Milczałam przez całą drogę, podobnie zresztą jak Gabriel, zastanawiając
się, czego tak naprawdę byliśmy świadkami. Im dłużej jednak o tym wszystkim
myślałam, tym mniej z tego rozumiałam. Dotychczas wydawało mi się bowiem, że
jestem osobą naprawdę wyrozumiałą i otwartą na nowości, ale dzisiejsze zajście
zdawało się być zbyt irracjonalne, by mogło mieć miejsce naprawdę. Intrygi,
stare waśnie, groźby czy szaleńcze odruchy to nie coś, z czym zwykłam obcować.
Ilekroć jednak znajdowałam się w pobliżu Gabriela, podobne rzeczy nie
przestawały się wydarzać. Najpierw ten dziwny ksiądz, którego poznałam podczas
naszego pierwszego spotkania w kościele, potem to – czymkolwiek to wszystko
było.
Na samo wspomnienie wrzasku kelnerki, przeszywał mnie dreszcz niepokoju.
Nie rozumiałam zaistniałej sytuacji, ale jednego byłam pewna – to nie był
zwykły okrzyk. Z jej tonu wyzierał strach, ale i ból, zupełnie jakby ten
przelotny kontakt ze mną wzbudził płomień, który spalał ją żywcem. Zachowanie
samego Gabriela również pozostawiało wiele do życzenia. Objął ją jak gdyby
nigdy nic, jakby tego typu sceny były dla niego chlebem powszednim…
Była to przerażająca myśl, nawet nieco miażdżąca, ale w obecności takich
argumentów nie mogłam przestać wykluczać, że Gabriel mógł być w jakimś stopniu
zamieszany w śmierć mojej siostry. Dziwne, niewyjaśnione sytuacje zdawały się
zupełnie go nie ruszać.
– Wydawałeś się mieć dość bliską relację z tą Blaise – wymamrotałam w końcu,
w nerwowym odruchu pocierając dłońmi kolana. Chciałam zacząć temat, ale
jednocześnie nie wypaść przy tym na nachalną.
Gabriel westchnął ciężko, dając mi tym samym do zrozumienia, że spodziewał
się tego pytania, ale nieszczególnie mu ono leżało.
– Znam się od dawna z rodziną Grimmassi. Z Sienną, mimo iż jest w moim
wieku, nieszczególnie się dogaduję, ale mam niezły kontakt z trojaczkami.
Blaise i Brinę poznałaś, to te dwie kelnerki, które wyszły wraz ze mną, a
trzecia z nich…
– Blair – weszłam mu w słowo, nawet nie kryjąc zaskoczenia. – Chodzę z nią
na większość zajęć.
To wyjaśniało niefortunne podobieństwo kelnerek do mojej szkolnej
koleżanki. Nadal brakowało mi jednak jakiegoś komentarza odnośnie tego,
dlaczego Blair – ta sama Blair, której usta właściwie się nie zamykają – nie
wspomniała o tym, że nie jest jedynaczką.
Tym razem to Gabriel przybrał zdumiony wyraz twarzy. Uniósł lekko brew i
spojrzał na mnie, wymownie marszcząc usta.
– Mała Blair i studia? A to ciekawe. Jest na tym samym kierunku co ty? –
Kiedy skinęłam głową w ramach potwierdzenia, parsknął śmiechem. – A to jest
jeszcze ciekawsze. Ciekawe, jak długo wytrzyma.
– Nie wiedziałam, że Blair ma rodzeństwo – wyznałam po chwili. – Ba, że
sama jest jednym z wieloraczków. To by wiele między nami zmieniało… – dodałam
ciszej, bardziej do siebie, ale Gabriel i tak to usłyszał.
– Co konkretnie? – zapytał, spoglądając na mnie z ukosa.
Wykonałam ręką bliżej nieokreślony znak wskazując na siebie i otaczającą
mnie przestrzeń. Widząc jednak, że Gabriel nie ma zielonego pojęcia, do czego
zmierzam, westchnęłam i poprawiłam się na fotelu.
– Cóż, to by zmieniło naszą relację. Można powiedzieć, że jestem lekko, hm,
wycofana, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie. Jesteś chyba jedyną osobą,
poza rodzicami i moim terapeutą, przy którym wypowiadam tyle słów naraz –
dodałam, śmiejąc się przy tym z zażenowania. – Znasz Blair i wiesz z pewnością,
jakim jest typem osoby. Uwielbia gadać, śmiać się i gestykulować wesoło, nawet
wtedy, gdy opowiada o rzeczach smutnych i przygnębiających. Ponieważ jednak nie
umiem utrzymać jej tempa, z reguły jestem tą, która zwyczajnie słucha.
Gabriel milczał przez chwilę, prowadząc w skupieniu. Odezwał się dopiero
wtedy, gdy wjechaliśmy na opustoszały parking tego samego kościoła, w którym
się poznaliśmy.
– To zrozumiałe, że masz problemy z nawiązywaniem nowych relacji i
podchodzisz do wszystkiego z dystansem – wyznał po tym, jak zgasił silnik i
obrócił się lekko na fotelu w moją stronę. – A Blair rzeczywiście potrafi być
nieco zbyt… – Tym razem to on wykonał niesprecyzowane machnięcie dłonią, które
z kolei mnie udało się bezbłędnie odczytać. Blair po prostu niekiedy bywała
zbyt-zbyt. – Decyzja należy do ciebie, to zrozumiałe, ale ja na twoim miejscu
wyznałbym jej to i owo. Blair to cudowna dziewczyna i nie musisz mieć oporów
przed tym, by jej zaufać. Jestem więcej niż pewny, że zrozumie twoją sytuację.
I to nie tylko dlatego, że jest jednym z wieloraczków.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam, podziwiając sposób, w jaki
promienie słoneczne igrały z kosmykami jego ciemnych włosów. Było w tym coś
uspokajającego. Sama tylko jego obecność była w stanie sprawić, bym przestała
się wszystkim zadręczać. Zupełnie jakby na kilka chwil zamykał mnie w jakiejś
pozbawionej trosk bańce. Po czymś takim powrót do rzeczywistości bywał bolesny
i miażdżący, ale nie mogłam zaprzeczyć, że niczym największa masochistka
naprawdę lubiłam ten stan, dopóki tylko Gabriel był obok mnie, gotów mnie
wesprzeć.
Może to kwestia dziwnej intymności tej chwili, a może po prostu tego, że
miała okazję w końcu porozmawiać z kimś, kto znał Soleil pewnie równie dobrze
jak ja, ale postanowiłam zwierzyć mu się nawet z tych rzeczy, których nie byłam
w stanie wyznać w obecności terapeuty.
– Najlepsze w tym wszystkim było to, że ona jej nie znała – wyszeptałam. –
Nie mogła więc zacząć mnie do niej porównywać, a co najważniejsze – nie mogła
zacząć mi współczuć. Ze wszystkich emocji, jakie jest w stanie okazać ci bliska
osoba, współczucie jest właśnie najgorsze. Nie bez przyczyny uciekłam z
rodzinnego miasta. Te spojrzenia, niekończące się kondolencje… To mnie
wykańczało.
Gabriel wzdrygnął się, wyraźnie oburzony moimi słowami.
– To szaleństwo, Selene. Nie jesteś nią. Ludzie nie mają prawa cię do niej
porównywać. To wręcz niemoralne!
Parsknęłam gorzko, słysząc te słowa.
– I kto to mówi? A o czym pomyślałeś, gdy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy? –
Gabriel zgarbił się lekko, ale nie zaoponował, bowiem wiedział, że miałam rację.
– Ale czy mogę winić cię za to, że patrząc na mnie automatycznie widzisz też
ją? Byłyśmy identyczne i… Czasem ja sama nie potrafię sobie z tym poradzić.
Mimowolnie pomyślałam o scenie, której doświadczyłam w przymierzalni. W
popłochu wysiadłam z auta czując narastający w piersi ucisk. Mówienie o tym
wszystkim wciąż sprawiało mi zbyt wiele bólu. Nie chciałam by Gabriel oglądał
mnie w tym stanie. Odkąd się poznaliśmy, próbowałam ukrywać przed nim to, jak w
złym stanie psychicznym się znajdowałam. W ten sposób poniekąd starałam się też
kamuflować to przed samą sobą. Ale każdego dnia, dokładnie o czwartej
trzydzieści siedem, rozpadałam się na kawałki – tej jednej rzeczy nie mogłam
zaprzeczyć. A ten krótki okres czasu, który dostawałam między przebudzeniem a
pierwszymi zajęciami, był niewystarczający na to, by się pozbierać.
Czy w ogóle miałam szansę na odzyskanie normalnego życia? Bez stresu,
nerwów i strachu przed tym, co zdawało nigdy się nie kończyć? Może był to tylko
zbieg okoliczności, ale odkąd w moim życiu pojawił się Gabriel, nic nie było
takie, jak dotychczas. Wszystko to, co znałam nagle przestało istnieć,
ustępując miejsca rzeczom niekiedy wręcz nienaturalnym.
Chwytałam do płuc kolejne hausty powietrza, usiłując się uspokoić.
Wiedziałam, jak sobie radzić z atakami paniki, albowiem na krótko po śmierci
Sol były one nieodzownym elementem mojej codzienności. Wtedy, tonąc w żalu i
łzach, nie podejrzewałam nawet że pewnego dnia moje życie skomplikuje się
jeszcze bardziej. W najczarniejszych scenariuszach, nawet po ewentualnym
przedawkowaniu leków, nie brałam pod uwagę tego, że utracę zdrowe zmysły.
– Selene.
Cofnęłam się, tym razem wyraźnie sygnalizując, że nie życzę sobie, by mnie
dotykał. Potrzebowałam czasu i bolesnego mentalnego kopniaka, by to zrozumieć,
ale przeczucie, jakoby było to zwyczajnie niemoralne, od tamtej chwili nie
dawało mi spokoju.
– Boję się Gabrielu. Po prostu się boję – wychrypiałam.
Gabriel wykonał ostrożny krok w moim kierunku. Równocześnie ja cofnęłam
się, zwiększając dwukrotnie dzielącą nas odległość. Zmarszczył brwi, wyraźnie
zaskoczony moim zachowaniem, ale po chwili wyprostował się, udając, że podobna
sytuacja nie miała miejsca. W nonszalanckim geście skrzyżował ramiona na piersi
i spojrzał na mnie.
– Nie musisz mnie przepraszać. Wszystko doskonale rozumiem. Soleil była dla
ciebie ważna, o ile nie najważniejsza. Jej śmierć odbiła na tobie piętno i
byłbym dupkiem, gdybym tego nie pojmował.
Tylko skinęłam głową, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Wszystko
to, co niezbędne, zdążyło już paść. Przez chwilę tylko na mnie patrzył,
próbując z pewnością wybadać mój stan emocjonalny. Kiedy w końcu się odezwał,
wiedziałam, że zabiłam nastrój, który nieudolnie próbował wokół nas narastać.
– Chodź, odwiozę cię do domu – zaoferował, drapiąc się po karku. – Niewiele
się dziś dowiedzieliśmy, ale…
– Ale ty coś wiesz – weszłam mu w słowo, przechylając podejrzliwie głowę.
Momentalne zapomniałam o swoim epizodzie, skupiając się na wydarzeniach z
nieudanego wypadu na kawę. – Wiesz, co stało się w kawiarni. I że to wcale nie
był przypadek, kwestia przedawkowania leków czy innego chłamu. Prawda? Wiesz
więcej, niż mi mówisz.
Gabriel momentalnie zaprzeczył; nie minęło nawet pół minuty od momentu, w
którym zadałam pytanie. Nie zawahał się ani na sekundę. Mimo to nie potrafiłam
mu uwierzyć. Przybrał bowiem zamkniętą postawę, która przeczyła zeznaniom.
– Słuchaj, Henderson, nie będziemy bawić się w ten sposób. Jeśli mamy
współpracować, musimy być ze sobą szczerzy. Powiedz mi wszystko, co wiesz. Chcę
wiedzieć, co się stało Blaise i co miała na myśli Sienna, mówiąc, że ci nie
daruje, jeśli jej siostra z tego nie wyjdzie.
Z czasem, kiedy wstępny szok pomału odpuszczał, zaczęło do mnie dociera
coraz więcej irracjonalnych szczegółów. Dotychczas zamglone wydarzenia z
kawiarni, uderzyły we mnie z pełną siłą. Atak Blaise, zarzuty Sienny, dziwne
słowa wypowiedziane pod adresem Gabriela odnośnie zawartego przed laty sojuszu…
To wszystko mogło oczywiście przez przypadek wystąpić w jednym czasie. Ale w
obliczu śmierci Sol, moich dziwnych snów i jeszcze dziwniejszej zależności
występującej między mną a Gabrielem, nie mogłam wykluczać żadnego scenariusza.
Nawet tego zakładającego zjawiska nadnaturalne.
Gabriel milczał dłuższą chwilę. Tym razem nie patrzył na mnie, a wpatrywał
się w linię horyzontu przed nami. Dopiero widok pomarańczowo-czerwonego słońca
chowającego się za drzewami uświadomił mi, jak późno się zrobiło.
– Henderson – powtórzył. Zabrzmiało to słabo i bezpłciowo.
Spojrzałam na niego, unosząc brew. Byłam tak zaskoczona tym, że z mojej
wypowiedzi wyłapał tylko to jedno słowo, że nawet nie zbeształam go za zmianę
tematu.
– Tak się przecież nazywasz, nie?
– Owszem – odparł wolno. – Ale nie wspominałem o tym w twojej obecności.
Prychnęłam, jednak nie było w tym geście nic prześmiewczego. Miał on raczej
na celu ukazanie mojej bezradności. Z początku chciałam nawet skłamać, wymyśleć
na poczekaniu jakąś bajeczkę, zrzucić winę na siostry Grimmassi… Ale miałam już
dość niedopowiedzeń. Mogłam zachowywać względem niego emocjonalną powściągliwość,
ale potrzebowałam faktów, aby nie zwariować. A w obliczu ostatnich wydarzeń
bliżej niż dalej było mi do kompletnej utraty zmysłów.
– Owszem, ja również wiem nieco więcej niż przyznaję. – Skrzyżowałam
ramiona na piersi, wahając się. – Nie mam pojęcia skąd, jak, po co. Ale wiem,
że na drugie masz Hunter. Że nie lubisz alkoholu, ale robisz wyjątek dla
rumu. Że nienawidzisz smaku cynamonu,
ale nie przeszkadza ci jego zapach. Że nie lubisz pić ze szklanek, bo
preferujesz kubki. – Urwałam na moment,
czując suchość w ustach. – Wiem to wszystko, chociaż nie mam pojęcia, w jaki
sposób pozyskałam te informacje. To coś w rodzaju przeczucia. Patrzę na ciebie
i nagle w mojej głowie pojawia się jakiś obraz, przebłysk czegoś, co
prawdopodobnie kiedyś się wydarzyło. Z reguły nawet tego nie rejestruję.
Wspomnienia nawiedzają mnie i cierpliwie czekają na swój debiut.
Gabriel nawet nie drgnął podczas mojej przemowy. Wpatrywał się we mnie
oniemiały, wręcz sparaliżowany. Wymieniałam jego kolejne cechy mimowolnie, nawet
się nad nimi nie zastanawiając. Choć wcześniej nawet nie miałam świadomości o
posiadaniu tego rodzaju wiedzy, ta niepostrzeżenie zaczęła ze mnie wypływać.
– Więc owszem, oczekuję od ciebie szczerości – dodałam ciszej, słabiej,
gdyż poprzednia przemowa wyczerpała pokłady mojej energii. – Jeśli wiesz coś,
co będzie w stanie pomóc nam zrozumieć tą dziwną zależność między mną, tobą a
Sol, chcę, byś się tym ze mną podzielił. Bo nie wiem już, co jest snem, a co
rzeczywistością; co jest prawdziwe, a co sobie wymyśliłam.
Gabriel nie odpowiedział od razu. Nie patrzył też w moim kierunku a gdzieś
w dal, przez co nie byłam w stanie odczytać emocji z wyrazu jego twarzy czy
oczu. Mimo to oczekiwałam w napięciu jakiejś reakcji; prawdy, na którą przecież
zasługiwałam.
– Ja… To chyba nie był najlepszy pomysł, Selene. Przepraszam, że cię w to
wmieszałem.
To powiedziawszy wyminął mnie i ruszył w kierunku kościoła. Nie było to
najrozsądniejsze posunięcie, w końcu mogłam śmiało podążyć za nim i wymóc rozmowę,
ale czułam, że to bezcelowe. Zamiast więc pognać za nim, utknęłam na parkingu,
przez kilka długich chwil usiłując dojść do siebie. Po jego reakcji
wnioskowałam, że wiedział więcej, niż mówił. Nie mogłam dopuścić do tego, by w
nieskończoność utrzymywał mnie w niewiedzy; tym bardziej, że jego prawda w
dużej mierze dotyczyła również mnie. Uznałam jednak, że tamtego wieczoru
doświadczyliśmy zbyt wielu nieplanowanych atrakcji.
Usiadłam na zimnym asfalcie, plecy opierając o bok Camaro. Podciągnęłam
kolana pod brodę i ukryłam twarz w dłoniach, wzdychając bezgłośnie. Trwałam w
tej pozycji przez kilka długich minut, próbując zrozumieć, w którym momencie
popełniłam błąd, który zaprowadził mnie do punktu, z którego nie było odwrotu.
Pytań i kolejnych niepewności przybywało zamiast ubywać, a jedyna osoba,
która była w stanie pomóc mi z ich rozwiązaniem, postanowiła odwrócić się do
mnie plecami. Ten sam Gabriel, którego moja podświadomość miała za niesłychanie
odważnego i nieustraszonego, czmychnął, kiedy zrobiło się poważniej. Najzwyczajniej
w świece postanowił umyć ręce od całej odpowiedzialności.
Wstałam i otrzepałam spodnie z brudu i kurzu. Podczas wykonywania tej
czynności znalazłam w kieszeni podarowaną mi przez Aarona wizytówkę. Ścisnęłam
w dłoni kredowy kartonik i obejrzałam się na główne wejście prowadzące do
kościoła. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wrócić i nie poprosić
Gabriela o podwózkę do domu. Wizja nas, siedzących obok siebie w kompletnej
ciszy, skutecznie jednak odwiodła mnie od tego pomysłu. Bez namysłu ruszyłam
chodnikiem, stawiając w zamian na samotny spacer. Po drodze, kierowana
desperacją i uczuciami, których nie rozumiałam, wykręciłam numer do poleconego
mi przez Aarona psychologa.
Po czwartym głuchym dzwonku oprzytomniałam, przypominając sobie, że było
już dość późno. W chwili, w której miałam się rozłączyć, ktoś podniósł jednak
słuchawkę.
– Lucien Morningstar, w czym mogę pomóc?
Potknęłam się o wystającą z chodnika płytkę, w ostatniej chwili odzyskując
równowagę. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chęć rozłączenia się
bez podania przyczyny wzrastała z każdą chwilą. Po upływie zdecydowanie zbyt
wielu sekund udało mi się jednak ostatecznie wykrztusić:
– Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale…
– Selene – nie dość, że wyskoczyło z ust terapeuty nagle, zabrzmiało niemal
nabożnie. Aż się zachłysnęłam, słysząc swoje imię w tak niespotykanej
intonacji. Lucien roześmiał się nerwowo, najwyraźniej wyłapując swoją gafę. –
Tym razem to ja przepraszam, nie chciałem cię zaskoczyć. Ale dosłownie przed
momentem pożegnałem się z Aaronem, który napomknął, że podarował ci wizytówkę. Akurat
o tobie myślałem.
Brzmiało to dziwnie i dość niesłychanie, ale w porównaniu z tym, czego
doświadczyłam dziś w kawiarni czy przymierzalni, nie robiło na mnie większego
wrażenia. I paradoksalnie nie peszyło mnie też tak bardzo, jak powinno. Wręcz
przeciwnie – po tych słowach poczułam przypływ nagłej odwagi i śmiałości.
– Tak jak sądziłam, mój przyjaciel nie ma zielonego pojęcia o konflikcie
interesów – wymamrotałam.
Lucien roześmiał się, wyraźnie rozbawiony tym stwierdzeniem.
– Jeśli to cię pocieszy, podczas sesji nie rozmawialiśmy o tobie.
– Ale możemy my moglibyśmy kiedyś o mnie porozmawiać? – zapytałam
nieśmiało. – Oczywiście poczekam na sesję, ile będzie potrzeba. Ale czuję, że
to dobra pora na małą spowiedź.
– Możesz wpaść choćby teraz – oświadczył, zaskakując mnie. – Co prawda już
zamykam, ale mam jeszcze trochę papierkowej roboty. Przynajmniej przez godzinę
będę siedział w gabinecie.
Potrzeba porozmawiania z kimś była jednak silniejsza niż zdrowy rozsądek. A
już szczególnie po tym, jak Gabriel pozostawił mnie bez słowa wyjaśnienia.
– Jeśli to naprawdę nie problem, pojawiłabym się za pół godziny.
– W takim razie zostawiam uchylone drzwi.
Rozłączyłam się, nadal nie dowierzając w to, co się stało. Jak w transie
napisałam do mamy wiadomość, informując ją o tym, gdzie jestem. Jednocześnie
przypomniałam sobie o pozostawionym na szkolnym parkingu aucie i mentalnie
puknęłam się w czoło. Nie wiedząc, co innego mogłabym zrobić, zamówiłam
taksówkę. Aby uniknąć zbędnych tłumaczeń, postanowiłam wrócić pod uniwersytet,
zgarnąć auto i udać się nim bezpośrednio do terapeuty.
W oczekiwaniu na kierowcę, który według wskazówek znajdujących się na mapie
miał pojawić się za mniej niż pięć minut, rozejrzałam się po okolicy. Nie
zapuszczałam się zbyt często na przedmieścia, bo Soleil zwykła powtarzać, że to
nudna i szara strefa niewarta jej obecności. W tamtej chwili musiałam przyznać
bliźniaczce całkowitą rację. Ulice zdawały się być zbyt opustoszałe jak na tę
porę dnia. Po przeciwnej stronie drogi dostrzegłam jedną, ubraną na czarno
postać, która szybkim krokiem pokonywała odległość dzielącą ją od wejścia do
kamienicy. Może nie było najwcześniej, w końcu słońce zdążyło już zajść, ale w
moim rodzinnym mieście o tej porze wszyscy zdawali dopiero budzić się do życia.
Tak było również w okolicach uczelni i akademików. Najwyraźniej na
przedmieściach ludzie cechowali się innym podejściem do życia i po dwudziestej
zamykali się we własnych domach. Nawet sygnalizator świetlny już nie pracował,
migając smętnie na pomarańczowo.
Odblokowałam ekran telefonu, chcąc podejrzeć, w którym miejscu znajduje się
zamówiony przeze mnie kierowca. W tej samej chwili za moimi plecami rozległ się
dziwny, lekko charczący odgłos, który wytrącił mnie z równowagi. Zdumiona, ale
i lekko przerażona, obejrzałam się przez ramię. Nie wiedzieć czemu moją głowę
zalała masa najczarniejszych scenariuszy. Na widok bladego mężczyzny w brudnych
i podartych ubraniach aż się wzdrygnęłam. Wprawdzie mogłam trafić gorzej, podświadomość
bowiem podsuwała mi wizje atakujących mnie wilków czy niedźwiedzi, ale
jednocześnie nie była to osoba, z którą chciałam oczekiwać przyjazdu taksówki.
Zawczasu odkopałam jednak całą listę wymówek na spławienie kloszarda, bo było
więcej niż pewne, że będzie próbował wyciągnąć ode mnie gotówkę.
Mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku. Drgnęłam, czując się osaczana
intensywnością tego przenikliwego, niemal całkowicie czarnego spojrzenia.
– Pan wybaczy, ale nie mam przy sobie pieniędzy.
Kloszard, nic nie odpowiedziawszy, wykonał krok w moją stronę. Jego szary
trencz zaszeleścił, gdy się poruszył. Równocześnie rozległ się ten sam
świszcząco-charczący dźwięk, który przed momentem przykuł moją uwagę. Bezdomny
zdawał się mieć poważne problemy z oddychaniem. Zakładałam, że to nieleczona
astma albo zapalenie płuc, które złapał, śpiąc gdzieś w deszczu na chodniku. A
może nawet jedno i drugie, dodatkowo spotęgowane latami palenia i picia.
Wówczas ogarnęły mnie koszmarne wyrzuty sumienia, dlatego też sięgnęłam do kieszeni
w poszukiwaniu jakichś drobniaków.
Kiedy szelest powtórzył się trzykrotnie, zadarłam głowę do góry i, siląc
się na uśmiech, wyciągnęłam przed siebie dłoń. Zgromadzone w pięści monety
posypały się jednak na chodnik, kiedy za sprawą światła pobliskiej latarni udało
mi się dostrzec twarz kloszarda. Wszystko to, co naiwnie wzięłam za plamy brudu,
w rzeczywistości było szkaradnymi bliznami pokrywającymi jego kredowobiałą
twarz. Jedna z nich, stosunkowo świeża, przecinała lewą brew i oko, które
zaszło krwią tak mocno, że odróżnienie źrenicy od białka było w zasadzie
niemożliwe. Najgorsze w tym wszystkim były jednak jego usta. A w zasadzie – ich
brak. Wyglądało to tak, jakby ktoś siłą wyciął bądź wręcz wygryzł je z jego
twarzy. Poszarpane, krawędzie zdążyły się już zrosnąć, pokrywając okolicę pod
nosem siecią bladych blizn, ale skóry nie wystarczyło do zakrycia szczęki,
która lśniła złowrogo w mroku nieprawdopodobną bielą zębów. Nieregularne
kształtem i spiczaste u góry przypominały bardziej kły aniżeli komplet
uzębienia dorosłego mężczyzny.
Cofnęłam się o krok. I kolejny. I jeszcze jeden, aż nieumyślnie postawiona
noga zsunęła się z krawężnika, ciągnąc za sobą całe ciało. Upadłam na asfalt,
zbyt sparaliżowana ze strachu, by chociażby zamortyzować upadek dłońmi.
Kiedy podniosłam głowę, potwornego kloszarda nie było na chodniku. Zmieszana
tkwiłam przez kilka chwil w tej samej pozycji, usiłując unormować rozszalałe
tętno. Dopiero kiedy wstałam i schyliłam się, by podnieść z ulicy klucze
zrozumiałam, ze nie jestem sama.
Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować zimne i kościste niczym u trupa palce
zacisnęły się na mojej szyi i ustach, skutecznie pozbywając mnie złudzeń o
rychłej ucieczce.
Witam. Cześć...?Nie mam nic na swoją obronę. Pisałam wszystko... ale nie to. Nie gwarantuję, że to już, że coś zaskoczyło, a ja radośnie będę przebierać nogami na myśl o tym, że mogę w końcu usiąść do pisania. Nie chcę robić tego na siłę, bo wiem, że nic wtedy z tego nie wychodzi. Może zabrałam się za to za szybko, może niepotrzebnie... Ale jednocześnie chcę skończyć tę opowieść. I, w swoim czasie, pewnie tego dokonam. Sama za siebie trzymam kciuki.
Uściski dla wytrwałych,
Klaudia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz