sobota, 23 listopada 2019

Osiem










Ledwo przekroczyłam próg kawiarni, do moich nozdrzy dotarł przyjemny, słodko-gorzki zapach kawy i spienionego mleka. Wiedziona tą cudowną nutą zapachową podeszłam do baru, zajmując jeden z czterech wolnych hokerów. Większość studentów zakończyła wykłady na dziś, nic więc dziwnego, że kawiarnia świeciła pustkami.
Starałam za wszelką cenę skupiać się na tym, co było tu i teraz, żeby nie rozmyślać za dużo nad tym, co spotkało mnie w przymierzalni. Struktury, zapachy, smaki – zwracałam na to wszystko większą uwagę niż zwykle. Dzięki temu jednak wciąż zwodziłam swój umysł, podsuwając mu inne tematy do rozważań.
Reszta mojego wypadu z Blair upłynęła pod znakiem niezręczności i przeciągającej się z mojej strony ciszy. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że niczym paranoiczka rozmyślałam  o tym, co mnie spotkało. Blondynka, nie owijając w bawełnę, wprost zauważyła, że to z mojej strony nie fair – w końcu dopiero co postanowiłam się z nią pojednać. Nie chcąc zaprzepaścić szansy na nową relację, ale jednocześnie wiedząc, że nie mogę wyznać dziewczynie prawdy, skłamałam, mówiąc, że jestem przybita, ponieważ w przymierzalni odbyłam nieprzyjemną rozmowę telefoniczną. To nieco uciszyło Blair, mimo iż widziałam, że aż ją skręca z ciekawości. Na szczęście musiałyśmy wrócić na uczelnię, więc niewdzięczny temat okraszony moim kłamstwem zginął na tle tych innych, stricte uniwersyteckich.
– Cześć, S. To samo, co rano? – zapytał Aaron, puszczając do mnie oczko.
Świadoma tego, że chłopak z pewnością widział mój poranny taniec żałości przez szklaną witrynę kawiarni, kiedy to omal nie poparzyłam się kawą przez swoją nieporadność, jedynie westchnęłam ciężko.
– Cokolwiek, co postawi mnie na nogi.
– Ciężki dzień? – zagadnął, sięgając po papierowy kubek.
Wciąż dziwiła mnie ta lekkość naszych rozmów. To fakt, nie obyło się bez drobnych zgrzytów na początku, niemniej jednak to, że kiedyś znaliśmy się na wylot, było w tej kwestii bardzo pomocne. Dopóki nie poruszaliśmy pewnych tematów, rozmowy były pełne swobody. Ja sama czułam się lepiej, kiedy znajdowałam się w jego obecności. Jakoś tak… lżej. Wiedziałam jednak, że przy Aaronie nie muszę niczego udawać. Był jedyną osobą, której nie byłam w stanie okłamać – nie licząc oczywiście Soleil. Podczas gdy rodzice łykali moje bajeczki bez mrugnięcia okiem, tak on nigdy nie dawał się nabrać. Z tego też powodu nasze rozmowy były szczere i niepodszyte fałszem. Aaron doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdy mówiłam, że czuję się świetnie, w rzeczywistości błagam o pomoc i bardzo dyskretnie mi ją ofiarowywał.
Ciężki to ładny eufemizm niecenzuralnego zwrotu, który ciśnie mi się na usta – wyznałam, patrząc, jak Aaron zwinnie przeskakuje od jednego stanowiska do drugiego, przygotowując dla mnie karmelowe latte. Pokrótce opowiedziałam mu o wypadzie z Blair oraz zarzutach blondynki do mojej osoby. – W dodatku ostatnio znów zaczęłam mieć problemy ze snem. Nadal jednak nie znalazłam psychiatry, który mógłby przepisać mi nowe leki. Chciałam je całkowicie odstawić, ale… Cóż, chyba nadal na to za wcześnie.
Antydepresanty nie pozbawiały mnie koszmarów, ale sprawiały, że łatwiej zasypiałam. Dzięki nim czułam się też bardziej wypoczęta, gdyż w mojej głowie nie kłębiło się od niepotrzebnych myśli.
– Mogę ci podrzucić wizytówkę do mojego – zaoferował natychmiast Aaron, ożywiając się. – I zanim coś powiesz… Nie, nie ma w tym żadnego konfliktu interesu. Nie musisz mu wspominać, że się znamy, a on jest o tyle prawy, że nawet nie raczy o tym wspomnieć. Zanim trafiłem na Luciena sam błądziłem po złych i gorszych specjalistach.
Aaron postawił przede mną kubek z parującym płynem, po czym wytarł dłonie w brązowy fartuszek, który miał przewiązany wokół bioder. Zasygnalizował, że skoczy na moment na zaplecze po portfel, i że mam w tym czasie przypilnować kasy, po czym zniknął za koralikową zasłoną. Nie zdążyłam nawet zaoponować.
Podczas jego stosunkowo krótkiej nieobecności zabrzęczał dzwoneczek przy drzwiach, sygnalizujący nadejście nowego klienta. Spojrzałam w kierunku zaplecza, sprawdzając, czy Aaron się nie zbliża. Uświadomiwszy sobie, że mój przyjaciel zaginął na dobre, postanowiłam się obrócić i poinformować nowego klienta, że barista lada moment powinien się pojawić, aby uchronić przyjaciela przed nieprzyjemnościami. Nim jednak udało mi się obrócić, wyczułam przebijający się ponad aromat kawy zapach znanych mi męskich perfum. Świadomość, że pojawił się znacznie szybciej, niż się go spodziewałam, na moment wybiła mnie z rytmu. Nie uwierzyłam mu, kiedy nad ranem obiecywał, że mnie znajdzie.
– Witaj, señorita. Pozwolisz, bym się dosiadł?
Zaraz po tym, jak osiadła pierwsza fala motyli wywołanych hiszpańskim zwrotem, który padł z jego ust, odczułam niepokój. Otworzyłam usta, by jakoś zareagować, a przede wszystkim wyciągnąć go z kawiarni przed powrotem Aarona, ale w tej samej chwili zagrzechotały koraliki oddzielające wnętrze kawiarni od zaplecza i do środka wszedł mój przyjaciel. Przeczesał dłonią rozjaśnione włosy, patrząc to na mnie, to na Gabriela.
– Mogę coś podać? – zapytał uprzejmie, spoglądając na stojącą za mną męską postać.
Poczułam uścisk w żołądku. Czułam się trochę tak, jakbym była świadkiem jakiegoś przełomowego momentu. Nie wiedzieć czemu myślałam, że mężczyźni będą się znali, a przynajmniej wiedzieli, kim są, a to wywoła niepotrzebną burzę. Najwidoczniej jednak naczytałam się zbyt wielu romansów, w których konfrontacje byłych i obecnych kochanków były wydarzeniami gwałtownymi i gniewnymi, podczas gdy w realnym świecie takie akcje nieczęsto miały prawo bytu.
– Tylko pokrywkę do kawy Selene – oznajmił Gabriel, a w jego tonie wyczułam wymuszony uśmiech. – Musi wziąć ją na wynos. Właśnie zbieramy się do wyjścia.
Aaron nie wyglądał na przekonanego. Spojrzał na mnie, unosząc w górę kontrastującą z jego płowymi włosami kruczoczarną brew.
– Selie, to prawda? Znasz tego faceta?
Odchrząknęłam, wciąż z jakiegoś powodu nie potrafiąc dojść do siebie. W napięciu czekałam na iskrę, która wzbudzi pożogę.
– Tak – wychrypiałam po chwili. – Totalnie zapomniałam, że się z nim umówiłam.
Aaron jeszcze przez chwilę mi się przyglądał, doszukując się w moich słowach krztyny fałszu. Mówiłam jednak kompletnie szczerze i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to nie chciał tak łatwo odpuścić. Męska duma nie pozwalała mu poddać się bez walki. Ostatecznie jednak zmiękł, prawdopodobnie pod naciskiem mojego spojrzenia, bo z westchnieniem obrócił się na pięcie, sięgając z półki pokrywkę pasującą do mojego kubka. Nałożył ją na naczynie, upewniając się, że idealnie przylega z każdej strony i nie poparzę się kawą, kiedy będę ją popijać w trasie. Zanim wręczył mi kubek, na jego wierzchu ułożył kredowobiały kartonik. Wizytówka ułożona była rewersem, aby ukryć jej treść przed spojrzeniem Gabriela, za co podziękowałam Aaronowi delikatnym uśmiechem.
– Daj, wezmę to, byś się znowu nie poparzyła – zażartował Gabriel, sięgając po kubek z kawą.
Zamarłam z wizytówką w dłoni, po czym ostrożnie obróciłam się w jego stronę. Nie potrafiąc się powstrzymać, najpierw zlustrowałam go wzrokiem od stóp do głów. Ubrany cały na czarno zamiast wtapiać się w tłum, jedynie przykuwał uwagę. Wszystkiemu winna była jednak ta niechlujnie zapięta koszula, przetarte dżinsy i motocyklowe buty brzęczące ćwiekami przy każdym kroku. Nieułożone włosy prosiły się o użycie szczotki i lekkie strzyżenie, a wykrzywiający wargi uśmiech sugerował, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo i marzy, by stąd czmychnąć. Z tego też powodu nie drążyłam tematu, ale zanotowałam w myślach, by po opuszczeniu kawiarni zapytać go o to, skąd u diabła wiedział o moim porannym wypadku z kawą.
– Dzięki za rozmowę – rzuciłam do Aarona, siląc się na uśmiech. – I oczywiście za wizytówkę. Zadzwonię tam po południu.
– Z całą pewnością nie pożałujesz – dorzucił usłużnie mój przyjaciel, nerwowo składając ręce na ladzie. – Zadzwoń też do mnie, jak już będziesz coś wiedziała.
To powiedział. A w rzeczywistości chodziło mu o to, bym odezwała się po powrocie do domu, gdyż absolutnie nie ufał Gabrielowi.
Skinęłam głową, jednocześnie przerzucając sobie torebkę przez ramię. Po raz ostatni spojrzałam na Aarona i uśmiechnęłam się do niego, po czym bez słowa ruszyłam w stronę wyjścia. Nie słysząc jednak, by Gabriel podążał za mną, zatrzymałam się przy drzwiach i obejrzałam na niego. Z miną, którą ciężko było mi zinterpretować, spoglądał na Aarona, tocząc z nim niemą wojnę na spojrzenia. Dopóki nie zwróciłam się do niego pełnym imieniem, przywołując go tym samym do porządku, nie dołączył do mnie. Kiedy jednak pokonał dzielący nas dystans, z rozmachem otworzył przede mną drzwi. Bezgłośnie wzdychając, wyszłam na zewnątrz.
– Twoja kawa – oznajmił cierpko Gabriel, podając mi kubek.
Jego krok był szybki i sprężysty, dokładnie taki, jakiego używają wkurzeni ludzie, chcący jak najszybciej zmienić lokalizację. Dreptałam posłusznie za nim, nie chcąc się narazić. Świadomość tego, że Gabriel wiedział, kim dla Soleil był Aaron, wystarczyła, bym nie chciała ciągnąć tematu.
– Czemu z nim trzymasz, co?
Nie spodobał mi się ton, którego użył Gabriel – zupełnie jakby zarzucał mi popełnienie jakiegoś krwawego przestępstwa. To, że nie przepadał za Aaronem, nie znaczyło, że mógł kazać mi wykluczyć go z kręgu moich znajomych.
– To on powinien pałać do ciebie nienawiścią, ponieważ kręciłeś z Soleil, kiedy oni jeszcze formalnie byli w związku – odgryzłam się, kolejny raz tego dnia nie potrafiąc utrzymać języka za zębami.
Gabriel zatrzymał się w połowie drogi na parking. Zrobiłam to samo, jednocześnie obracając się lekko, by na niego spojrzeć.
– To niemożliwe. Sol mówiła, że sprawy między nimi już dawno zostały zakończone.
Przez kilka chwil po prostu na niego patrzyłam, próbując w ten sposób oswoić go z odpowiedzią, która dopiero miała nadejść.
– Przechodzili kryzys, ale nie było oficjalnego zerwania.
– To niemożliwe – powtórzył niczym stara, zarysowana płyta sprawiając. – Soleil nie była tym typem kobiety.
Westchnęłam, spoglądając na trzymany w dłoni kubek. Zamaszysty podpis, którego wcześniej nie zauważyłam, miał za zadanie poprawić mi humor, ale w tamtej chwili jedynie mnie pogrążył.
„Rozchmurz się, Selie! xo”
Podłapałam zmieszane spojrzenie Gabriela.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy ktokolwiek w ogóle wiedział, jakim typem kobiety była Soleil, skoro samej sobie nie pozostawała wierna. 
Gabriel nie odpowiedział. Pokonał ostatnie dzielące go od auta metry i użył klucza w drzwiach po stronie kierowcy, odblokowując zamki w pozostałych. Brak autopilota usprawiedliwiony był tym, że Gabriel jeździł jednym z tych starych samochodów, które ludzie niebędący fanatykami motoryzacji mogli oglądać co najwyżej w telewizji. Zapytany przeze mnie o rok produkcji tego błękitnego cacka z dumą oświadczył, że patrzyłam na Chevroleta Camaro z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. Nie wiedząc, co mogłabym odpowiedzieć, wyznałam jedynie, że spodobała mi się wizja jeżdżenia po mieście kabrioletem.
– Jazda w biały dzień nie daje tyle przyjemności co o wschodzie bądź zachodzie słońca – odrzekł, uśmiechając się i z namaszczeniem dotykając błękitnej, rozgrzanej słońcem karoserii.
Przejął ode mnie torebkę i umieścił ją na tylnej kanapie, po czym otworzył drzwi po stronie pasażera, zamaszystym gestem zapraszając mnie do środka. Spojrzałam na niego zmieszana, co najmniej zaskoczona tak nagłym przejawem galanterii z jego strony, jednak nie zaoponowałam. Zamiast tego absolutnie niezgrabnie usiadłam na fotelu pokrytym ciemnobrązową tapicerką, czekając, aż Gabriel obejdzie auto. Zanim zajął miejsce, z kieszeni ciemnych dżinsów wyciągnął pęk kluczy. Doczepiony do nich brelok w kształcie krzyża zalśnił w popołudniowym słońcu, przykuwając moją uwagę.
– Wybacz niedyskretne pytanie, ale podczas pierwszego spotkania dałeś mi do zrozumienia, że twoja relacja z Bogiem pozostawia sporo do życzenia – zauważyłam, przyglądając się, jak wkłada klucze do stacyjki. Brelok z krzyżem obił się o jego kolano, kiedy odpaliwszy auto puścił go wolno. – A mimo to twoje zachowanie, a także auto, w  którym pełno świętych symboli, temu zaprzecza.
Mówiąc to, wymownie spojrzałam na tkwiące w stacyjce kluczyki czy wsteczne lusterko, na którym był zawieszony burgundowy różaniec. Ponadto w plastikowym uchwycie obok skrzyni biegów, w którym normalni ludzie trzymaliby kubek z kawą czy innym gorącym płynem, Gabriel przechowywał mosiężny, bogato zdobiony krucyfiks wielkości rozpostartej dłoni.
– To część mojej pracy – przyznał, wyjeżdżając z parkingu.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
– To kim niby jesteś? Księdzem?
Gabriel roześmiał się, wyraźnie rozbawiony tą wizją. Nie sygnalizując skrętu, zjechał na sąsiedni pas, po czym wyminął wleczącą się przed nami ciężarówkę. Powiedzieć, że tak brawurowym stylem jazdy przyprawił mnie o palpitacje serca to mało. A kiedy dodatkowo w nonszalanckim geście zarzucił lewy łokieć na drzwi, przytrzymując kierownicę jedną ręką, życie przeleciało mi przed oczami.
– Można powiedzieć, że handluję bronią – wyznał po chwili, całkowicie puszczając kierownicę na rzecz zmiany biegu na wyższy.
– Możesz, proszę, prowadzić normalnie? – wymamrotałam, na moment gubiąc wątek. Patrzenie na to, jak kaleczy styl jazdy, łamało mi jednak serce.
Gabriel ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego i zgryźliwego. Zupełnie jakbyśmy mieli po dwanaście lat, a jego niebywale rozbawiło moje cierpienie i miał w planach dalsze droczenie się. Jakby na potwierdzenie tej tezy puścił kierownicę i uniósł w górę obie dłonie, wykrzykując radośnie:
– Patrz, señorita, bez trzymanki!
W dziecięcym odruchu zakryłam twarz dłońmi, szybko jednak uświadomiłam sobie, że muszę pozostać jedyną rozsądną i obserwować ulicę, dlatego otworzyłam oczy i zaczęłam wyszukiwać zagrożenia. Szosa przed nami była jednak wyjątkowo opustoszała jak na tę porę dnia, co było tak samo pocieszające jak i przerażające, i absolutnie nie tłumaczyło infantylnego zachowania Gabriela.
– Och, no weź się rozchmurz. Przecież nie zrobiłbym ci krzywdy – westchnął po chwili, poprawiając się na fotelu i chwytając kierownicę tak, jak należy.
Mimo iż odetchnęłam z ulgą, widząc, że przestał się wygłupiać, poważny wyraz nie opuścił mojej twarzy.
– Tak? A niby skąd mogę to wiedzieć?
Gabriel nie odpowiedział, jednak nie winiłam go za to. Na zadane przeze mnie pytanie nie istniała bowiem idealna odpowiedź. Podświadomie czułam, że mogę mu ufać, a jego zapewnienia są szczere, ale niekiedy poprzez zachowanie sam sobie przeczył. Nie wiedziałam, jakim mianem mogłam określić naszą relację, ale było więcej niż pewne, że już na tym etapie śmiało mogłam nazwać ją popieprzoną.
Moje serce wciąż było na etapie wykonywania fikołków, ilekroć pojawiał się w zasięgu wzroku, a ja nie rozumiałam, dlaczego reagowało w ten sposób; tym bardziej że Gabriel zdawał się pozostawać względem mnie obojętny. Trójkąt, w który nieświadomie wciągnęła nas Soleil, niezmiennie uprzykrzał nam życie, nawet mimo śmierci jednego z uczestników. Jednocześnie mnie to przerażało i fascynowało. Było coś ciekawego w przyciąganiu, które odczuwałam względem jego osoby. Tym bardziej, że nigdy do żadnego mężczyzny nie odczuwałam aż takiego pożądania. W przeciwieństwie do Soleil nie byłam osobą kochliwą, a w podstawówce czy liceum obyłam się bez masy zbędnych zauroczeń. W związku byłam tylko raz – chłopak miał na imię Mike i wyszliśmy na dwie randki w odstępie trzech tygodni. Po tym czasie, kilku infantylnych całusach skradzionych w ciemnej sali kinowej i nieszczególnie łzawym pożegnaniu, rozeszliśmy się w swoje strony. To, co czułam do Gabriela, czymkolwiek to było, stanowiło więc dla mnie nowe doświadczenie.
Milczeliśmy aż do końca trasy. Gabriel starał się prowadzić przepisowo, za co byłam mu niebywale wdzięczna. Mimo że raz czy dwa z przyzwyczajenia zarzucił łokieć na drzwi, szybko korygował potknięcie. Samo to, że próbował naprawdę wiele dla mnie znaczyło.
– Mówiłeś, że handlujesz bronią – zauważyłam, kiedy Gabriel rozpoczął skomplikowany proces parkowania na krawężniku między hydrantem a półciężarówką dostawczą. – Nadal jednak nie rozumiem, jaki to ma związek z religią.
Gabriel zaciągnął ręczny hamulec, po czym spojrzał na mnie, wzruszając ramionami.
– Boże, chroń Królową – zacytował w ramach odpowiedzi. – To rodzaj rodzinnej spuścizny. Nie drąż, bo naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać – dodał, posyłając mi cierpki uśmiech.
Kiedy jednak poprosiłam o wyjaśnienia, zbył mnie, mówiąc, że jego profesja nie ma nic wspólnego z motywem przewodnim naszego spotkania. Po tych słowach wyskoczył z auta i ruszył w kierunku wejścia do kawiarni. Zaskoczona tym, że tym razem nie otworzył dla mnie drzwi, z opóźnieniem sięgnęłam ku klamce.
Gabriel zaczekał na mnie przed wejściem i przepuścił w progu. Powoli, z obawy przed tym, co zastanę wewnątrz, pokonałam skąpany w półmroku korytarz, czując na karku jego spokojny oddech. Okazało się, że wewnątrz kawiarni nie było wiele jaśniej, a to za sprawą licznych roślin pnących porastających ściany, ozdobne kolumny czy futryny. Głównie zielone, gdzieniegdzie tylko kwitnące na biało, z drobnymi liśćmi w kształcie serca odwracały uwagę od surowego wystroju, który mimo wszystko również miał w sobie coś wyjątkowego. Połączenie czerni i bieli z surowym, ceglanym wykończeniem gwarantowało spektakularny efekt. To trochę tak, jakby stworzyć ogród na zgliszczach jakiegoś opuszczonego domu bądź w piwnicy. Półmrok, wyczuwalna w powietrzu wilgotność i oczywiście zapach roślin i kawy zdawały się przenosić uczestnika w dotąd niezbadany wymiar.
Ponadto aby wejść do środka i zająć miejsce przy którymś ze stolików, należało przejść przez różaną bramę; kwitnącą obficie, mimo iż kończył się już sezon na te kwiaty. Z ciekawości aż dotknęłam jednej z nich, by na własnej skórze przekonać się o jej autentyczności. Nadmiar wrażeń i doznań przytłoczył mnie do tego stopnia, że z rozdziawionymi ustami stanęłam na środku drogi, tarasując Gabrielowi przejście. Powróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy poczułam jego dłoń na wysokości łopatek.
– Po reakcji wnioskuję, że ci się podoba – prychnął, wskazując jednocześnie na jeden z odleglejszych stolików, sugerując tym samym, byśmy go zajęli.
– Jak to jest w ogóle możliwe? – wymamrotałam, chłonąc widoki.
Gabriel odsunął dla mnie krzesło, po czym uśmiechnął się zawadiacko.
– Magia, señorita, magia.
Wywróciłam oczami, zrozumiawszy, że znów się ze mnie naśmiewa. Porzuciwszy temat, zajęłam wskazane przez niego miejsce i sięgnęłam po kartę, na której złotą farbą namalowany był dziwny, potrójnie splątany węzeł, w dodatku wpisany w okrąg. Gabriel, widząc, że bardziej niż zawartości menu przyglądam się okładce, pośpieszył z wyjaśnieniami.
– To triquetra. Symbolizuje trwałość, nierozerwalność, ale i równowagę. Ponadto wskazuje na wzajemne przenikanie się zjawisk. Niektórzy utożsamiają ją z czymś na kształt karmy, twierdząc, że cokolwiek zrobimy, za sprawą tego znaku wróci do nas z potrojoną siłą. W religii chrześcijańskiej symbolem tym opatruje się również Trójcę Świętą.
Uniosłam głowę znad karty, zaskoczona jego słowami. Chociaż wydawało mi się, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu znam go na wylot, on i tak co chwila mnie olśniewał.
– Jesteś zdumiewający – wymamrotałam, zanim udało mi się ugryźć w język.
Gabriel uśmiechnął się w sposób, który wyglądał na nim najlepiej – szyderczy i drwiący. Ilekroć układał w ten sposób usta, jego oczy zdawały się nabierać jeszcze większej głębi.
– Na co masz ochotę? – zapytał, zmieniając temat. – Wypiłaś kawę po drodze, zakładam więc, że nie będziesz chciała kolejnej. Ale spokojnie, serwują tu wspaniałą różaną herbatę. Powinnaś spróbować.
Niepewnie skinęłam głową, po czym otworzyłam kartę. Nazwy drinków i deserów brzmiały co najmniej osobliwe, ale zważywszy na nietypowy wystrój kawiarni były jak najbardziej na miejscu. Kiedy przy naszym stoliku pojawiła się kelnerka, zdecydowałam się na czekoladowe hokus-pokus, które według karty miało być kawałkiem brownie z wiśniowym sosem, oraz rekomendowaną przez Gabriela herbatę, czyli różaną magię. Gabriel nie wykazał się kreatywnością, bo spławił pracownicę lokalu mówiąc, że weźmie to samo.
– Dodać ci rumu do herbaty? – zagadnęła jeszcze kelnerka, wypychając biodro w jego kierunku.
Gabriel, podłapawszy moje wstrząśnięte spojrzenie, pokręcił głową.
– Wybacz, nie dziś. Prowadzę.
Dziewczyna odeszła w stronę kuchni, prowokująco kręcąc przy tym biodrami. Co dziwniejsze jednak tylko ja zdawała się to zauważać; Gabriel, w przeciwieństwie do mnie, nie odprowadził jej wzrokiem. Utkwił za to spojrzenie we mnie, nieco pesząc mnie tą śmiałością.
– I jak, sprawdziłaś jej rzeczy? – zagadnął niby od niechcenia, odchylając się lekko na krześle.
Schyliłam się lekko, strzepując z nogawki spodni nieistniejący paproch, aby ukryć przed nim to, że nie zamierzam pozostać z nim do końca szczera. Kiedy wróciłam do poprzedniej pozycji dodatkowo skrzyżowałam ramiona i oparłam się o blat stołu, aby nie zdradzić się przy pomocy jakiegoś niekontrolowanego gestu.
– Nie miałam czasu – skłamałam. – Rozmawialiśmy niespełna dwanaście godzin temu.
Gabriel skinął głową, pozornie się ze mną zgadzając. Widziałam jednak, że moje wyznanie wzbudziło w nim podejrzliwość.
Prawdopodobnie popełniałam błąd, nie zaznajamiając go z moim nocnym odkryciem, a konsekwencje tego czynu miały mnie w przyszłości zniszczyć. Mimo wszystko nie potrafiłam zapomnieć o tym, że pomimo iż Gabriel Henderson był jedyną osobą, z którą mogłam szczerze o tym wszystkim porozmawiać, był jednocześnie tym, którego najmniej znałam, mimo iż moja intuicja zdawała podpowiadać coś zgoła innego. Jego pomoc przy śledztwie byłaby nieoceniona, bez dwóch zdań. Najpierw jednak potrzebowałam dowodu na to, że mogę mu w pełni zaufać. W porównaniu do Soleil nie potrafiłam otwierać się przed ludźmi już podczas pierwszego spotkania.
– Chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi zaufać, Selene – wtrącił nagle, zupełnie jakby był w stanie przewidzieć, o czym w danej chwili myślałam. – Nie znamy się długo, to fakt, ale łączy nas Soleil. A jej przecież ufałaś, czyż nie?
Zmrużyłam lekko oczy, zła na to, że poruszył ten temat. Jak śmiał zarzucać mi brak zaufania względem mojej siostry bliźniaczki?
– Wywołujesz we mnie sprzeczne uczucia – przyznałam po chwili, odwracając wzrok. Nie zamierzałam mówić mu o tych wszystkich cieplejszych uczuciach, które bezprawnie względem niego żywiłam, ale chciałam dyskretnie zasugerować mu, że bardziej od słów cenię sobie czyny. – Z jednej strony chcę ci ufać, a z drugiej widzę cię jako mrocznego typka szlajającego się po kościołach w środku nocy i odbijającego naiwne, zajęte dziewczyny.
Tym razem to ja rozwścieczyłam jego. Przestał nonszalancko bujać się na krześle i gwałtownie pochylił się do przodu, zmniejszając odległość między nami.
– Nie wiedziałem, że ma chłopaka, jasne? I to ona znalazła mnie. Także przestań robić ze mnie potwora. Może i nie jestem typem, któremu należy przyklaskiwać, bo karmi biednych i ratuje sieroty z pożarów, ale nie zasługuję również na to, żebyś mnie obwiniała za jej śmierć.
Słowo śmierć zawisło między nami, podsycając atmosferę. Od wstania od stołu i czmychnięcia gdzie pieprz rośnie dzieliło mnie niewiele. Powstrzymałam się jednak od robienia scen, pamiętając o tym, że nie jesteśmy tu sami.
– Przepraszam – wymamrotałam, postanawiając jako pierwsza wyciągnąć dłoń na zgodę. Potrzebowałam go, tego jednego byłam pewna. Mordowanie sojuszników jeszcze na długo przed tym, nim zawiązało się z nimi sojusz nie było raczej najmądrzejszym rozwiązaniem. – Po prostu nic o tobie nie wiem, okay? Dostałam jakieś ochłapy informacji, które nie działają na twoją korzyść. Może po prostu opowiesz mi o tym, jak poznałeś Sol? – zasugerowałam łagodnie, czując mimo wszystko, że stąpam po kruchym lodzie.
Gabriel nie od razu się odezwał. Wpadł w ten typowy dla niego stan zawieszenia, w którym na nikogo nie patrzył, z nikim nie rozmawiał, a jedynie oddawał się rozmyślaniom. Kiedy trwało to chwilę, nie miałam nic przeciwko, ale gdy zaczynało się przedłużać, zaczynało wyglądać niepokojąco.
– Wpadliśmy na siebie zeszłego lata – zaczął po chwili, spoglądając na mnie nieco zamglonym wzrokiem. – Ja wracałem po nocnej zmianie, wyczerpany i zły, z kolei ona… Siedziała na schodach kościoła, kuląc się z zimna, mimo iż na zewnątrz mimo później pory mogło być ze dwadzieścia stopni. Nie płakała – już nie – ale wciąż wyglądała na załamaną. Dosiadłem się, cholera, i zagadałem. Co innego miałem zrobić?
Mimowolnie uśmiechnęłam się, słysząc ten komentarz.
– Tyle tylko że Soleil nie chciała ze mną rozmawiać. Ba, nie chciała nawet obok mnie siedzieć. Była tak bardzo czymś przerażona, że nie przestawała się kulić. Z początku myślałem, że może po prostu za dużo wypiła albo coś wzięła i znajdowała się we własnym świecie, mierząc z nieistniejącymi lękami. Albo zwyczajnie nie potrzebowała niczyjej litości i niezbyt subtelnie próbowała mi to przekazać. Wtedy je jednak zobaczyłem: okropne, wręcz granatowe sińce pokrywające jej przedramiona, układające się w kształt palców. Rozdarta przy dekolcie góra sukienki ukazywała ich jeszcze więcej.
Mimowolnie zaschło mi w ustach, a przed oczami stanął obraz Soleil noszącej w ostatnich tygodniach lipca sukienki z kołnierzykami i zabudowane topy, które podkradała z mojej szafy, gdyż sama od zawsze stroniła od tego typu ubrań. Ani słowem wówczas tego nie skomentowałam, przyzwyczajona do zmiennych nastrojów siostry. Po zestawianiu jednak tego obrazu z wyznaniem Gabriela poczułam napływającą mi do gardła żółć.
– Powiedziała ci… powiedziała ci, skąd je ma?
– Nie wiedziałaś o nich? – zapytał zdziwiony. Kiedy pokręciłam głową, westchnął bezgłośnie. – Nie, nigdy nie zdradziła, jak je nabyła. Tamtego wieczoru długo siedzieliśmy w ciszy, kilka metrów od siebie, czekając na to, które pierwsze z nas pęknie. W końcu to ona poprosiła, bym odwiózł ją do akademika. Miałem ochotę rozpierdolić faceta, który jej to zrobił, ale ani wtedy, ani nigdy później nie zdradziła mi jego nazwiska. Nie dziw się jednak, że nie ufam temu Aaronowi – dodał, krzywiąc się. – Nie mam żadnych dowodów, ale jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.
Momentalnie pokręciłam głową, stając w obronie przyjaciela.
– Znam go od lat, wiem, że nie byłby do tego zdolny. Czy to na trzeźwo, czy pod wpływem jakichś środków. Kochał ją… a ona kochała jego.
Gabriel parsknął, jednak nie był to gest mający ukazać jego rozbawienie.
– Pierdolenie – skwitował. – Kto jeszcze niby mógł zrobić jej te sińce? To nie wyglądało na bijatykę, Selene. A sądząc po jej reakcji, nie sądzę również, by były zrobione dla przyjemności.
Aż się wzdrygnęłam, kiedy obraz, który nie powinien nigdy pojawić się w mojej głowie w połączeniu z imieniem siostry, nagle wykwitł w mojej podświadomości.
– Powiedziałaby mi, gdyby ktoś… ktoś ją…
Słowo gwałt nie potrafiło przejść mi przez usta. Dotychczas myślałam, że sceny jak te dzieją się tylko w filmach, a studenckie imprezy są w rzeczywistości nudne. Co jeśli na jednej z nich Soleil została brutalnie skrzywdzona? Jeśli ktoś, nawet zupełnie przypadkowy, wykorzystał ją, kiedy była pod wpływem alkoholu? W ostatnich tygodniach Sol wyglądała na nieco przygaszoną i wycofaną, ale przecież wyczułabym, gdyby coś było na rzeczy. Co prawda w tamtym okresie wiele złych rzeczy złożyło się na siebie, przygniatając nas obie, ale to… wiedziałabym o tym. Musiałabym wiedzieć. Tym bardziej, że Sol kompletnie nie potrafiła kłamać, a już tym bardziej mnie.
– Proszę bardzo, wasze zamówienie.
Aż podskoczyłam, kiedy obok naszego stolika pojawiła się kelnerka. Dziewczyna, zupełnie inna niż ta, która przyjmowała od nas zamówienie, spojrzała najpierw na mnie, potem na Gabriela.
– Coś ty jej naopowiadał, co, Gabe? – zażartowała. – Dziewczyna wygląda na wstrząśniętą.
– Nie grożę jej, jeśli tego się obawiasz, Blaise – odparł Gabriel, siląc się na rozbawiony ton.
Przyjrzałam się kelnerce, która przyniosła nasze zamówienie. Mogła być mniej więcej w moim wieku, choć brak makijażu i pudroworóżowa sukienka z kołnierzykiem, którą miała na sobie, odejmowały jej kilka lat. Nie mogłam jednak wyzbyć się uczucia, jakobym skądś ją znała. Było bowiem coś znajomego w jej buńczucznej postawie, rozbawionych oczach i potarganych, płowych włosach. Nie wiedzieć czemu, kojarzyła mi się z Blair.
Dziewczyna, widząc, że się jej przyglądam, puściła do mnie oczko, sugerując tym samym, że ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kim jestem. Jakby na potwierdzenie tej tezy wsunęła sobie długopis za ucho i podała mi dłoń.
– Cześć, jestem Blaise. A ty musisz być Soleil. Gabriel sporo o tobie mówił, ale chyba nie zostałyśmy sobie należycie przedstawione.
Uderzona tymi słowami z opóźnieniem zreflektowałam się i podałam blondynce dłoń. Równocześnie planowałam sprostować całą tę sytuację krótkim wyjaśnieniem, jednak ledwo nasza skóra się ze sobą zetknęła, poczułam coś w rodzaju elektrycznego impulsu, który na ułamek sekundy mnie zamroczył. Blaise musiała doświadczyć tego samego, bo jako pierwsza wyswobodziła dłoń z uścisku i lekko zatoczyła się do tyłu, wpadając przy tym na sąsiedni stolik. Zdumiona i wstrząśnięta doświadczeniem, którego obie nie byłyśmy w stanie pojąć, obie dłonie ukryła w kieszeniach fartucha.
Gabriel, który jako pierwszy otrząsnął się z zamroczenia, dopadł do blondynki, usiłując wybadać, co stało za jej dziwnym zachowaniem. Blaise krzyknęła, kiedy delikatnie dotknął jej ramienia, po czym gwałtownie odskoczyła do tyłu, zrzucając ze stołu wazon i dwie karty. Trzask pękającego szkła zaalarmował pozostałych członków obsługi. Dwie kelnerki, wyraźnie zaniepokojone zaistniałą sytuacją, za wszelką cenę starały się uspokoić coraz głośniej panikującą Blaise.
– Śmierć, tyle śmierci… – Na zmianę mamrotała pod nosem i krzyczała, jednocześnie próbując uwolnić się z uścisku znajomych.
Ostatecznie jednak Gabrielowi udało się ją nakłonić do wycofania się na zaplecze. Wtulona w jego ramię zaczęła bezgłośnie szlochać, czyniąc całą tę sytuację jeszcze bardziej irracjonalną. Druga z pozostałych kelnerek – kolejna blondynka, choć nieco starsza, dziwnie przypominająca mi Blair – sprzątała powstały z ręki Blaise bałagan, od czasu do czasu na mnie spoglądając. Byłam jednak zbyt sparaliżowana ze strachu, by najzwyczajniej w świecie wstać i opuścić lokal. Zamiast tego grałam z nieznajomą w tę irracjonalną walkę na spojrzenia, mimo iż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że przegram.
Kiedy zza zaplecza wyłoniła się sylwetka Gabriela, mimowolnie odetchnęłam z ulgą. Zanim jednak brunetowi udało się dotrzeć do mnie, nieznajoma kelnerka chwyciła go za nadgarstek, zatrzymując w pół drogi.
– Kogo ty żeś tu przyprowadził, co? – wysyczała, nic nie robiąc sobie z tego, że siedzę tuż obok i słyszę każde słowo z ich wymiany zdań. – Blaise nie miała… nie zachowywała się w ten sposób od dawna. Z tą twoją panną jest coś nie w porządku.
– Zachowaj opinię dla siebie, Sienno. W tym towarzystwie nikt nie jest nią zainteresowany.
– Twoja cholerna morda sprawia, że każdego dnia żałuję zawartego przed laty sojuszu – wymamrotała, obracając się na pięcie. – Jeśli Blaise z tego nie wyjdzie, nie ręczę za siebie – dorzuciła na odchodne, nie byłam jednak pewna, do którego z nas kierowała te wściekłe słowa.
Na sali na powrót zapanowała cisza, urozmaicona jedynie delikatnymi dźwiękami instrumentów smyczkowych puszczanych gdzieś z głośników. Pozostali klienci starali się albo powrócić do przerwanych czynności, albo dyskretnie się ulotnić, nie chcąc narażać się gniewnie nastawionej do świata Siennie.
– Chodź – rzucił bezpłciowo Gabriel, ruszając w kierunku wyjścia. – Musimy zmienić miejscówkę.








Witam!
Trochę mi to zajęło, ale oto jestem. Listopad-grudzień jest jednak czasem, w którym najłatwiej o wpadnięcie w emocjonalny dołek. Choć miałam mnóstwo czasu do pisania, jakoś nie potrafiłam się przemóc. Odwlekałam to, wciąż wynajdując jakieś wymówki. Plus zaczęłam oglądać Przyjaciół (i w międzyczasie skończyłam, ale kto by to liczył) co znacząco skurczyło moje zasoby wolnego czasu. Niczego jednak nie żałuję! I pomału chyba zaczynam nabierać wiatru w żagle, jeśli chodzi o tę historię. Zaczynanie czegoś nowego, czy to serialu czy książki, zawsze wiąże się z ryzykiem. Mam jednak przeczucie, że ten czas już za nami a ja domknę przynajmniej pierwszą księgę z planowanych dwóch. Ale to tylko dlatego, ze na pierwszą mam wyraźny pomysł, podczas gdy druga... cóż, koncepcja wciąż się zmienia. Ale wszystko przyjdzie z czasem ;)
Uściski dla wytrwałych!
Klaudia

EDIT 10.05.20
Wciąż mi się wydaje, że za dużo Gabrysia i że za szybko to wszystko... Ale jak próbowałam to opóźnić, to wychodziło coś jeszcze gorszego. Zastój łapałam ja i moja wena a nie relacja S-G. Także przepraszam, tak już zostaje - nie umiem inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz