Czas nie
zwolnił, a już tym bardziej nie stanął w miejscu, a mimo to ja nie potrafiłam
się ruszyć. Zamknięta w bańce własnych lęków przez kilka długich chwil jedyne,
co słyszałam, to bicie mojego serca. Podświadomie wiedziałam, że powinnam
zacząć się szarpać, by odepchnąć od siebie intruza, ale fizycznie nie
potrafiłam się do tego zebrać. Zupełnie jakby za sprawą samego tylko dotyku
kloszard był w stanie wchłonąć całą moją życiową energię – mimo iż tak naprawdę
nawet mnie nie dusił. Trzymał dłoń na moim gardle, ale nie zaciskał jej, jakby
w geście niemego ostrzeżenia.
Nieznajomy
przechylił lekko głowę, przyglądając mi się uważnie. Odkąd mnie zaatakował nie
odezwał się ani słowem, a jedynie z trudem oddychał, wydając ten okropny,
świszcząco-charczący odgłos. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów, co
stawiało mnie w jeszcze bardziej niekomfortowej sytuacji. Oglądanie jego
okropnej, poharatanej twarzy z tak niewielkiej odległości sprawiało, że
zaczynałam coraz bardziej panikować. Na domiar wszystkiego z jego ust, a w
zasadzie jamy gębowej, gdyż stwór ten nie posiadał warg, wydobywał się zapach,
który wywoływał u mnie mdłości. Dokładnie w taki sposób pachniało ciało Soleil
na pogrzebie, mimo iż pracownicy kostnicy zrobili wszystko, co w ich mocy, by
tego uniknąć. Smród rozkładającego się ciała był jednak czymś, czego nawet
najdroższe perfumy nie były w stanie zamaskować.
Wystarczyło,
bym spróbowała się cofnąć, by dłoń kloszarda bez ostrzeżenia zacisnęła się na
moim gardle. W ułamku sekundy zrozumiałam, że znalazłam się w sytuacji bez
wyjścia. W ostatnim trzeźwym odruchu wyciągnęłam własne dłonie, by odepchnąć go
od siebie, jednak bezskutecznie. Choć w pierwszej chwili wydał mi się słaby i
schorowany, trzymając mnie w śmiertelnym uścisku nie okazał żadnej z tych cech.
Załkałam więc bezgłośnie i bezradnie zacisnęłam powieki, nie chcąc, by ostatnim
obrazem, jaki przyjdzie zapisać mi w pamięci przed śmiercią, była jego
szkaradna twarz.
Było mimo
wszystko coś pocieszającego w świadomości zbliżającego się końca. Wizja
zjednoczenia z Soleil, bez której to nic w moim życiu nie miało sensu,
pozwoliła mi zachować spokój w tych ostatnich chwilach. Wola walki, która
gdzieś się tam we mnie usiłowała tlić, doszczętnie spłonęła, a ja kompletnie
poddałam się oprawcy, gotowa zobaczyć po drugiej stronie siostrę.
Kloszard
gwałtownie przechylił moją głowę w prawo, a następnie poluzował uścisk,
przestając mnie dusić. Zakrztusiłam się, a następnie zaczęłam pokasływać w jego
dłoń. Choć zdawałam się być pogodzona z perspektywą nieubłagalnie zbliżającego
się końca, organizm sam zareagował, próbując jak najszybciej uzupełnić braki
tlenu. Mimo trudności nie poddawałam się, wdychając i wydychając powietrze
nosem.
Równocześnie
otworzyłam pełne łez oczy, by sprawdzić, co się dzieje. Wyczułam bowiem, że
chwyt kloszarda przestał był tak pewny i mocny jak dotychczas. Zrozumiałam
wówczas, że to może być moja szansa na ucieczkę. To, co ujrzałam, sprawiło
jednak, że całkowicie znieruchomiałam. Jeśli myślałam, że w jego wyglądzie nic
już nie będzie w stanie mnie przerazić, ostro się przeliczyłam. Na widok wydłużających
się na moich oczach kłów mimowolnie wrzasnęłam, mimo iż wiedziałam, że i tak
nikt mnie nie usłyszy.
Kiedy kloszard
pochylił się w kierunku mojej obnażonej szyi dalej wrzeszczałam, równocześnie
szamocząc się w jego objęciach. Usiłowałam za wszelką cenę się od niego
uwolnić; a przynajmniej uchylić na tyle, by uniknąć spotkania z jego kłami.
Trzymał mnie jednak pewnie, przez co moje działania na nic się nie zdawały. Nie
poddawałam się, uparcie wierzgając i kopiąc, mimo iż wiedziałam, że moje
wyczerpane i niedotlenione ciało niewiele jeszcze wytrzyma. O ile jeszcze
chwilę temu byłam skłonna umrzeć poprzez uduszenie, śmiercią z pozoru łatwą i
bezbolesną, o tyle w chwili, w której okazało się, że mam do czynienia z jakimś
nienaturalnym potworem, rozgorzała we mnie wola walki.
Poczułam jego
oddech na swojej szyi – tak lodowaty, że aż na swój dziwny sposób parzący – a
następnie ugryzienie, którego siła zwaliła mnie z nóg. Gdyby mnie nie
podtrzymywał, jak nic ległabym jak długa. Wystarczyło bowiem, by upił zaledwie
łyk mojej krwi, aby nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Wyczerpana nieskuteczną
walką i wcześniejszym podduszaniem momentalnie osłabłam.
Do czasu, aż
mojego ciała nie zalała fala bólu.
Cierpienie,
którego doświadczałam co noc, było niczym w porównaniu z tym, które oferował mi
śmiertelny pocałunek kloszarda. Czułam się zupełnie tak, jakby wpuścił
rozpalone do czerwoności odłamki węgla do mojego krwioobiegu. Potrzeba
wydrapania samego ognia spod skóry narastała z każdą chwilą, przez co bezczynne
trwanie w objęciach napastnika zdawało się być wówczas torturą samą w sobie.
Stopniowo moje ciało zaczynało ogarniać otępienie, spowodowane z pewnością
jakąś toksyną zawartą w jego ślinie, ale psychicznie wciąż czułam się
napastowana.
Choć bardzo
chciałam, nie byłam w stanie poruszyć żadną ze swoich kończyn. Miałam bowiem
wrażenie, że każdy mięsień, każdy nerw, każda najmniejsza komórka wykonana jest
z nie do końca stężałej galaretki, która przelewała się pod moją skórą. Z tego
samego powodu nie byłam w stanie już nawet wrzeszczeć. Całkowicie utraciłam
kontrolę nad własnym ciałem.
Nie od razu
zarejestrowałam jakiś ruch za plecami kloszarda. Zrozumiałam, że coś się dzieje
dopiero wtedy, gdy moje pozbawione czucia ciało upadło z plaskiem na asfalt.
Więcej bólu sprawiło mi jednak otwarcie oczu i skupienie wzroku na dwóch
postaciach. Ubrany w jasny trencz kloszard wyglądał na zaskoczonego. Cofał się
bowiem niezgrabnie za każdym razem, gdy odziana od stóp do głów w czerń postać
ruszała w jego stronę. W porównaniu do bezdomnego, który zdawał się być równie
zamroczony co ja, ruchy mężczyzny zdawały się być bardziej sprężyste i pewne.
Dodatkowo udało mu się osiągnąć przewagę z pomocą jakiegoś przedmiotu, który
zalśnił złowrogo w słabym świetle latarni, gdy uniósł go w górę, tuż przed
twarzą kloszarda. Potwór syknął przeraźliwie, a następnie potknął się, podając
się tym samym napastnikowi na tacy. Wystarczył jeden ruch i cios wyprowadzony
na wysokości jego klatki piersiowej, by kloszard bezgłośnie upadł na asfalt
kilka metrów ode mnie. Dopiero wtedy dostrzegłam, że posrebrzana rzecz, która
przykuła moją uwagę a rozwścieczyła kloszarda, tkwiła wbita w jego ciało.
– Selene?
Chryste, Selene…
– Gabriel? –
Chciałam zapytać, ale zamiast tego z moich ust wydobył się jedynie pozbawiony
emocji szept.
Ubrana na
czarno postać, przykucnęła obok mnie, a następnie dotknęła mojej twarzy. I choć
zmysł wzroku mnie zawodził, po samym tylko sposobie, w jaki jego palce
przebiegły wzdłuż mojej szczęki, byłam w stanie poznać mojego wybawcę. Mimo
ogólnego osłabienia moje ciało reagowało na samą tylko obecność Gabriela w ten
sam nieprzyzwoity sposób.
Na kilka chwil
musiał urwać mi się film, albowiem gdy otworzyłam oczy nie znajdowaliśmy się
już na zewnątrz. Pierwszym, co ujrzałam, był konfesjonał. Zza mgły zaczęły
wyłaniać się kolejne sakralne przedmioty, pozwalając mi tym samym stwierdzić,
że Gabriel przetransportował mnie do kościoła.
– Selene, nie
zasypiaj, słyszysz? Patrz na mnie – mamrotał pod nosem Henderson, szarpiąc się
z zamknięciem szarej skrzyneczki. – Możesz mówić? Opowiedz mi, co się stało.
Bezradnie
pokręciłam głową, albowiem nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Mimo iż ból
stopniowo odpuszczał, oddając mi kontrolę nad poszczególnymi częściami ciała,
wciąż nie posiadłam pełnej sprawności. Od pasa w górę nadal nie odzyskałam
czucia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zasypiałam.
– Muszę zrobić
ci zastrzyk – poinformował mnie, ponownie się nade mną pochylając. Pokazał na
strzykawkę, którą trzymał w dłoni, a następnie obrócił lekko moją głowę, by
odsłonić ranę na szyi. Wystarczyło, by dotknął zadanej mi przez kloszarda rany,
by palący ból powrócił. – Cholera, zakażenie zaczęło się rozprzestrzeniać.
Muszę to zatrzymać, zanim dojdzie do serca. Przejmę kontrolę nad sytuacją, ale
ty nie możesz zasnąć, rozumiesz? Nie zasypiaj, Selene!
Spróbowałam
ponownie skinąć głową, ale Gabriel chwycił mnie jedną dłonią za gardło i zmusił
do sztywnego trzymania szyi. Drugą z jego rąk poczułam na dekolcie; rozciął
bluzkę, którą miałam na sobie, odsłaniając dekolt. Przesunął palcem wzdłuż
tętnicy, kierując się w stronę serca. Zatrzymał się kilka centymetrów nad lewą
piersią, po czym zaczął coś recytować w języku, którego nie znałam. Już
otworzyłam usta, by go o to zapytać, ale w tym samym momencie poczułam ukłucie.
O ile sama procedura przebijania się igły przez skórę nie była bolesna, o tyle
wtłaczanie płynu znajdującego się w strzykawce odczułam wyjątkowo dobitnie.
Miałam wrażenie, że Gabriel usiłuje gasić ogień płonący w moich żyłach czymś
równie palącym. Wrzasnęłam, mimo iż wiedziałam, że nazajutrz – o ile rzecz
jasna przeżyję – będę srogo tego żałować. Sięgnęłam dłońmi w kierunku rany,
chcąc wydrapać spod skóry wszystko to, co sprawiało mi ból, jednak Gabriel mi
na to nie pozwolił. Zamknął mnie w objęciach i kołysał przez kilka następnych
minut, cierpliwie czekając, aż się uspokoję. I choć niewątpliwie jego dotyk
gwarantował mi ukojenie, ból powracał falami, raz po raz zalewając mnie
wrażeniami z pogranicza jawy i snu.
– Już dobrze –
szeptał swe upiorne kołysanki, głaszcząc mnie po mokrych od potu i łez włosach.
– Jestem przy tobie, señorita. Oddychaj. Ból lada moment minie. Obiecuję.
Wdech i wydech…
Załkałam
żałośnie, czując, że to jedyna z reakcji, na jakie było mnie stać w tamtej
chwili. Byłam obolała, przerażona i zagubiona, w dodatku ledwo wyszłam cało z
batalii stoczonej z potworem stworzonym na podobieństwo wampira, a on
oczekiwał, że jak gdyby nigdy nic będę się z nim bawić w ćwiczenia oddechowe?
Wezmę wdech, potem zrobię wydech, a na koniec może jeszcze sobie zaklaszczę,
żeby uczcić to, że otarłam się o śmierć?
– Serce wali ci
jak szalone – wymamrotał, lekko się ode mnie odsuwając. Odgarnął mi włosy z
twarzy, by uważniej móc mi się przyjrzeć. – Lepiej się czujesz? Jeżeli nadal
odczuwasz pieczenie w miejscu ugryzienia, powiedz mi. W takim wypadku będziemy
musieli powtórzyć zastrzyk.
W odpowiedzi
jedynie pokręciłam głową. Czułam, jak wyczerpanie bierze górę nad moim ciałem i
umysłem. Wiedziałam jednak doskonale, że nie zasnę, dopóki Gabriel nie wyjawi
mi całej prawdy.
– Mogę obejrzeć
ranę, señorita? – wyszeptał, ścierając kciukiem jedną z łez, która
pozostała na moim policzku.
Dopiero wtedy
uświadomiłam sobie, że kurczowo zaciskam dłoń na szyi w miejscu, w którym tego
wieczoru kloszard zatopił swoje kły. Uczyniłam to zupełnie instynktownie. Za
sprawą słów Gabriela ostrożnie odkleiłam rękę od zakrwawionej skóry, a
następnie dodatkowo przechyliłam głowę, by ułatwić mu podgląd. Drżałam na całym
ciele i tylko w połowie była to zasługa strachu i szlochu. W tamtej chwili
nawet dłonie Gabriela – które delikatnie prześledziły trasę od ugryzienia do
punktu, w którym została wbita igła – nie były w stanie przynieść mi ukojenia.
– Niesamowite –
wymamrotał, raz po raz muskając mój dekolt. – Znamię powinno utrzymywać się do
kilka dni, nawet tygodni. A w twoim wypadku niemalże całkowicie wyblakło.
– Znamię? –
wychrypiałam, spoglądając na niego z przestrachem.
– Wyglądało
mniej więcej tak – wyszeptał, ponownie dotykając palcem miejsca ugryzienia. –
Stąd wychodziła najgrubsza linia, zgodnie z zarysem tętnicy, prowadząc niemalże
do serca. Kończyła się w miejscu, w którym wbiłem igłę. Od niej z kolei
rozchodziło się kilka cieńszych żyłek; sieć naczyń krwionośnych, które
próbowały rozsiewać toksynę po całym twoim ciele. W twoim przypadku zdążyły już
objąć ten obszar. – To powiedziawszy zakreślił na moim ciele okrąg zawierający
w sobie lewą stronę szyi, ramię a także sporą część przedramienia. – Wyglądało
to trochę tak jak ślad po uderzeniu pioruna, tyle że przybrało
czerwono-pomarańczowy odcień.
Mimowolnie
skinęłam głową, przyjmując to do wiadomości. Choć moją pierwszą reakcją była
seria przekleństw, zdusiłam w sobie wiązankę, stawiając na bardziej dojrzałe
podejście do sprawy.
Gabriel nic
więcej nie powiedział, po prostu na mnie patrząc. Znałam go jednak
wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że bije się z myślami, zastanawiając się
zapewne, jak opowiedzieć mi o wszystkim, a przy tym nie przerazić mnie na
śmierć. Celowo więc na niego nie naciskałam, nie chcąc, by powtórzyła się
sytuacja sprzed kościoła, kiedy to zostawił mnie bez słowa, zwyczajnie
zwiewając od odpowiedzialności.
Mijały sekundy,
cisza między nami zaczęła się przeciągać. Ja walczyłam z narastającą sennością,
a Gabriel raz po raz przesuwał palec po obszarze znamienia, jakby bojąc się, że
coś przeoczył, a objawy lada chwila powrócą, atakując ze zdwojoną siłą. W
naszym zachowaniu mimo wszystko wyczuwalne było napięcie. Dzisiejsze wydarzenia
zbliżyły nas do siebie, ale jednocześnie poróżniły, jakkolwiek szalenie to nie
brzmiało. Przepaść, która istniała od dnia, w którym się poznaliśmy, dwukrotnie
zwiększyła swoje rozmiary. Powiedzenie, że byliśmy z dwóch różnych światów,
idealnie oddawało naszą sytuację.
Ostrożnie,
wciąż nie czując się najlepiej, nakryłam jego dłoń swoją. Wyczułam bowiem, że
za jego nerwowym zachowaniem kryje się również coś jeszcze. Żadne z nas nie
powiedziało tego głośno, a sam Gabriel nigdy by się do tego nie przyznał, ale
czuł się winny zaistniałych wydarzeń – a przede wszystkim tego, że ledwo uszłam
dziś z życiem.
– Nie mogłeś
temu zapobiec – wyszeptałam, odwracając wzrok.
Czułam się
bowiem źle z tym, że go broniłam. Wiedziałam, że moje zachowanie, choć z pozoru
normalne i typowe, nie było odpowiednie. Niczym bita przez męża kobieta
wynajdowałam mu wymówki, mimo iż doskonale wiedziałam, że nie doszłoby do tego,
gdyby został ze mną i o wszystkim mi opowiedział.
Albo gdyby
przynajmniej odwiózł mnie do domu.
– Na rany
Chrystusa, Gabrielu, zejdź z tej biednej dziewczyny. A ty, aniele, zasłoń się.
Jesteście w domu bożym!
Gabriel
obejrzał się przez ramię, wyglądając przy tym na równie wytrąconego z równowagi
co ja. Dopiero w chwili, w której ktoś zwrócił nam uwagę, zauważyliśmy, w jaki
intymnej sytuacji się znajdowaliśmy. Ja, półleżąca na ławce z obnażonym torsem,
i praktycznie siedzący na mnie okrakiem Gabriel, raz po raz muskający mój
dekolt opuszkami palców. I to wszystko na oczach aniołów i świętych, a może
nawet samego Boga.
Henderson
wyprostował się, odsuwając ode mnie na bezpieczną odległość, a następnie zdjął
kurtkę, którą narzucił na mnie niczym koc, pomagając mi tym samym zakryć to i
owo.
– Selene
została zaatakowana – wyjaśnił pośpiesznie, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
– Musiałem…
– Widzę, co
zrobiłeś, nie jestem ślepy. Poza tym musiałem po tobie posprzątać – warknął
ojciec Rafael, lekceważąco machając przy tym dłonią. – Mogłeś ją jednak zabrać
do zakrystii, opatrzyć jakoś po ludzku... Czemu ja się jednak dziwię? Nie
jestem w stanie wskazać choćby jednego dnia, w którym wykonałbyś coś tak, jak
należy.
Gabriel
zacisnął szczękę, upodabniając się przy tym do upartego nastolatka
przyjmującego pouczenie od rozwścieczonego rodzica.
– Nie no, pewnie.
Mogłem ją od razu odstawić do lekarza. Na pewno wiedziałby, jak poradzić sobie
z ugryzieniem strzygi.
– Nie zachowuj
się jak dziecko, Gabrielu – zbeształ go ponownie kapłan, sięgając po coś do
kieszeni sutanny. – Tylko głupiec nie jest w stanie przyjąć słów mądrości.
Gabriel obrócił
się plecami do ojca Rafaela i, jak przystało na dojrzałego mężczyznę, wymownie
przewrócił oczami. Nic więcej jednak nie powiedział, z czego pleban zdawał się
być wyjątkowo zadowolony. Przyglądanie się kłótni tych dwojga było zabawnym
doświadczeniem, ale jednocześnie wyjątkowo kształcącym. Zaczęłam bowiem
podejrzewać, że ojciec Rafael tak naprawdę tylko udawał niezadowolenie, w głębi
duszy będąc dumnym z podopiecznego. Podświadomość podpowiadała mi bowiem, iż
tych dwoje łączyła dość zażyła relacja.
– Weź to,
aniele – zwrócił się do mnie, wyciągając przed siebie dłoń. – Sprawdzimy, czy
już po wszystkim.
Niepewnie
podałam księdzu rękę, uprzednio jednak posyłając pytające spojrzenie w kierunku
Gabriela. Dopiero, gdy zyskałam jego potwierdzenie, skupiłam się bezpośrednio
na postaci duchownego. Przedmiotem, który mi wręczył, okazał się być różaniec.
Ledwo moje palce owinęły się wokół koralików, zarówno Gabriel jak i kapłan
Rafael wbili we mnie zaciekawione spojrzenia. Dla lepszego efektu przełożyłam
nawet różaniec z dłoni do dłoni, a następnie uniosłam je w górę, ukazując im
ich wnętrza, aby udowodnić, że nic złego mnie nie spotkało. Pamiętając jak
kloszard – a w zasadzie, idąc za tym, co udało mi się do tej pory usłyszeć,
to strzyga – zareagował na przyniesiony przez Gabriela krucyfiks,
podejrzewałam więc, że mężczyźni spodziewali się po mnie czegoś równie dramatycznego.
– Niesamowite –
przyznał ojciec Rafael, spoglądając na Gabriela. – Ani grama demonicznej
substancji w organizmie.
– Był młody,
wyglądał, jakby dopiero wyczołgał się z grobu. Może to ja źle oceniłem
sytuację, a on tylko ją drasnął…? – zastanawiał się głośno młodszy z mężczyzn,
drapiąc się po brodzie.
Odchrząknęłam
wymownie, przykuwając ich uwagę. Miałam dość tego, że traktowali mnie jak
niepełnosprawną. Chciałam krzyczeć z bezradności, ale jednocześnie wiedziałam,
że w ten sposób niczego bym nie osiągnęła, dlatego też tłumiłam w
sobie wszystkie negatywne reakcje.
– Och –
westchnął Gabriel, momentalnie poważniejąc. – Ojcze Rafaelu, zostawisz nas?
Muszę… Jestem winien Selene przeprosiny.
– I rozmowę –
wtrąciłam, krzywiąc się.
Ojciec Rafael
skinął głową, przyglądając mi się o kilkanaście sekund dłużej niż było to
konieczne. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie chciał mnie
dobijać po tym wszystkim, czego zdążyłam już doświadczyć.
– Wiesz, jakie
są procedury – oznajmił jedynie, zwracając się do Gabriela.
Henderson
zacisnął wargi, po czym krótko skinął głową. Jego reakcja pozwoliła mi
stwierdzić, że nie jest zadowolony z obowiązujących zasad, ale miał świadomość
tego, że musi się do nich dostosować.
Oboje
patrzyliśmy, jak ojciec Rafael opuszcza kościół. Ledwo zamknęły się za nim
drzwi prowadzące do zakrystii, Gabriel z westchnieniem opadł na ławkę obok
mnie. Przyglądałam mu się przez kilka chwil, zastanawiając się, czy wypadało w
obecnej sytuacji pytać go o jego samopoczucie. Niespełna pół minuty później to
z jego ust padło to pytanie.
– Żartujesz
sobie, prawda? – prychnęłam, krzyżując ramiona na piersi. – Nie no, czuję się
fenomenalnie!
Gabriel
odchrząknął, po czym zmienił pozycję.
– Selene…
– Ani mi się
waż, Henderson. Nie mów, że to nie moja sprawa, że nie powinnam się mieszać i
że sam się tym zajmiesz. A już tym bardziej nie waż się wmawiać mi, że to
wszystko mi się jedynie przewidziało. Wpaja mi się, że zwariowałam, odkąd
umarła Soleil. Ty jesteś prawdopodobnie jedyną osobą na tym popieprzonym
świecie, która jest w stanie odeprzeć te zarzuty. Nie zmuszaj mnie więc do
tego, bym cię znienawidziła.
Gabriel
zamrugał, wyraźnie zaskoczony moimi ostrymi słowami. Choć wypowiedziane cicho,
rozbrzmiały dobitnie w pustym, pogrążonym w półmroku kościele.
– Nie jesteś
wariatką, Selene – wyznał w końcu, spuszczając głowę. Tego dnia wyjątkowo
często wypadał w moich oczach na zagubionego i zmęczonego, mimo iż od naszego
spotkania to on zdawał się być tym, który zawsze i wszędzie panuje nad
sytuacją. – A ja powinienem był powiedzieć ci o wszystkim wcześniej, najlepiej
od razu podczas pierwszego spotkania. Soleil też nie wiedziała, z czym mierzę
się co noc i proszę, jak skończyła…
Zamarłam, przez
kilka chwil nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie spodziewałam się tak śmiałego
wyznania z jego strony. Słynął bowiem ze swojej skrytości.
– Myślisz, że
za jej śmiercią stoi coś… nadnaturalnego? – wyszeptałam wstrząśnięta.
Gabriel
parsknął gorzko. Potwierdził tym samym, że brał podobny scenariusz pod uwagę.
– Nie mam
przyjaciół, señorita. Ale mam za to mnóstwo wrogów – mniej lub bardziej
ważnych w demonicznej społeczności. Rodziny ofiar, które zabiłem, ich
przyjaciele, stwórcy… Lista osób, którym zależy na mojej śmierci, prawdopodobnie
nie ma końca. A zabicie mojej ukochanej byłoby niewątpliwie odzwierciedleniem
zemsty idealnej. – Gabriel zamilkł na chwilę, wyraźnie dotknięty tą
perspektywą. – Nasz związek był tajny, ale jeśli się wie, czego się szuka, nie
tak trudno to odnaleźć. Więc tak, Selene – westchnął, spoglądając na mnie. –
Podejrzewam, że zamieszane w to wszystko były siły nadnaturalne. Ba, jeśli
okaże się, ze to jakiś przypadkowy psychopata, będę nawet nie tyle zaskoczony,
co ostro wkurzony.
Powoli skinęłam
głową, oswajając się z tą wizją.
– Widziałam
ciało przed pogrzebem – wyszeptałam. – Czy nie zauważyłabym czegoś dziwnego? Na
przykład znamienia jak to, które sama nabyłam?
Gabriel
westchnął. Odpowiedź stała się dla mnie oczywista już po samym sposobie, w jaki
zwiesił ramiona.
– Znaki mogły
być ukryte. Ktoś mógł wykończyć ją z pomocą parapsychicznych zdolności, by nie
pozostawić śladów… a później sfingować samobójstwo.
Aż się
wzdrygnęłam, przerażona taką perspektywą. Nagle okazało się, że zupełnie nie
znałam świata, w którym żyłam i zasad, jakie w nim panowały.
– Muszę
przyznać, że jestem pod wrażeniem – wyznał nagle Gabriel, lekko przechylając
głowę. Na jego ustach zamajaczył nawet cień uśmiechu, co w naszym obecnym
położeniu wyglądało nieco karykaturalnie, ale jednocześnie sprawiło, że coś
ciepłego rozlało mi się w piersi, niosąc ukojenie. – Przyjmujesz to wszystko z
takim spokojem… Coś niesamowitego.
Mimowolnie
dotknęłam dłonią miejsca ugryzienia i potarłam je. Echo bólu, którego
doświadczyłam, niknęło w najgłębszych odmętach mojej podświadomości. Mimo
wszystko coś wciąż nie dawało mi spokoju.
Kloszard nie od
razu wydał mi się niepokojący. Nawet w chwili, w której niepostrzeżenie znalazł
się tuż za mną, a następnie mnie zaatakował, nie odczuwałam strachu. Jasne,
byłam zmieszana, ale temu uczuciu daleko było do prawdziwego przerażenia. Mimo
obrzydzenia odczuwałam też coś na kształt… zaciekawienia. To, jak się ruszał,
jak wyglądał, jak się zachowywał – to wszystko wydawało mi się na swój sposób
znajome. Choć trwało to zaledwie chwile, zupełnie tak, jak w przypadku
pierwszego spotkania z Gabrielem, odczułam chwilowe déjà vu. Wrażenie
to było jednak na tyle silne, by powrócić do mnie w formie wspomnienia.
– Wydaje mi
się, że na swój sposób wiedziałam o istnieniu bytów nadnaturalnych – wyznałam.
– Nie pytaj skąd – dorzuciłam od razu, widząc, że otwiera usta. – Zaznaczę
tylko, że jestem więcej niż pewna, że nigdy wcześniej nie widziałam strzygi. I,
cholera, to zabrzmi szalenie, ale istnienie tego drugiego, mrocznego świata
wydaje mi się na swój sposób… naturalne.
W odpowiedzi
Gabriel jedynie westchnął. On, podobnie jak ja, był zawiedziony brakiem
jakichkolwiek sensownych odpowiedzi.
– Wiesz, że nie
odpuszczę ci tej rozmowy prawda? – wyszeptałam, podpierając głowę na dłoni.
Byłam wyczerpana jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. – Mam mnóstwo pytań.
Gabriel skinął
głową po chwili namysłu. Wstał z miejsca, a następnie wyciągnął dłoń, oferując
swoją pomoc. Pozwoliłam, by mnie objął, a nawet poprawnie założył i zapiął
kurtkę, którą mi ofiarował, albowiem ja sama zamotałam się podczas wykonywania
tej z pozoru prostej czynności. Choć paraliż już odpuścił, moje kończyny wciąż
zdawały się nie należeć do końca do mnie. Ruchy przychodziły mi z opóźnieniem,
przez co stawianie stóp krok za krokiem zdawało się być czynnością na miarę
dyscypliny olimpijskiej.
Gdy z pomocą
Gabriela udało mi się opuścić kościół, rzeczywistość mimowolnie uderzyła mnie w
twarz. Spotkanie z psychologiem, na które nie dotarłam, mama, która z pewnością
umierała z niepokoju... Musiałam wymyślić tak wiele wymówek! I to w imię czego?
A w zasadzie – kogo? Faceta, z którym łączyła mnie relacja, której nie
potrafiłam nazwać. Faceta, który zabijał demony, ratował panny w opałach, śnił
mi się po nocach, wprawiał mnie w stany, o których wstydziłam się mówić głośno,
a na domiar wszystkiego sypiał z moją tragicznie zmarłą siostrą.
Ot zwykła
kartka z pamiętnika Selene Ivelle Harding, w razie gdyby ktoś jeszcze miał
jakieś wątpliwości.
Kiedy wsiadłam
do auta Gabriela, mój wzrok padł na krucyfiks tkwiący w uchwycie na gorące
napoje. Mimowolnie przed oczami stanął mi obraz powalonej strzygi, z której
piersi sterczał wbity krzyż. Kiedy o tym myślałam, w mojej głowie echem
poniosły się jej wrzaski, wskutek czego aż się wzdrygnęłam.
– Jest wykonany
ze srebra z domieszką kilku innych metali szlachetnych, takich jak złoto,
platyna, tytan czy cyna. Wszystko po to, by trwały, ale i uniwersalny. Do
niedawna musieliśmy używać różnych ostrzy na różne demony, a to nieco
komplikowało sprawy – wyjaśnił Gabriel, zauważając, że zdegustowana spoglądam
na krucyfiks. Sięgnął po narzędzie i wskazał na umieszczony pomiędzy ramionami
kamień. Mimo półmroku panującego w aucie dało się zauważyć jego czerwonawą
barwę. – Kiedy to przekręcisz, otrzymujesz broń – szepnął, a następnie
zademonstrował mi to. W chwili w której przesunął kamyk, najprawdopodobniej
rubin, dolna część krucyfiksu nieznacznie się wydłużyła i nabrała ostrego,
lekko spiczastego kształtu. – Zwykły sztylet nie byłby wystarczający w przypadku
demonów. Z kolei samym krzyżem ciężej kogoś zabić. Jest to możliwe, ale wymaga
znacznie więcej siły. Łączymy więc tradycję z nowoczesnością. No i w razie
zatrzymania nie musimy się tłumaczyć z niepokojącej ilości białej broni przy
sobie. Krzyży nikt się nie czepia.
Ostatnia uwaga
miała na celu rozładowanie napięcia, ale byłam tak przytłoczona nowymi
informacjami, że nie zdołałam się uśmiechnąć. Wpatrywałam się w Gabriela,
zdumiona tym, jak sprytnie ukrywał to wszystko przed światem zewnętrznym.
Sprawiał wrażenie specyficznej osoby, ale myślałam, że brało się to tylko i
wyłącznie z jego charakteru i osobistych przeżyć, a nie stylu życia.
– Najchętniej
zarwałbym noc na to, by o wszystkim ci opowiedzieć – przyznał, łapiąc mnie za
rękę. Z początku myślałam, że uczynił to w pokrzepiającym geście, jednak kiedy
jego palce przesunęły się na mój nadgarstek, zrozumiałam, że chciał po prostu
zbadać mój puls. – Ale, tak jak podejrzewałem, masz zbyt wysokie ciśnienie na
tego rodzaju rewelacje. Dość już dziś wycierpiałaś, nie uważasz? Powinnaś
odpocząć.
Pokręciłam
głową tak szybko, że aż świat wokół mnie na moment zawirował.
– Nie ma opcji.
Musisz mi o tym opowiedzieć. Nie możesz mnie tak z tym zostawić!
Jego spojrzenie
zmiękło.
– Nic ci nie
grozi, Selene.
Pokręciłam
głową, dając mu do zrozumienia, że się mylił. Zarówno w kwestii mojego
bezpieczeństwa jak i motywów, które przeze mnie przemawiały. Nie bałam się
tego, co czyhało na mnie w ciemności (a przynajmniej nie bardziej, niż
dotychczas). W całej tej sytuacji upatrzyłam swoją szansę na poznanie
odpowiedzi, które dotychczas mi umykały. Śmierć Selene, nawiedzający mnie co
noc paraliż, dziwna więź wiążąca mnie z Gabrielem… Czułam, że w końcu znalazłam
szczegół, który łączył wszystkie te wątki. Nie mogłam tak po prostu tego porzucić
i pójść spać. Zbyt dużo dziwnych rzeczy spotkało mnie w ciągu kilkunastu
ostatnich tygodni, przez co nie była w stanie tak po prostu uzbroić się w
cierpliwość.
– Ty nie
rozumiesz… – wyszeptałam, załamana kręcąc głową. – To jest trop, na który czekałam.
W końcu wszystko nabierze sensu. Zachowanie Sol, moje… przypadłości – dodałam,
w ostatniej chwili gryząc się w język.
– A co jeśli to
niczego nie rozwiąże? – zapytał przebiegle, odsuwając się ode mnie. Tym razem
jego wzrok pozostał nieprzenikniony. – Ta wiedza może tylko zniszczyć ci życie.
Nieomal
prychnęłam. Zamiast tego jedynie w bezradnym geście rozłożyłam drżące ramiona.
– Mojemu życiu
już od dawna wiele brakuje do doskonałości.
Gabriel
westchnął, zaciskając dłoń na kierownicy. Wciąż staliśmy na przykościelnym
parkingu, w jego najbardziej zacienionej części. W obecności mężczyzny nie
musiałam się jednak martwić ponownym atakiem. Miałam znacznie istotniejsze
problemy na głowie – w tym psychiatra, którego wystawiłam, porzucone pod
uczelnią auto czy mama, która najprawdopodobniej umierała ze strachu o mnie.
Starałam się jednak odpychać od siebie wszystkie te przyziemne zmartwienia.
Nie wiedzieć
czemu, przypomniały mi się słowa ojca Rafaela, które wypowiedział pod adresem
Gabriela na chwilę przed tym, nim nas zostawił. Wspomniał wówczas o
procedurach, na wieść o których Henderson cały się zjeżył. Wówczas zrozumiałam,
że za jego niepewną postawą kryły się również inne motywy. Chciał chronić mnie,
ale musiał też pamiętać o własnym bezpieczeństwie.
– Ty nie możesz
mi powiedzieć – wyszeptałam, chcąc uzyskać potwierdzenie dla tej tezy. –
Chronią cię jakieś… procedury.
Gabriel skinął
głową, nie ponosząc na mnie wzroku. Wpatrywał się w kokpit przed sobą, jakby z
nadzieją, że odnajdzie tam odpowiedzi na wszystkie swoje zmartwienia.
– Ja… cóż,
należę do pewnego rodzaju organizacji, jak to sprytnie założyłaś. Pierwsza i
najważniejsza zasada zabrania opowiadania innym o tym, czym się zajmujemy.
Poczułam, jak
opuszcza mnie cała nadzieja. Wraz z narastającym znużeniem pojawiła się panika.
Poczułam się pokonana.
– Nie ma
żadnych ustępstw od tej zasady? W żaden sposób nie da się obejść tego
cholernego zakazu?
Gabriel się
uśmiechnął. Nie było jednak w tym geście niczego sympatycznego.
– Musiałabyś
być moją matką, siostrą albo żoną, a na nic takiego się nie zanosi.
W aucie zapadła
grobowa cisza. Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale to, że ta łatwo mnie
przekreślił, zabolało mnie mocniej niż fakt, że właśnie utraciłam szansę na
poznanie odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytania.
Gabriel w
milczeniu odpalił samochód i wycofał go z parkingu. Dalsza trasa upłynęła nam w
całkowitej ciszy. Nauczony doświadczeniem Gabriel już nie prowokował mnie do
kłótni swoją brawurową jazdą. Jak na przykładnego kierowcę przystało nie zmieniał
pasa bez ostrzeżenia, sygnalizował wszystkie skręty a także przez większość
czasu trzymał obie dłonie na kierownicy. I choć spokojnie mogłabym wykorzystać
ten czas na zadawanie dręczących mnie pytań, wolałam przyglądać mu się w
milczeniu. Było bowiem coś kojącego w metodyczności jego kolejnych ruchów. A
jeśli istniało coś, czego potrzebowałam po doświadczeniach dzisiejszego dnia,
był to właśnie spokój. Bo o ile fizycznie nie przejawiałam objawów
zdenerwowania, o tyle wewnątrz panikowałam niczym mała dziewczynka. Strzygi,
wampiry, demony… A pośród tego wszystkiego on – człowiek o wielu twarzach,
mącący mi w głowie i w sercu, potrafiący bez mrugnięcia okiem zaprowadzić
piekielne nasienie tam, skąd przyszło.
A ja głupia
martwiłam się powracającym co noc koszmarem…
– Nie mów
nikomu o tym, co widziałaś, dobrze?
Zamrugałam
powoli, wybudzając się z odrętwienia. Gabriel nie patrzył prosto na mnie,
skupiając się na drodze, ale po sposobie, w jaki zaciskał dłonie na kierownicy
domyśliłam się, że mówienie o tym nie przychodzi mu łatwo.
– Nieźle dziś
oberwałam, ale nie jestem kretynką.
– Boże –
mruknął Gabriel bardziej do siebie niż do mnie. – Moje życie nie było bajką,
ale odkąd pojawiłaś się w nim ty i Soleil…
Nie
odpowiedziałam, gdyż to nie było pytanie, ale czułam dokładnie to samo w
stosunku do jego osoby. Wystarczyło, byśmy spędzili ze sobą kilka godzin, bym
została zaatakowana, dowiedziała się o istnieniu drugiego świata, prawie umarła
i została przywrócona do życia.
Gabriel zgasił
auto kilka metrów od mojego podjazdu. Przyłapałam się na tym, że z nerwów
zaczęłam głaskać przez materiał kurtki ranę na szyi. Opuściłam szybko dłoń,
jednak Gabriel zdążył to zauważyć. Byłam to w stanie wywnioskować po sposobie,
w jaki na mnie patrzył – pusto i z poczuciem winy. Chciałam to jakoś
skomentować, wyprowadzić go z błędnego myślenia, ale dotarło do mnie, że
wówczas musiałabym skłamać. Czy tego chciałam czy nie, winiłam go bowiem za
wszystko – nie tylko za dzisiejszy wieczór, ale również noc, w której zginęła
Soleil. Jeśli okaże się, że to rzeczywiście jakiś nadnaturalny wróg Gabriela
zabił moją siostrę…
– Jest jeden
sposób na obejście reguły – westchnął nagle, przerywając moje rozmyślania. –
Istnieje grupa osób, których nie obowiązują podobne zasady. Gdyby to oni ci o
tym opowiedzieli, nikt nie posądziłby mnie o niesubordynację.
Nie brzmiał na
przekonanego, co świadczyło o tym, że nadal stąpałby po cienkim lodzie. Samo
to, że był gotowy się dla mnie tak poświęcić, sprawiło, że zapomniałam o tym,
co wypowiedział przed kościołem i na nowo rozbudziło we mnie nadzieję.
Wstrzymałam
oddech, kiedy Henderson bez ostrzeżenia pochylił się w moim kierunku. Zamiast
jednak ku mnie, sięgnął ku skrytce w kokpicie. Wyciągnął z niej piersiówkę.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, kiedy mi ją podał. Ta niepozorna buteleczka
towarzyszyła nam właściwie podczas wszystkich naszych spotkań, symbolizując
ukojenie w bólu, od którego nie potrafiliśmy się opędzić.
Gabriel
delikatnym ruchem nadgarstka zamieszał płyn znajdujący się wewnątrz piersiówki,
nie spuszczając ze mnie wzroku. Mimo zmęczenia dostrzegłam niepewność malującą
się w jego spojrzeniu.
– Weź łyka –
polecił. – Albo nawet dwa. Łatwiej będzie ci zasnąć.
Wywróciłam
oczami, nie wierząc w magiczne działanie rumu, ale mimo wszystko dostosowałam
się do rozkazu. W porównaniu ze wszystkim tym, czego dziś doświadczyłam, palące
poczucie w przełyku po przełknięciu sporej dawki alkoholu zdawało się być
niemalże przyjemne.
– Zabierzesz
mnie do nich jeszcze dziś? – zagadnęłam z nadzieją.
Gabriel
pokręcił głową ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu.
– Muszę
najpierw znaleźć jakiegoś sojusznika i przekonać go do takiego przekrętu.
Obiecuję jednak, że uporam się z tym do rana. Nie dalej jak jutro będziesz o
wszystkim wiedziała.
Zacisnęłam
wargi, niczym zirytowane dziecko, któremu odebrano lizaka. Wiedziałam, że to
nieodpowiednie z mojej strony, ale nie potrafiłam inaczej. Doceniałam to, że
Gabriel się dla mnie narażał, ale jednocześnie byłam niezadowolona z tego, że
znów mnie od siebie odpychał. Ponadto nie chciałam zostawać sama. Gabriel był
gwarantem bezpieczeństwa, a nie mogłam tego powiedzieć o moich rodzicach. Mimo
iż bardzo ich kochałam, w kwestii demonów i ich mordowania byli raczej
bezużyteczni.
– Dasz sobie
radę – dorzucił, bezbłędnie odczytując moje obawy. – Osobiście będę patrolował
ten teren przez resztę wieczoru.
Odetchnęłam
bezgłośnie, po czym sięgnęłam ku klamce. Zanim wysiadłam raz jeszcze się na
niego obejrzałam.
– Dziękuję –
westchnęłam. – Ja… Widzę, ile to wszystko cię kosztuje.
Gabriel tylko
krótko skinął głową. W normalnych warunkach uznałabym, że usiłuje mnie w ten
sposób spławić, ale znałam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest
szczerze poruszony moimi podziękowaniami.
Ostrożnie
otworzyłam drzwi a następnie wysiadłam, zaciągając się nocnym powietrzem.
Zakręciło mi się w głowie, ale zganiłam to na osłabienie. Przytrzymałam się
dachu auta i odetchnęłam kilka razy, usiłując zwalczyć zawroty. Wiedziałam, że
muszę jak najszybciej dojść do siebie. Nie mogłam dopuścić do sytuacji, w
której Gabriel odprowadziłby mnie pod same drzwi. Przeczuwałam bowiem, że
rodzice jeszcze nie spali, oczekując powrotu ich jedynej córki.
Chciałam
schylić się i pożegnać, ale żadne ze znanych mi słów zdawało się nie pasować do
sytuacji. Zamiast tego po prostu zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam w
kierunku domu. Kiedy dotknęłam dłonią klamki, Gabriel odpalił auto. Nie
odjechał jednak od razu, czekając zapewne, aż wejdę do środka. Dopiero gdy
obróciłam się, by na niego spojrzeć, wrzucił wsteczny i zaczął wytaczać auto z
podjazdu. W chwili, w której Camaro zniknęło z zasięgu mojego wzroku, drzwi do
domu otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła mama. Tak, jak się spodziewałam,
nie spała. Założyła ramiona na piersi, oczekując moich tłumaczeń, których z
tego wszystkiego nie zdążyłam sobie przygotowań.
Dziś długo #sorrynotsorry ale nie chciałam tego rozdzielać. To, jakby nie patrzeć, dość przełomowy rozdział. Fajnie że przypadł akurat na pierwszą dyszkę. Zupełnie tego nie planowałam, a tu proszę.
W gwoli ciekawostki napomknę, że pomysł na ten rozdział powstał, gdy Camilla (widoczna na gifie) wypuściła teledysk do Shameless. A było to dokładnie 5 września 2k19. Trochę mi zeszło z realizacją, ale z ostatecznego wyglądu tej notki jestem nawet zadowolona, także nie ma tego złego.
Dziękuję raz jeszcze wszystkim tym, którzy cierpliwie czekali.
Ściskam,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz