu z wyznaniem Gabriela poczułam
napływającą mi do gardła żółć.
– Powiedziała ci… powiedziała ci, skąd je ma?
– Nie wiedziałaś o nich? – zapytał zdziwiony. Kiedy pokręciłam głową,
westchnął bezgłośnie. – Nie, nigdy nie zdradziła, jak je nabyła. Tamtego
wieczoru długo siedzieliśmy w ciszy, kilka metrów od siebie, czekając na to,
które pierwsze z nas pęknie. W końcu to ona poprosiła, bym odwiózł ją do
akademika. Miałem ochotę rozpierdolić faceta, który jej to zrobił, ale ani
wtedy, ani nigdy później nie zdradziła mi jego nazwiska. Nie dziw się jednak,
że nie ufam temu Aaronowi – dodał, krzywiąc się. – Nie mam żadnych dowodów, ale
jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.
Momentalnie pokręciłam głową, stając w obronie przyjaciela.
– Znam go od lat, wiem, że nie byłby do tego zdolny. Czy to na trzeźwo, czy
pod wpływem jakichś środków. Kochał ją… a ona kochała jego.
Gabriel parsknął, jednak nie był to gest mający ukazać jego rozbawienie.
– Pierdolenie – skwitował. – Kto jeszcze niby mógł zrobić jej te sińce? To
nie wyglądało na bijatykę, Selene. A sądząc po jej reakcji, nie sądzę również,
by były zrobione dla przyjemności.
Aż się wzdrygnęłam, kiedy obraz, który nie powinien nigdy pojawić się w
mojej głowie w połączeniu z imieniem siostry, nagle wykwitł w mojej
podświadomości.
– Powiedziałaby mi, gdyby ktoś… ktoś ją…
Słowo gwałt nie potrafiło przejść
mi przez usta. Dotychczas myślałam, że sceny jak te dzieją się tylko w filmach,
a studenckie imprezy są w rzeczywistości nudne. Co jeśli na jednej z nich
Soleil została brutalnie skrzywdzona? Jeśli ktoś, nawet zupełnie przypadkowy,
wykorzystał ją, kiedy była pod wpływem alkoholu? W ostatnich tygodniach Sol
wyglądała na nieco przygaszoną i wycofaną, ale przecież wyczułabym, gdyby coś
było na rzeczy. Co prawda w tamtym okresie wiele złych rzeczy złożyło się na
siebie, przygniatając nas obie, ale to… wiedziałabym o tym. Musiałabym
wiedzieć. Tym bardziej, że Sol kompletnie nie potrafiła kłamać, a już tym
bardziej mnie.
– Proszę bardzo, wasze zamówienie.
Aż podskoczyłam, kiedy obok naszego stolika pojawiła się kelnerka.
Dziewczyna, zupełnie inna niż ta, która przyjmowała od nas zamówienie,
spojrzała najpierw na mnie, potem na Gabriela.
– Coś ty jej naopowiadał, co, Gabe? – zażartowała. – Dziewczyna wygląda na
wstrząśniętą.
– Nie grożę jej, jeśli tego się obawiasz, Blaise – odparł Gabriel, siląc
się na rozbawiony ton.
Przyjrzałam się kelnerce, która przyniosła nasze zamówienie. Mogła być
mniej więcej w moim wieku, choć brak makijażu i pudroworóżowa sukienka z
kołnierzykiem, którą miała na sobie, odejmowały jej kilka lat. Nie mogłam
jednak wyzbyć się uczucia, jakobym skądś ją znała. Było bowiem coś znajomego w
jej buńczucznej postawie, rozbawionych oczach i potarganych, płowych włosach.
Nie wiedzieć czemu, kojarzyła mi się z Blair.
Dziewczyna, widząc, że się jej przyglądam, puściła do mnie oczko, sugerując
tym samym, że ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kim jestem. Jakby na
potwierdzenie tej tezy wsunęła sobie długopis za ucho i podała mi dłoń.
– Cześć, jestem Blaise. A ty musisz być Soleil. Gabriel sporo o tobie
mówił, ale chyba nie zostałyśmy sobie należycie przedstawione.
Uderzona tymi słowami z opóźnieniem zreflektowałam się i podałam blondynce
dłoń. Równocześnie planowałam sprostować całą tę sytuację krótkim wyjaśnieniem,
jednak ledwo nasza skóra się ze sobą zetknęła, poczułam coś w rodzaju elektrycznego
impulsu, który na ułamek sekundy mnie zamroczył. Blaise musiała doświadczyć
tego samego, bo jako pierwsza wyswobodziła dłoń z uścisku i lekko zatoczyła się
do tyłu, wpadając przy tym na sąsiedni stolik. Zdumiona i wstrząśnięta
doświadczeniem, którego obie nie byłyśmy w stanie pojąć, obie dłonie ukryła w
kieszeniach fartucha.
Gabriel, który jako pierwszy otrząsnął się z zamroczenia, dopadł do
blondynki, usiłując wybadać, co stało za jej dziwnym zachowaniem. Blaise
krzyknęła, kiedy delikatnie dotknął jej ramienia, po czym gwałtownie odskoczyła
do tyłu, zrzucając ze stołu wazon i dwie karty. Trzask pękającego szkła
zaalarmował pozostałych członków obsługi. Dwie kelnerki, wyraźnie zaniepokojone
zaistniałą sytuacją, za wszelką cenę starały się uspokoić coraz głośniej
panikującą Blaise.
– Śmierć, tyle śmierci… – Na zmianę mamrotała pod nosem i krzyczała,
jednocześnie próbując uwolnić się z uścisku znajomych.
Ostatecznie jednak Gabrielowi udało się ją nakłonić do wycofania się na
zaplecze. Wtulona w jego ramię zaczęła bezgłośnie szlochać, czyniąc całą tę sytuację
jeszcze bardziej irracjonalną. Druga z pozostałych kelnerek – kolejna blondynka,
choć nieco starsza, dziwnie przypominająca mi Blair – sprzątała powstały z ręki
Blaise bałagan, od czasu do czasu na mnie spoglądając. Byłam jednak zbyt
sparaliżowana ze strachu, by najzwyczajniej w świecie wstać i opuścić lokal.
Zamiast tego grałam z nieznajomą w tę irracjonalną walkę na spojrzenia, mimo iż
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że przegram.
Kiedy zza zaplecza wyłoniła się sylwetka Gabriela, mimowolnie odetchnęłam z
ulgą. Zanim jednak brunetowi udało się dotrzeć do mnie, nieznajoma kelnerka
chwyciła go za nadgarstek, zatrzymując w pół drogi.
– Kogo ty żeś tu przyprowadził, co? – wysyczała, nic nie robiąc sobie z
tego, że siedzę tuż obok i słyszę każde słowo z ich wymiany zdań. – Blaise nie
miała… nie zachowywała się w ten sposób od dawna. Z tą twoją panną jest coś nie
w porządku.
– Zachowaj opinię dla siebie, Sienno. W tym towarzystwie nikt nie jest nią
zainteresowany.
– Twoja cholerna morda sprawia, że każdego dnia żałuję zawartego przed laty
sojuszu – wymamrotała, obracając się na pięcie. – Jeśli Blaise z tego nie
wyjdzie, nie ręczę za siebie – dorzuciła na odchodne, nie byłam jednak pewna,
do którego z nas kierowała te wściekłe słowa.
Na sali na powrót zapanowała cisza, urozmaicona jedynie delikatnymi
dźwiękami instrumentów smyczkowych puszczanych gdzieś z głośników. Pozostali
klienci starali się albo powrócić do przerwanych czynności, albo dyskretnie się
ulotnić, nie chcąc narażać się gniewnie nastawionej do świata Siennie.
– Chodź – rzucił bezpłciowo Gabriel, ruszając w kierunku wyjścia. – Musimy
zmienić miejscówkę.
Witam!Trochę mi to zajęło, ale oto jestem. Listopad-grudzień jest jednak czasem, w którym najłatwiej o wpadnięcie w emocjonalny dołek. Choć miałam mnóstwo czasu do pisania, jakoś nie potrafiłam się przemóc. Odwlekałam to, wciąż wynajdując jakieś wymówki. Plus zaczęłam oglądać Przyjaciół (i w międzyczasie skończyłam, ale kto by to liczył) co znacząco skurczyło moje zasoby wolnego czasu. Niczego jednak nie żałuję! I pomału chyba zaczynam nabierać wiatru w żagle, jeśli chodzi o tę historię. Zaczynanie czegoś nowego, czy to serialu czy książki, zawsze wiąże się z ryzykiem. Mam jednak przeczucie, że ten czas już za nami a ja domknę przynajmniej pierwszą księgę z planowanych dwóch. Ale to tylko dlatego, ze na pierwszą mam wyraźny pomysł, podczas gdy druga... cóż, koncepcja wciąż się zmienia. Ale wszystko przyjdzie z czasem ;)Uściski dla wytrwałych!Klaudia
EDIT 10.05.20
Wciąż mi się wydaje, że za dużo Gabrysia i że za szybko to wszystko... Ale jak próbowałam to opóźnić, to wychodziło coś jeszcze gorszego. Zastój łapałam ja i moja wena a nie relacja S-G. Także przepraszam, tak już zostaje - nie umiem inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz